23.03.2014  – Z PUNTA CANA DO SABANA DE LA MAR

.

(HIGÜEY, HATO MAYOR DEL REY, SABANA DE LA MAR)

WYDAWAŁO SIĘ, ŻE SPĘDZIMY MIŁO PIERWSZĄ NOC NA DOMINIKANIE, ALE STAŁO SIĘ INACZEJ. ODLEGŁOŚĆ HOTELU OD OSIEDLA TUBYLCÓW OKAZAŁA SIĘ NASZĄ ZGUBĄ. PRZEZ CAŁĄ NOC LOKALSI W SWOICH BARACH PUSZCZALI BARDZO GŁOŚNO MUZYKĘ. DŹWIĘKI TYPOWEGO RYTMICZNEGO HAŁASU ROZNOSIŁY SIĘ PO CAŁYM NASZYM POKOJU. MIELIŚMY WRAŻENIE JAKBY ŁÓŻKA ZNAJDOWAŁY SIĘ POŚRODKU LOKALNEGO BARU. KIEDY TROCHĘ PRZED ŚWITEM WSZYSTKO UCICHŁO OBUDZIŁ NAS JAKIŚ CHYBA NAĆPANY KOGUT, OBWIESZCZAJĄC KURZYM WIELBICIELKOM SWOJĄ SIŁĘ I JURNOŚĆ. PRAWIE NIE SPALIŚMY. OCKNĘLIŚMY SIĘ PÓŁPRZYTOMNI OKOŁO 6 RANO – NIE WIADOMO, JAKIEGO CZASU. POZBIERALIŚMY SIĘ I WYCHODZIMY.

POPRZEDNIEGO WIECZORU PYTAŁAM KOBITKI W RECEPCJI O AUTOBUS, BO WYDAWAŁO MI SIĘ, ŻE COŚ NA TEJ HAŁAŚLIWEJ DRODZE STALE JEŹDZI. ONA NA TO: TAK OCZYWIŚCIE…  I TO BYŁ KONIEC  KONWERSACJI… IDZIEMY PARĘ METRÓW I WIDZIMY W ODDALI STOJĄCY, NIEŹLE WYGLĄDAJĄCY AUTOBUS. POGALOPOWALIŚMY W JEGO KIERUNKU. OKAZAŁO SIĘ, ŻE KIEROWCA JE ŚNIADANIE W PRZY SUPERMARKETOWYM BARZE. ZE WSTĘPNEJ WYMIANY ZDAŃ WYNIKA, IŻ TEN AUTOBUS JEŹDZI TYLKO NA LOTNISKO I Z POWROTEM. MANAGER AUTOBUSU, BO CHYBA TAK GO NAZWAĆ WYPADA, MÓWIŁ PIĘKNIE PO ANGIELSKU. KIEDY USŁYSZAŁ JAK BOGATE MAMY PLANY I JAK PODRÓŻUJEMY OMIJAJĄC RESORTY, WZRUSZYŁ SIĘ I SKORYGOWAŁ NASZĄ TRASĘ, MÓWIĄC JAK NAJLEPIEJ JECHAĆ DALEJ.

KUPILIŚMY W MIĘDZYCZASIE W SUPERMARKECIE ZA GROSZE DOMINIKAŃSKIE ŚNIADANKO, SKŁADAJĄCE SIĘ KIEŁBASKI ZAWINIĘTEJ W JAKIEŚ CIASTO I DUŻEJ KULKI PRZYPOMINAJĄCEJ NASZEGO KLOPSIKA CZY TEŻ MIELONEGO. BYŁO NA PEWNO LEPSZE NIŻ WIKT W SAMOLOCIE. PRZEMIŁEGO GLENA – TAKIE MIAŁ IMIĘ – BARDZO POZYTYWNIE NASTAWIŁ NASZ BRAK CHĘCI DO SPĘDZANIA WAKACJI W ZŁOTYCH KLATKACH OTOCZONYCH PRZEZ OCHRONĘ. DAŁEM MU NA ODCHODNYM 50 PTYSI. BYŁ TO JAK DOTYCHCZAS NAJMILSZY SPOTKANY DOMINIKAŃCZYK I JEDEN Z DWÓCH KTÓRZY NIE DOMAGALI SIĘ NAPIWKU. GLEN – ABY ZREALIZOWAĆ TO CO SUGEROWAŁ – ZAWRÓCIŁ SWÓJ LOTNISKOWY AUTOBUS Z TRASY I DOWIÓZŁ NAS NA PRZYSTANEK BUSIKA, JADĄCEGO DO MIEJSCOWOŚCI HIGÜEY, POLECAJĄC NAS OPIECE KIEROWCY.

