.
RANO, MAJĄC PO RAZ PIERWSZY ŚNIADANIE W HOTELU, STAWALIŚMY SIĘ W RESTAURACJI O 9.30. JAK ZWYKLE NIEDOSPANI. NOWE MIEJSCE, WIECZORNE PORZĄDKOWANIE POCZTY, WPISY NA BLOGA – TO ZAJMUJE CZAS.
JA MIŁOŚNICZKA MAKARONU ZJADŁAM GO NA ŚNIADANIE. PIETRUSZKA W RAMACH DBAŁOŚCI O FIGURĘ, POPRZESTAŁ NA ARBUZIE I HERBATCE. UZNAŁAM, ŻE LEPIEJ BĘDZIE POŚWIECIĆ RANEK NA PRZEPAKOWANIE BAGAŻU DO LAOSU. WIECZÓR NIE SPRZYJA TAKIM DZIAŁANIOM. RESZTA RZECZY ZOSTAWAŁA W HOTELU, KTÓRY ZGODZIŁ SIĘ JE PRZECHOWAĆ. HOTEL W KL BYŁ JEDNYM Z NIELICZNYCH, KTÓRE ZAREZERWOWALIŚMY NA CAŁEJ TRASIE. MIĘLIŚMY NADZIEJĘ, ŻE CHIŃCZYCY (HOTEL WYGLĄDAŁ W INTERNECIE NA CHIŃSKI), DOCENIĄ NASZĄ LOJALNOŚĆ I PRZECHOWAJĄ NAM TORBĘ PODCZAS NASZYCH PODRÓŻY. JEDNAK CAŁY CZAS ZASTANAWIALIŚMY SIĘ NAD ZMIANĄ HOTELU. POKÓJ, KTÓRY ZAREZERWOWALIŚMY NIE ZACHWYCAŁ. JEGO WYPOSAŻENIE NIE BYŁO ODPOWIEDNIE DLA DWÓCH OSÓB. POŚCIEL CZYSTA, ŁAZIENKA NIE NAJGORSZA, ALE NIE BYŁO GDZIE POŁOŻYĆ RZECZY, TORBY. STOLICZEK, KTÓRY W POŁOWIE ZAJMOWAŁ MAŁY TELEWIZOR MIAŁ JESZCZE MIEJSCE TYLKO NA DWIE SZKLANKI.
MIELIŚMY TYLKO JEDEN DZIEŃ NA PODJĘCIE DECYZJI, BO NASTĘPNEGO DNIA WYLATYWALIŚMY DO LAOSU. WYRUSZYLIŚMY NA MIASTO.
POSZLIŚMY ZOBACZYĆ CENTRUM MIASTA I SPRAWDZIĆ TRANSPORT. DOŚĆ DŁUGO CZEKALIŚMY NA AUTOBUS. Z MAPY WYNIKAŁO, ŻE NASZA DZIELNICA O NAZWIE MALURI ZNAJDUJE SIĘ NA OBRZEŻACH KL, OKOŁO 6 km OD BUKIT BINTANG – CENTRUM HOTELOWO JEDZENIOWEGO I ZAKUPOWEGO. STAMTĄD JEDEN KROK DO CENTRAL MARKET I PETALING STREET.
NIE JECHALIŚMY DŁUGO. 16-20 MINUT. RUCH NA ULICY OGROMNY. WIEŻOWCE, OGROMNE SKLEPY, BUDYNKI BANKÓW, HOTELE. MIASTO ROBI KOLOSALNE WRAŻENIE WIELKOŚCIĄ, ROZMACHEM. SZEROKIE ULICE, PIĘKNE BUDYNKI. WSZECHOBECNE BILLBOARDY REKLAMOWE, OŚWIETLENIE NEONOWE MIGAJĄCE. KURSUJĄCE NADZIEMNE POCIĄGI. WIDAĆ ZASTOSOWANIE TECHNIKI I NOWOCZESNOŚĆ.
WIDZIELIŚMY HONGKONG, SINGAPUR, SZANGHAJ, TOKIO. KL MOŻE SIĘ Z NIMI SPOKOJNIE RÓWNAĆ. MOMENTAMI WYDAWAŁO MI SIĘ ZNACZNIE BARDZIEJ NOWOCZESNE, ŁADNIEJSZE. NIE MOGĄC ZNALEŹĆ W TYM MOLOCHU INFORMACJI TURYSTYCZNEJ W PARU MIJANYCH HOTELACH DOSTALIŚMY MAPY. PRZECHADZALIŚMY SIĘ PO MIEŚCIE AŻ DOTARLIŚMY DO ULICY O NAZWIE ALOR. TAKIEJ ILOŚCI KRAMÓW Z JEDZENIEM NIE WIDZIELIŚMY NIGDZIE.
.
RYBY, KRABY, ŻABY, LANGUSTY, LANGUSTYNKI, SZASZŁYKI, WARZYWA, OWOCE. PIĘKNIE POUKŁADANE …
PRZYPOMNIELIŚMY SOBIE, ŻE JESTEŚMY GŁODNI I WSTĄPILIŚMY DO TAJSKIEJ RESTAURACJI.
PORA JEDZENIA SIĘ DOPIERO ZACZYNAŁA. JEDLIŚMY DWIE ZUPY. JEDNĄ ZIELONĄ Z KURCZAKA I MIĘTY Z NUTĄ Z KOKOSA, DRUGĄ Z OWOCÓW MORZA.
OBIE DOBRE. OBIECALIŚMY SOBIE WRÓCIĆ TAM JAK ZNÓW PRZYLECIMY DO KL. TYLKO O PÓŹNIEJSZEJ PORZE.
.
KIEROWALIŚMY SIĘ W STRONĘ DOMU. PIETRUSZKA NA KAŻDYM ROGU ULICY STAWAŁ I WBIJAŁ WZROK W MAPĘ NIE MOGĄC ZŁAPAĆ TROPU. ON, KTÓRY MA ZNAKOMITĄ ORIENTACJĘ I TRAFIA PRAWIE BEZBŁĘDNIE MIAŁ KRYZYS ORIENTACJI. DALIŚMY JEDNAK WSPÓLNIE RADĘ, CHOCIAŻ PRZEBIEGALIŚMY SZEROKIE ULICE TAM GDZIE NIE MOŻNA SZUKAJĄC PRZYSTANKÓW AUTOBUSOWYCH.
.
.