.
KOLEJNY DZIEŃ ROZPOCZĘLIŚMY OD WYMIANY WALUTY. PO DRODZE WPADLIŚMY NA MALUTKI ULICZNY RYNECZEK, GDZIE WCHŁONĘLIŚMY Z ROZKOSZĄ SŁYNNY JACK FRUIT…
IDĄC PRZEZ MIASTO ZWIEDZILIŚMY DWIE ŚWIĄTYNIE. CHCIELIŚMY TEŻ WEJŚĆ DO MECZETU, ALE OCZYWIŚCIE NIE MOŻNA BYŁO, BO BYŁA PONOĆ PORA MODLITWY… LECZ NIE WIDZIELIŚMY NIKOGO. KOLEJNĄ ZE ŚWIĄTYŃ WŁAŚNIE REMONTUJĄ I JEST ZAMKNIĘTA. ZNAJDUJE SIĘ TUŻ PRZY KWARTALE ZWANYM LITTLE INDIA. RZECZYWIŚCIE PRZYPOMINA TROCHĘ INDIE, ALE GENERALNIE ROZCZAROWUJE. CHCIAŁEM TUTAJ COŚ WSZAMAĆ, JEDNAK WOMBACIK NIE CHCIAŁ SIĘ DAĆ NAMÓWIĆ NA JEDZENIE RYŻU Z DODATKAMI RĘKAMI. NATOMIAST W JEDNYM ZE SKLEPIKÓW NABYŁEM NAJTAŃSZE JAK DOTĄD PICIE. SCHWEPPES SODA WATER @ 1,5 RM PUSZKA.
.
WYSZLIŚMY Z LITTLE INDIA I TRAFILIŚMY DO RESTAURACJI TEKSEN, W KTÓREJ JEDLIŚMY PYSZNE ŻAREŁKO WCZORAJ, BĘDĄCĄ W NASZYM MNIEMANIU CHIŃSKĄ, A KTÓRA OKAZAŁA SIĘ BYĆ MALAJSKĄ. ZŁAMAWSZY NIEPISANE PRAWO, MÓWIĄCE, ŻE NIE JEMY DWA RAZY W TYM SAMYM MIEJSCU ZATRZYMALIŚMY SIĘ TUTAJ NA PÓŹNE ŚNIADANIE. TYM RAZEM CZEKALIŚMY ZDECYDOWANIE DŁUŻEJ, BO PORA BYŁA Z LEKKA OBIADOWA, ALBO MOŻE DRUGOŚNIADANIOWA… WHO CARES…
PO JAKICHŚ 10 min. DOSTALIŚMY STOLIK I ZŁOŻYLIŚMY ZAMÓWIENIE. MOJE PREFEROWANE JEDZONKO JUŻ WYMIOTŁO, MUSIAŁEM WIĘC JE LEKKO ZMODYFIKOWAĆ. DANIA BYŁY PONOWNIE ZDECYDOWANIE BARDZO SMACZNE, CO ZRESZTĄ POTWIERDZAŁ TŁUM WIELBICIELI TEJ RESTAURACJI WALĄCY DRZWIAMI I OKNAMI. RACHUNEK TYM RAZEM BYŁ TROCHĘ WYŻSZY, 37 RM.
PO JEDZENIU PRZESZLIŚMY JESZCZE KILKA ULIC STARÓWKI W POSZUKIWANIU CIEKAWYCH MIEJSC. JEDNA Z WIĘKSZYCH ATRAKCJI wg. WOMBATA, DOM DR SUN YAT SEN’A OKAZAŁ SIĘ BYĆ W KOŃCOWYM ETAPIE REMONTU, GOTOWY DO WYNAJĘCIA. NICI ZE ZWIEDZANIA GO ZA FRIKO Z WIEKOWYM PRZEWODNIKIEM ZA NAPIWEK, JAK TO GDZIEŚ WYCZYTALIŚMY (TRZEBA SPRAWDZIĆ TĘ INFO, BO NIE WIEM CZY SIĘ NIE POGUBILIŚMY).