WIEDZIELIŚMY TROCHĘ O MIEJSCOWYM TRANSPORCIE. KURSUJĄCE NA MAŁYCH ODLEGŁOŚCIACH, MIEDZY MIASTAMI BUSIKI ZWANE SĄ GUA-GUA (CZYTAJ GŁAŁA LUB ŁA-ŁA). TAKIE ICHNIEJSZE ODPOWIEDNIKI GRUZIŃSKICH MARSZRUTEK. CHCIELIŚMY JECHAĆ Z PUNTA CANA DO SABANA DEL MAR. DO MIEJSCA NASZEGO NASTĘPNEGO NOCLEGU W HOTELU PARADISO CANO HONDO 9 km OD SABANA DEL MAR MIELIŚMY OK 150 km, PODCZAS KTÓRYCH TRZEBA BYŁO ZMIENIĆ 3 X MINIBUSY.

NASZ BUSIK RUSZYŁ PO ok. 10 min. DOWIÓZŁ NAS W OKOŁO 50 min. DO ODLEGŁEGO O 50 km HIGÜEY (KOSZT 120 PTYSI NA GŁOWĘ). PO WYSADZENIU NA KOŃCU TRASY WSKAZANO NAM KIERUNEK, W KTÓRYM MIELIŚMY SIĘ UDAĆ BY ZNALEŹĆ NIEDALEKO POŁOŻONY KOLEJNY PRZYSTANEK. LEKKO ZDEZORIENTOWANI KRĘCILIŚMY SIĘ Z BAGAŻAMI PO ULICY PEŁNEJ BUSÓW, AŻ WRESZCIE JAKIŚ UCZYNNY CZŁOWIEK PODPROWADZIŁ NAS DO SKLEPU-BARU-POCZEKALNI (3 W JEDNYM), GDZIE, JAK ZROZUMIELIŚMY MIELIŚMY CZEKAĆ NA KOLEJNY TRANSPORT. ZOSTALIŚMY ODDANI POD OPIEKĘ FACETOWI, KTÓRY OKAZAŁ SIĘ BYĆ SWOISTEGO RODZAJU MANAGEREM. WYKONUJE WAŻNE ZADANIA. JEST ODPOWIEDZIALNY ZA ZNALEZIENIE ODPOWIEDNIEJ ILOŚCI PASAŻERÓW DO AUTOBUSU JADĄCEGO W OKREŚLONYM KIERUNKU. GDY AUTOBUS PODJEŻDŻA KIERUJE ROZLOKOWANIEM LUDZI I ICH BAGAŻY. POTEM ZBIERA PIENIĄDZE ZA PRZEJAZD.

ROZGLĄDNĘLIŚMY SIĘ, USIEDLIŚMY, A PIETRUSZKA MÓWI: MOŻE ZJEMY TO CO LOKALSI? ZJEDLIŚMY FRYTKI Z BANANA, MIĘSKO SMAŻONE I SOSIK POPIJAJĄC PIWEM. ŁADNIE PODANE NA TACCE I DOBRE. NAJDROŻSZE JAK ZWYKLE BYŁO PIWO, ALE JEST TO CHYBA NAJBARDZIEJ BEZPIECZNY NAPÓJ W PODRÓŻY. SZCZEGÓLNIE GDY ZIMNY, A NAOKOŁO 30°C +.

