.

     RANO O 5-tej, KIEDY JEST JESZCZE CIEMNO, WYCHODZIMY Z HOSTELU. IDZIEMY SPRAWDZONĄ WCZORAJ DROGĄ DO STACJI KOLEJOWEJ. ULICA JEST BARDZO SŁABO OŚWIETLONA, MIMO TO WIDAĆ JAK DUCHY INNE ZMIERZAJĄCE W TYM SAMYM KIERUNKU POSTACI. MIMO SUGESTII KASJERA, NIE CHCEMY PRZEDZIAŁU Z MIĘKKIMI SIEDZENIAMI. KUPUJEMY BILETY W KLASIE TAKIEJ JAK TUBYLCY – CZYLI DREWNIANE ŁAWKI. PŁACIMY PO 1300 KYATÓW OD OSOBY.

WCHODZIMY NA PERON. PANUJE MROK I NAGLE DOSTRZEGAM, ŻE PERON JEST PEŁEN LEŻĄCYCH, ŚPIĄCYCH LUDZI. POPRZYKRYWANI KOCAMI, PLEDAMI, W CZAPKACH NA GŁOWACH – LEŻĄ JEDNI OBOK DRUGICH. PO CHWILI ORIENTUJĘ SIĘ, ŻE PRAWIE WSZYSCY MAJĄ JAKIŚ DOBYTEK OBOK SIEBIE. WIELU KOSZE WYPEŁNIONE OWOCAMI LUB WARZYWAMI. CZĘŚĆ ŚPI PRZY USTAWIONYCH NA PERONIE KUCHNIACH. WIDAĆ MISY, CZAJNIKI, GARNKI. NIEKTÓRZY POWOLI SIĘ JUŻ BUDZĄ.

 

PERON NA DWORCU W THAZI NA GODZINĘ PRZED ŚWITEM
PERON NA DWORCU W THAZI NA GODZINĘ PRZED ŚWITEM

.

PRZYJEŻDŻA POCIĄG. WSIADAMY, A Z NAMI CAŁY TŁUM TUBYLCÓW MAJĄCYCH NIEZLICZONE TOBOŁKI.
LUDZIE, PRZEZ DRZWI LUB OKNA PODAJĄ RZECZY. WIDAĆ WORKI Z OKRĄ, CEBULĄ, INNYMI WARZYWAMI. NIE WIADOMO JAK TO SIĘ WSZYSTKO ZMIEŚCI. PÓŁKI SĄ JUŻ DAWNO ZAJĘTE, ZRESZTĄ WIELE PAK NIE MIEŚCI SIĘ NA NICH. ZACZYNA SIĘ USTAWIANE NA PODŁODZE MIĘDZY SIEDZENIAMI I PRZEJŚCIEM. TYLKO MY SIEDZIMY NA ŁAWCE, RESZTA NA PAKUNKACH POŁOŻONYCH DOSŁOWNIE WSZĘDZIE. VIS A VIS NAS ŁAWKA ZAJMOWANA JEST PRZEZ JAKICHŚ MĘŻCZYZN, ICH TOBOŁKI NIE SĄ DUŻE. W PEWNYM MOMENCIE JEDEN Z NICH PROWADZI MNICHA, KTÓRY SIADA WYGODNIE NAPRZECIWKO. NIE PIERWSZY RAZ MAMY OKAZJĘ OBSERWOWAĆ ATENCJĘ, Z JAKĄ DARZY SIĘ TUTAJ MNICHÓW. MAJĄ ZAWSZE NAJLEPSZE MIEJSCA, DOSTAJĄ JEDZENIE ZA DARMO. WSZYSCY Z SZACUNKIEM SIĘ DO NICH ODNOSZĄ. SĄ WYKSZTAŁCENI, MEDYTUJĄ, MOGĄ OSIĄGNĄĆ TO, CO NIEWIELU BUDDYSTOM SIĘ UDAJE.