CHODZĄC DALEJ SZLIŚMY POWOLI W KIERUNKU REKOMENDOWANYCH MIEJSC Z SZAMECZKĄ, A JAKŻE BY INACZEJ. MIJAJĄC KOMTAR NATKNĘLIŚMY SIĘ WRESZCIE NA SPORY GAMA SUPERMARKET. TUTAJ m.in. ZNALAZŁEM NAJTAŃSZE – JAK NA RAZIE – PIWO. TIGER 330 ml KOSZTOWAŁ W OFERCIE 3,29 RM PUSZKA. TYLE, ŻE TRZEBA BYŁO KUPIĆ ZGRZEWKĘ 24 PUSZEK. NIESTETY, Z POWODU JUTRZEJSZEGO WYJAZDU NIE MOGŁEM ZREALIZOWAĆ KUPNA. CIĄGLE IDĄC DALEJ ULICĄ JALAN DATO KERAMAT NAPOTKALIŚMY ŚWIĄTYNIĘ HINDUSKĄ – NAGARATYAR SIVAN, DO KTÓREJ WESZLIŚMY NA KILKANAŚCIE MINUT. ZDJĄWSZY OBUWIE ZAGŁĘBILIŚMY SIĘ W ODMĘTY WIERZEŃ HINDUISTYCZNYCH WIZUALIZOWANYCH OGROMNĄ ILOŚCIĄ RÓŻNYCH BARDZO KOLOROWYCH I BAŚNIOWO WYGLĄDAJĄCYCH BÓSTW. NIKT NAS NIE WYGANIAŁ ANI NIE ZACZEPIAŁ. POWOLI OBESZLIŚMY CAŁĄ, NIEZBYT DUŻĄ ŚWIĄTYNIĘ I WYSZLIŚMY. BARDZO CIEKAWE PRZEŻYCIE.
.
PO NIEDŁUGIM CZASIE DOTARLIŚMY, MINĄWSZY GRUPKĘ CZTERECH MŁODYCH GOŚCI GRAJĄCYCH W ŚMIESZNĄ (DLA NAS) GRĘ NAZYWANĄ SEPA TACRO, DO INTERESUJĄCEGO NAS MIEJSCA – HAR KUEH TEOW @ ANSON FOOD COURT, PEŁNEGO OTWIERAJĄCYCH SIĘ WŁAŚNIE STOISK Z JEDZENIEM.
.
PRZESZEDŁSZY CAŁOŚĆ POSTANOWILIŚMY WYBRAĆ STOLIK, NA KTÓRYM LEŻAŁY NADZIANE NA DREWNIANE KIJKI SZASZŁYCZKI Z RÓŻNYCH SKŁADNIKÓW, A W ŚRODKU TKWIŁ WŁOŻONY W BLAT GAR ZE STALE GOTUJĄCYM SIĘ WRZĄTKIEM. RÓŻNYCH SZASZŁYKÓW WYŁOŻONYCH NA TALERZYKI BYŁO TAK DUŻO, ŻE STRACH POMYŚLEĆ, CO BY SIĘ STAŁO GDYBYŚMY ZJEDLI 1/3 TEGO… KAŻDY KIJEK MIAŁ POMALOWANY NA JAKIŚ KOLOR UCHWYT, A CENY ODPOWIADAJĄCE KOLOROM WYSTAWIONE W OKNIE WÓZKA. W TEN SPOSÓB MOŻNA BYŁO MIGIEM ZORIENTOWAĆ SIĘ ILE WYNOSI BIEŻĄCY RACHUNEK. CENY OD 0,6 DO 1,2 RM ZA KIJASZEK.
.
ZJEDLIŚMY SPORO, BO ZA 17,6 RM I POSZLIŚMY Z POWROTEM DO HOTELU. W PONOWNIE MIJANYM MARKECIE KUPILIŚMY NAPOJE NA DROGĘ, A U PRZYDOMOWYCH KUCHARZY JEDNĄ NIEDUŻĄ PORCJĘ MAKARONU DO WCIĄGNIĘCIA NA BALKONIKU.
W HOTELU SPAKOWALIŚMY RZECZY, ZJEDLIŚMY MAKARON I WYPIWSZY POŻEGNALNEGO DRINKOSA ZA GEORGETOWN POSZLIŚMY SPAĆ…
.
.
.
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.