WOKÓŁ WEJŚCIA DO BARU – POCZEKALNI KRĘCIŁO SIĘ PARU MAŁYCH CHŁOPCÓW CHCĄCYCH OCZYŚCIĆ NAM BUTY… OBOK KTOŚ INNY WYŁOŻYŁ NA TACZCE SWÓJ SKLEPIK Z OWOCAMI I PRACOWICIE JE OBIERAŁ. CO CHWILĘ SŁYCHAĆ KRÓTKIE, OSTRE TRĄBIENIE – ZNAK FIRMOWY DOMINIKANY. WYDAJĄ TEN DŹWIĘK WSZELAKIEGO RODZAJU ŚRODKI KOMUNIKACJI BY W TEN SPOSÓB ZWRÓCIĆ UWAGĘ POTENCJALNYCH KLIENTÓW. TRZEBA IM ODPOWIEDZIEĆ BO JEŚLI NIE, TO UDAJĄ, IŻ ICH NIE USŁYSZANO I PODJEŻDŻAJĄ BLIŻEJ ROBIĄC MASĘ HAŁASU. A PROPOS: WYDAJE MI SIĘ, ŻE TUTAJ 50% POPULACJI MĘSKIEJ ZAJMUJE SIĘ TRANSPORTEM… OBOK NAS SIADŁA MATKA Z DZIECKIEM, CÓRECZKĄ. WOMBAT DAŁ DZIECKU POZOSTAŁY PO PRZELOCIE BATONIK. USZCZĘŚLIWIŁA TYM I MATKĘ I CÓRKĘ…

NAGLE ROBI SIĘ RUCH WSZYSCY WSTAJĄ. PYTAMY „PRZYSTANKOWEGO MENAGO” CO MAMY ROBIĆ. KAŻE NAM SPOKOJNIE  CZEKAĆ DALEJ. PODJECHAŁ SPORY AUTOBUS. LUDZIE Z BAGAŻAMI ZACZĘLI ŁADOWAĆ TORBY DO LUKU I WSIADAĆ. GDY PRAWIE WSZYSCY SIĘ ZAŁADOWALI, „MENAGO” DAJE NAM ZNAĆ. TERAZ NASZA KOLEJ. „KIEROWNIK” OTWORZYŁ OSOBNY LUK SPECJALNIE DLA NAS. NASZA TORBA DZIĘKI TEMU BYŁA OSOBNO ZAMKNIĘTA, PRZEZ CO BEZPIECZNIEJSZA. WESZLIŚMY DO POJAZDU I TEN RUSZYŁ. JEST FAJNE. PŁACIMY 130 PTYSIÓW NA OSOBĘ. WYSIADAMY W HATO MAYOR DEL REY, TAK JAK NAM KAŻĄ. RZUCA SIĘ NA NAS GRUPA MOTORYNKARZY. WYRYWAJĄ NAM NASZE RZECZY CHCĄC JE ZAŁADOWAĆ NA SWOJE MOTORYNKI. MY KWICZYMY, ŻE JEDZIEMY GDZIE INDZIEJ. DO SABANY DEL MAR. ONI ŻE TAK. PIETRUSZKA PRZYTOMNIE PYTA O CENĘ KTÓRA WYNOSI 50 PTYSI OD MOTORYNKI. W KOŃCU WSIADAMY. UKŁAD JEST TAKI: JEDEN DLA MNIE I MOJEJ TOREBKI-PLECAKA, DRUGI DLA PIETRUSZKI Z TORBĄ NA APARATY FOTO I NASZĄ TORBĘ PODRÓŻNĄ, KTÓRA ZOSTAJE UŁOŻONA PRZED KIEROWCĄ MOTORYNKI. W ŻYCIU NIE JECHAŁAM NA MOTORYNCE JAKO PASAŻER. SUPEROWA, KRÓTKA JAZDA PITERKIEM „GNAJĄCYM” ULICAMI… DOWIEZIONO NAS DO PRZYSTANKU I POKIEROWANO DO KOLEJNEGO GUA-GUA.

TEN ŚRODEK TRANSPORTU NIE WYGLĄDAŁ ZA DOBRZE. KLAPA MAJTA SIĘ NA SZNURKACH. CHWILĘ CZEKAMY AŻ ZGROMADZI SIĘ ODPOWIEDNIA ILOŚĆ PASAŻERÓW I WRESZCIE RUSZAMY. POJAZD PRZEZ PIERWSZE 2 km NIE JECHAŁ. PO PROSTU WLÓKŁ SIĘ. PRZEZ CHWILĘ NAWET MOŻNA BYŁO SĄDZIĆ, ŻE KIEROWCA JEST LEKUTKO WALNIĘTY. ALE NIE. PO PROSTU GOŚCIU CZEKAŁ NA UMÓWIONEGO KOLEGĘ. GDY SIĘ WRESZCIE SPOTKALI, ZAŁADOWANO JAKIEŚ KLAMOTY I NASZ SZNUROWANY POJAZD POPĘDZIŁ DO WYZNACZONEGO MIEJSCA.