      POJAWIAJĄ SIĘ SPRZEDAWCY JEDZENIA. SERWUJĄ HERBATĘ Z MLEKIEM, ZIMNE NAPOJE, RYŻ, WARZYWA, CAŁE POSIŁKI. WIELE OSÓB KUPUJE JEDZENIE. NABYWAMY ZA 500 KYATÓW WIĄZKĘ MAŁYCH BANANÓW. JEST ICH CHYBA 25. SĄ SŁODKIE. RESZTA WYCIĄGA TO, CO PRZYGOTOWAŁA DO JEDZENIA NA PODRÓŻ. LUDZIE MAJĄ ZE SOBĄ MENAŻKI. W JEDNYCH NACZYNIACH RYŻ, W DRUGI SOS Z WARZYWAMI, NIEKIEDY JAKIEŚ MIĘSO. W ZAWINIĄTKACH PRZYPRAWY, ZIOŁA.
POCIĄG RUSZA O 6 RANO. WSZYSCY, W MIARĘ WYGODNIE USADOWIENI JEDZĄ ŚNIADANIE. ZACZYNA SZARZEĆ, ALE DALEJ JEST CIEMNO. JAZDA TRWAĆ BĘDZIE OKOŁO 9 /10 GODZIN. PODCZAS POSTOJÓW NA STACJACH MOŻNA ZAWSZE KUPIĆ JEDZENIE, OWOCE, PICIE. MOŻNA TEŻ ROZPROSTOWAĆ NOGI WYSIADAJĄC. POCIĄG JEDZIE WYSOKO W GÓRACH. PRZEZ OKNA WIDAĆ ROZCIĄGAJĄCY SIĘ GÓRSKI, ALE ZIELONY KRAJOBRAZ, KTÓRY WOLNO PRZESUWA SIĘ PRZED NASZYMI OCZAMI. NIE NA DARMO POCIĄG NAZYWA SIĘ WIDOKOWY.

JEDNA ZE STACJI NA TRASIE DO SHWENYAUNG
JEDNA ZE STACJI NA TRASIE DO SHWENYAUNG

.

LUDZIE W WAGONACH SIĘ ZMIENIAJĄ. WYSIADAJĄ, ZABIERAJĄC ZE SOBĄ TOBOŁY PEŁNE JEDZENIA, A WSIADAJĄ NOWI TEŻ Z NIEWIELE MNIEJSZYM BAGAŻEM. ZASTANAWIAM SIĘ CZY TO, CO WIOZĄ JEST NA ICH WŁASNE ORAZ RODZINY POTRZEBY, CZY TEŻ WIOZĄ TO NA SPRZEDAŻ NA LOKALNYCH TARGACH. OBSERWUJEMY POORANE BRUZDAMI TWARZE MĘŻCZYZN, PEŁNE  ZMARSZCZEK TWARZE KOBIET. NIEKTÓRE Z NICH SMARUJĄ LICA KREMEM, RÓŻEM. SĄ TEŻ MŁODSZE KOBIETY, KTÓRYCH BUZIE NIE ZDRADZAJĄ WIEKU. WSIADA KOBIETA Z DWÓJKĄ DZIECI. MALUTKIM CHŁOPCZYKIEM NA RĘKACH I DORASTAJĄCĄ CÓRKĄ. SIEDZĄCY OBOK MNICH PATRZY OBOJĘTNIE, NIE ROBI JEJ MIEJSCA. KOBIETA SIADA NA LEŻĄCYM NA PODŁODZE WORKU. TO TWARZ DOJRZAŁEJ KOBIETY. ŚPIĄCY W JEJ RAMIONACH CHŁOPCZYK BUDZI SIĘ. UŚMIECHAJĄ SIĘ DO SIEBIE RADOŚNIE. PRZEZ NASTĘPNE PARĘ  GODZIN OBSERWUJĘ JAK MATKA ZAJMUJE SIĘ SYNKIEM TAK, ABY NIE NUDZIŁ SIĘ NA TEJ MINIMALNEJ POWIERZCHNI, NA JAKIEJ SIEDZI. KARMI GO RYŻEM Z MENAŻKI, DAJE PIĆ. WSZYSTKO ODBYWA SIĘ SPOKOJNIE. CHŁOPCZYK JEST  BARDZO GRZECZNY. WIDAĆ TAK WIELKĄ MIŁOŚĆ MATKI DO DZIECKA, ŻE NIE POTRAFIĘ ODERWAĆ OCZU OD NICH. CZĘSTUJĘ MAŁEGO BANANEM, ŻAŁUJĄC, ŻE NIE MAM CHOCIAŻ KAWAŁECZKA CZEKOLADY, CUKIERKA.

MICH WYSIADA I ROBI SIĘ TROCHĘ MIEJSCA NA ŁAWCE, WIEC MAŁY NA WIĘCEJ RUCHU. UŚMIECHA SIĘ DO WSZYSTKICH WOKOŁO.
WYSIADAMY W SHWENYAUNG. PRZED DWORCEM SPORO ŚRODKÓW TRANSPORTU. I TAKŻE TROCHĘ BIAŁYCH TURYSTÓW. WSZYSCY OFERUJĄ PRZEJAZD NAD JEZIORO INLE, DOKĄD JEST KAWAŁEK DROGI. TYLKO MY JEDZIEMY W ODWROTNĄ STRONĘ. NIE MOŻEMY SIĘ DOGADAĆ Z MIEJSCOWYMI, CO DO JAZDY DO TAUNGGYI. PO CHWILI OKAZUJE SIĘ, ŻE ONI NIE ROZUMIEJĄ O CO CHODZI, BO MY TAK WYMAWIAMY NAZWĘ TEGO MIASTA. TYMCZASEM ŚRODEK TRANSPORTU – DUŻY TUK-TUK DO TEJ MIEJSCOWOŚCI STOI PRAWIE PEŁNY OBOK NAS. MÓWIMY, ŻE CHCEMY JECHAĆ WIECZOREM AUTOBUSEM DO STOLICY WIĘC MUSI NAS PODWIEŹĆ GDZIEŚ GDZIE KUPIMY BILETY DO RANGUNU. PŁACIMY 5000 KYATÓW I WSIADAMY A WŁAŚCIWIE WCISKAMY SIĘ DO ŚRODKA Z NASZYMI MAŁYMI BAGAŻAMI.