PO KILKUDZIESIĘCIU MINUTACH I O 75 PTYSI NA OSOBĘ BIEDNIEJSI ZNALEŹLIŚMY SIĘ W SABANA DE LA MAR – PRZYSTANEK KOŃCOWY. WYSIADAMY OBOK DZIWNEJ BUDOWLI – „TURYSTYCZNEJ AGENCJI INFORMACYJNEJ” TAKA BUDKA Z BETONU. CAŁKIEM PUSTA. PRZED NIĄ STOI TYLKO KRZESŁO. RZUCA SIĘ NA NAS FACET OFERUJĄC WIELE USŁUG, W TYM NAJISTOTNIEJSZĄ: ZAWIEZIENIE DO HOTELU. HOTEL JEST WYBRANY. MAJĄ BYĆ WODOSPADO-BASENY. DOMKI. PIĘKNE OTOCZENIE. WIEMY, ŻE NIESTETY JEST 9 km OD MIASTA, ALE ZA TO 1 km OD WEJŚCIA DO NAJWIĘKSZEGO PARKU NARODOWEGO NA DOMINIKANIE – „LOS HAITISES”.

POWSTAJE JEDNAK PROBLEM, KTÓREGO NIE PRZEWIEDZIELIŚMY. JEST NIEDZIELA I NIE MOŻNA DOJECHAĆ DO HOTELU, BO NIE JEDZIE TAM ŻADNE GUA-GUA. POZOSTAJE TAXI ALBO TO COŚ, CO JEST KONSTRUKCYJNIE MIĘDZY MOTOCYKLEM A MOTORYNKĄ, COŚ CO NASZ KOŁOBRZESKI PRZYJACIEL NAZYWA WDZIĘCZNIE PIŹDZIK. NA DOMINIKANIE NAZYWA SIĘ MOTOCONCHO. MIELIŚMY PRZYJEMNOŚĆ DOŚWIADCZYĆ JAZDY TYM POJAZDEM KILKA GODZIN WCZEŚNIEJ. ZA PODWIEZIENIE DWOMA MOTOCONCHAMI CHCIANO OD NAS 800 PTYSI TWIERDZĄC, ŻE TO BARDZO CIĘŻKA, WYBOISTA DROGA KTÓRA MA 12 km. WEDŁUG LP TA TRASA MA 9 km. PO KRÓTKICH TARGACH ZGODZILIŚMY SIĘ NA 600 PTYSI ZA 2 MOTORYNKI. JEDNA DLA WOMBATA Z JEJ TOREBKO-PLECAKIEM, A DURGA DLA MNIE Z TORBĄ NA APARATY I TORBĄ PODRÓŻNĄ USADOWIONĄ Z PRZODU PRZED KIEROWCĄ.

SABANA DEL MAR – PIŹDZIK NAM NIE STRASZNY…

.

Z LOKALSAMI WSZĘDZIE TRZEBA SIĘ MĄDRZE TARGOWAĆ. NAJŁATWIEJ TO ZROBIĆ ODCHODZĄC OD MIEJSCA, W KTÓRYM ZOSTALIŚMY WYSADZENI MÓWIĄC np., ŻE MAMY SWÓJ UMÓWIONY PRZEJAZD. CHWILĘ PO ODEJŚCIU ALBO KTOŚ INNY NAS ZACZEPI, ALBO POWRÓCI POPRZEDNI I WTEDY CENA ULEGA ZMIANIE NA KORZYSTNIEJSZĄ DLA NAS. MAMY ZA SOBĄ JUŻ CHRZEST BOJOWY W HYTO MAYOR DEL REY. PIŹDZIK NAM NIE STRASZNY. WSIEDLIŚMY WIEC NA DWA PIŹDZIKI I JEDZIEMY PO WERTEPACH ORAZ KAMYCZKACH. PIŹDZIK GNA A TY RAZ TO RAZ PODSKAKUJESZ I CZUJESZ CAŁE TO KAMIENNE PODŁOŻE W SWOIM ZADKU. GENERALNIE RZECZ BIORĄC PIŹDZIKOWCY MAJĄ DUSZĘ W CZĘŚCI RAJDOWĄ.

W KOŃCU DOJEŻDŻAMY. HOTEL PARAISO CAÑO HONDO (Caño Hondo, Los Haitises Sabana de la Mar – Hato Mayor, 25000, Dominikana Telefon: +18498522323, ventas@paraisocanohondo.com) JEST MAŁYM OŚRODKIEM WYPOCZYNKOWYM POŁOŻONYM NA GRANICY Z PARKIEM NARODOWYM. BAJKA. DOMKI Z BALKONAMI W RUSTYKALNYM STYLU. WSZYSTKO ZROBIONE Z DRZEWA I WKOMPONOWANE W KRAJOBRAZ. TAKIE DOMKI W LESIE. ŚCIEŻKI MIEDZY NIMI, LICZNE JEZIORKA I STAWY. WIELE Z NICH MA WODOSPADY. CAŁOŚĆ PIĘKNA I WPISANA W OTACZAJĄCĄ PRZYRODĘ. CAŁA PODRÓŻ Z PUNTA CANA DO TEGO MIEJSCA TRWAŁA OKOŁO 4 GODZIN.

NASZ PIŹDZIKO-KIEROWCA ZAPROPONOWAŁ, ŻE ZAŁATWI NAM ZWIEDZANIE PARKU. NIE CHODZI SIĘ PO NIM, TYLKO PŁYWA I TROCHĘ SPACERUJE. WIEDZIELIŚMY O TYM. MIELIŚMY ZAMIAR WYNAJĄĆ JAKIEGOŚ PRZEWODNIKA Z ŁÓDKĄ, ALE WAHALIŚMY CZY KORZYSTAĆ Z POŚREDNICTWA WŁAŚCICIELA MOTORYNKI. PROPONOWANA CENA TO 50$ US, CO NAM SIĘ WYDAWAŁO TROCHĘ DROGO. UMÓWILIŚMY SIĘ, ŻE SPRAWDZIMY ZA ILE TE WYCIECZKI ORGANIZUJE HOTEL I JEŚLI CENA OKAŻE SIĘ LEPSZA TO SKORZYSTAMY Z ICH USŁUG. W HOTELU DOSTALIŚMY DO WYBORU JEDEN Z TRZECH APARTAMENCIKÓW. SĄ DWUOSOBOWE, GUSTOWNIE I ELEGANCKO WYPOSAŻONE. WIELKOŚCI OKOŁO 25 m². Z ŁAZIENKAMI I BALKONIKAMI. WOMBAT WYBRAŁ TAKI Z NAJWIĘKSZYM TARASO-BALKONEM. PO ROZLOKOWANIU SIĘ POSZLIŚMY DO RESORTOWEGO BARU SPŁUKAĆ PIWEM KURZ Z GARDEŁ PO JEŹDZIE MOTOCONCHAMI. PRZY OKAZJI POPROSIŁEM O INFO W SPRAWIE ZWIEDZANIA PARKU NARODOWEGO. PRZYSŁANO NAM MENADŻERA TURYSTYCZNEGO RESORTU. TEN WYJAŚNIŁ, ŻE SAMO ZWIEDZANIE (BO SĄ DWIE OPCJE: Z/BEZ LUNCHU) KOSZTUJE ALBO 3000 PTYSI (ZWIEDZANIE PRYWATNE, Z OSOBISTYM PRZEWODNIKIEM), ALBO W GRUPIE PO OKOŁO 700, 800 PTYSI, W ZALEŻNOŚCI OD WIELKOŚCI GRUPY ALE MOŻLIWE DOPIERO NASTĘPNEGO DNIA. ULEGLIŚMY TAŃSZEJ I KORZYSTNIEJSZEJ DLA NAS CZASOWO OPCJI NASZYCH PRZEWOŹNIKÓW.