 

SHWENYAUNG - CEL NASZEJ KOLEJOWEJ PODRÓŻY
SHWENYAUNG – CEL NASZEJ KOLEJOWEJ PODRÓŻY

.

KIEROWCA WYSADZA NAS NIE NA DWORCU AUTOBUSOWYM, ALE NA JAKIEJŚ DUŻEJ ULICY PRZED BIUREM, GDZIE MOŻNA KUPIĆ BILETY. JEST GODZINA 17-ta. KUPNO BILETU NA GODZINĘ 20–tą NIE JEST PROBLEMEM. CENA  15 000 KYATÓW OD OSOBY. PROBLEMEM JEST NATOMIAST DOSTANIE SIĘ NA DWORZEC. ZOSTAŁO NAM MAŁO WYMIENIONYCH PIENIĘDZY I TYLKO PARĘ DROBNYCH DOLARÓW. CZŁOWIEK SPRZEDAJĄCY BILETY STARA  SIĘ NAM POMÓC. USTALA TELEFONICZNIE JAKIŚ TRANSPORT. WŁĄCZA SIĘ W TO PRZECHODZĄCY OBOK BIURA MĘŻCZYZNA. OBAJ NAS USPOKAJAJĄ TŁUMACZĄC, ŻE MA PO NAS PRZYJECHAĆ JAK, ROZUMIEMY AUTOBUS. CZEKAMY. MIJA WIĘCEJ NIŻ GODZINA. CZUJEMY SIĘ TROCHĘ NIEPEWNIE, BO DWORZEC AUTOBUSOWY JEST DOŚĆ DALEKO A CZAS MIJA. W KOŃCU PODJEŻDŻA MINIVAN. PŁACIMY 2 000 KYATÓW. PO DRODZE  KIEROWCA STAJE I ZABIERA JESZCZE INNE OSOBY ORAZ JAKĄŚ POCZTĘ. WSZYSTKO TRWA DŁUGO, ALE JESTEŚMY NA DWORCU NA NIECAŁE PÓŁ GODZINY PRZED ODJAZDEM AUTOBUSU. ZA RESZTĘ TEGO CO NAM ZOSTAŁO, CZYLI 2500 KYATÓW SZYBKO KUPUJEMY COŚ DO JEDZENIA W JEDNEJ Z LICZNYCH JADŁODAJNI NA DWORCU. JESZCZE TYLKO COŚ DO PICIA ZA 1200 KYATÓW I SIEDZIMY W AUTOBUSIE. ZACZYNAMY JEŚĆ JAKIEŚ WARZYWA, MAKARON, JAJKO, GŁODNI PO CAŁYM DNIU W POCIĄGU, ALE KIEROWNIK BUSU ZWRACA NAM UWAGĘ, ŻE NIE POWINNIŚMY JEŚĆ W POJEŹDZIE Z UWAGI NA ZAPACH JEDZENIA. BĘDZIEMY MOGLI ZJEŚĆ GDY AUTOBUS ZATRZYMA SIĘ NA KOLACJĘ. DOSTOSOWUJEMY SIĘ DO TEGO POLECENIA. DOSTAJEMY JAK WSZYSCY PASAŻEROWIE SZCZOTECZKĘ I PASTĘ DO ZĘBÓW, CHUSTECZKĘ. AUTOBUS WYGLĄDA BARDZO PRZYZWOICIE, MA MIĘKKIE OPUSZCZANE FOTELE, ZASŁONY W OKNACH. WYRUSZA PUNKTUALNIE. PO GODZINIE, ZATRZYMUJE SIĘ PRZY DUŻYM KOMPLEKSIE RESTAURACYJNYM. LICZNE ŚRODKI TRANSPORTU STAJĄ TU ABY WSZYSCY PASAŻEROWIE MOGLI SIĘ NAJEŚĆ. W NOCY AUTOBUS ZATRZYMUJE SIĘ 2 LUB 3 RAZY.

.

>     ZOBACZ FOTY     <

.

.

Możesz również cieszyć się:

Zostaw komentarz