USTALAJĄC CENY TRZEBA BRAĆ POD UWAGĘ ZAWSZE DODATKOWE KOSZTY. PRZEDE WSZYSTKIM OPŁATY WEJŚCIOWE I JAK JUŻ PISALIŚMY WYŻEJ NAPIWKI. SZCZEGÓLNIE, JEŚLI SĄ ONE TAK JAK TUTAJ WŁAŚCIWYM ZAROBKIEM TWOICH BEZPOŚREDNICH PRZEWODNIKÓW. WYDAJE SIĘ, ŻE WZIĘCIE MOTORYNKI Z MIASTA MA JEDEN PLUS – NIE TRZEBA BYĆ NIEWOLNIKIEM USŁUG RESORTU. JESTEM TEŻ PEWIEN, ŻE MOŻNA PODEJŚĆ (MIESZKAJĄC W SABANA DE LA MAR, JEŚLI GDZIEŚ DALEJ TO PODJECHAĆ) DO BRAM PARKU NARODOWEGO I TAM NEGOCJOWAĆ CENY BEZPOŚREDNIO Z PRZEWODNIKIEM-KAPITANEM ŁODZI. NASI MOTOCYKLIŚCI PODWIEŹLI NAS OD OGRODZENIA HOTELU POD POMOST, Z KTÓREGO WCHODZI SIĘ DO ŁODZI. DOSTALIŚMY ŁÓDŹ TYLKO DLA NAS, CO NIE JEST DZIWNE O TEJ PORZE ROKU. DALIŚMY UZGODNIONĄ WCZEŚNIEJ LEKKO ZMODYFIKOWANĄ KWOTĘ 2000 PTYSI NAGANIACZOWI, KTÓRY OBIECAŁ NAM, ŻE PRZEWODNIK-KAPITAN POKAŻE NAM MANGROWCE, JASKINIE Z RYSUNKAMI TAINÓW, MALUTKĄ PLAŻĘ I INNE CIEKAWOSTKI. OCZYWIŚCIE OKAZAŁO SIĘ, ŻE NIBY MIELIŚMY WSZYSTKO ZAPŁACONE ALE JESZCZE TRZEBA OPŁACIĆ WEJŚCIÓWKI DO PARKU. NASTĘPNE 2 X 100 PTYSI.

WRESZCIE RUSZYLIŚMY. SPORA ŁÓDŹ Z WŁÓKNA SZKLANEGO POWOLI PRZEPŁYWA PRZEZ NIEKOŃCZĄCE SIĘ POŁACIE LASU MANGROWCÓW NA BRZEGACH RIO JIBALES. PRZEWODNIK POKAZUJE NAM CIEKAWOSTKI: ROŚLINY, PTAKI (MAŁE BIAŁE I SZARO-SIWE CZAPLOWATE), GNIAZDA SZERSZENI… PO JAKIMŚ CZASIE WYPŁYWAMY NA WODY ZATOKI ENSENADA DE CAÑO HONDO. PRZEMYKAMY POMIĘDZY LĄDEM, MANGROWCAMI I MAŁYMI WYSEPKAMI. MIJAMY RESZTKI DUŻYCH MAGAZYNÓW I NABRZEŻA NAJWIĘKSZEJ KIEDYŚ FIRMY ZAJMUJĄCEJ SIĘ PRODUKCJĄ I SPRZEDAŻĄ CUKRU Z CZCINY CUKROWEJ. PRAWIE JAKBYM PODRÓŻOWAŁ PO ZACHODNIEJ AUSTRALII. KILKA WYSTAJĄCYCH Z WODY SŁUPKÓW NAZYWA SIĘ ZABYTKIEM…. CIEKAWE ILE CZASU JESZCZE BĘDĄ WIDOCZNE.

WPŁYWAMY DO ZATOCZKI, WYSIADAMY I IDZIEMY OGLĄDAĆ JASKINIE, W KTÓRYCH ZNALEZIONO RYSUNKI TAINÓW. SĄ TO OGROMNE NIEZBYT GŁĘBOKIE KOMORY. CIEKAWE, ŻE NIE WIDAĆ ŻADNYCH PTAKÓW ANI NIETOPERKÓW. PO OGLĄDNIĘCIU JASKINI PONOWNIE RUSZAMY WZDŁUŻ MANGROWCÓW DOPŁYWAJĄC DO KOLEJNEGO MIEJSCA GDZIE TRZEBA WYJŚĆ NA BRZEG. JEST TU MACIUPKA PLAŻA, JAKAŚ ZAMKNIĘTA BUDKA I OCZYWIŚCIE JASKINIE. TYM RAZEM WIDZIMY NIE TYLKO RYSUNKI ALE I PŁASKORZEŹBY. NIE ZDZIWIŁBYM SIĘ, GDYBY BYŁY ONE SPRZED KILKU LAT… TE JASKINIE SĄ ZDECYDOWANIE MNIEJSZE. DO TEGO JEDNA Z NICH ZOSTAŁA LEKKO USZKODZONA PODCZAS NIEDAWNEGO TRZĘSIENIA ZIEMI. SPOWODOWAŁO ONO PĘKNIĘCIE SKAŁY, W KTÓREJ BYŁO PIERWOTNIE WEJŚCIE. OCZYWIŚCIE WYKORZYSTANO INNY OTWÓR W ŚCIANIE OBOK. TE JASKINIE SĄ ŁADNIEJSZE I DUŻO CIEKAWSZE. MIESZKA TU RÓŻNE PTACTWO I SZERSZENIE. CIEKAWE, CZY PTAKI GNIEŻDŻĄ SIĘ DLATEGO, ŻE SĄ TU SZERSZENIE, CZY NA ODWRÓT… JASKINIE LEŻĄ TAK BLISKO WODY, ŻE SĄ ZALEWANE TROCHĘ PODCZAS PRZYPŁYWÓW.

WRACAJĄC NA POKŁAD WIDZIELIŚMY JESZCZE ŚLADY PO POZIOMIE WÓD OCEANU PRZED 300 mil. LAT. UDAŁO MI SIĘ TEŻ POBUJAĆ NA LIANIE UDAJĄC PRZEZ CHWILĘ TARZANA. POPŁYNĘLIŚMY Z POWROTEM PRZEZ POLA MANGROWCÓW. PRZEWODNIK DOSTAŁ 50 PTYSI NAPIWKU BO BYŁ NIEZŁY. PIESZO WRÓCILIŚMY DO HOTELU. TEN HOTEL TO TAKI MAŁY PRAWIE RESORT. MOŻNA TU MIESZKAĆ, JEŚĆ, KĄPAĆ SIĘ W LICZNYCH BASENACH I SADZAWKACH, ZWIEDZAĆ OKOLICĘ ALBO WYLEGIWAĆ SIĘ NA LEŻAKACH CZY TEŻ HAMAKACH.

TYCH JEZIOREK, ZE SCHODKAMI DO ZEJŚCIA I WYKĄPANIA SIĘ BYŁO CHYBA Z 10. JA SIĘ NIE WYKĄPAŁAM BO DLA MNIE BYŁY ZA ZIMNE. PIETRUSZKA BOHATERSKO DOKONAŁ ZANURZENIA ALE TYLKO DO MOMENTU ZROBIENIA ZDJĘCIA. POTEM BŁYSKAWICZNIE WYSKOCZYŁ. NA KOLACJĘ W HOTELOWEJ RESTAURACJI ZJEDLIŚMY PO KRABIE – JEDEN W DOMINIKAŃSKI STYLU, DRUGI PO KREOLSKU. PYSZNE. POŁOŻYLIŚMY SIĘ LEKKO STERANI DO ŁÓŻECZKA. WODOSPADY SZUMIĄ. OCZKA SIĘ ZAMYKAJĄ ….. PO CHWILI SIĘ ZACZĘŁO……..KWIKI, PISKI, CHRUMKI. ZGRZYTY. ZAMKNĘLIŚMY OKIENNICE. NIC TO NIE DAŁO. CAŁY LEŚNY ŚWIAT ZACZĄŁ SWOJE ŻYCIE. WSZYSTKIE ŻYJĄTKA, ROBACZKI, MUSZKI, ĆMY, OWADY COŚ ROBIŁY, ZAŁATWIAŁY SWOJE WAŻNE SPRAWY, TAŃCZYŁY, HARCOWAŁY, BIEGAŁY. JEDNE GDZIEŚ SIĘ SPIESZYŁY. DRUGIE SIĘ GONIŁY. JESZCZE INNI ODBYWAŁY GODY. BYŁY KŁÓTNIE, AWANTURY, WYZNANIA, SZEPTY. ODGŁOSY JAKIE WYDAJE TEN NOCNY ŚWIAT PRZYRODY SĄ NIEPRAWDOPODOBNE. MOMENTAMI WYDAWAŁO SIĘ, ŻE MAJĄ JAKĄŚ MONSTRUALNEJ WIELKOŚCI PIŁĘ I PRZEPOŁAWIAJĄ TWÓJ DOMEK. TROCHĘ UCISZYŁO SIĘ OKOŁO 4 RANO ALE ZACZĘŁY PIAĆ KOGUTY Z CAŁEJ OKOLICY. BYŁO TO KOMICZNE. PIETRUSZKA O 5 RANO WYJĄŁ TELEFON I ZACZĄŁ COŚ PISAĆ. ZNOWU NIE SPALIŚMY, ALE NIE MIELIŚMY PRETENSJI. ŁONO NATURY, JAK KAŻDE ŁONO SWOJE PRAWA MA…

.

> ZOBACZ FOTY <

.

.

Komentarze

Dodaj komentarz