.

RANO NIE SPIESZYMY SIĘ. POKÓJ, TAK JAK TO WYKRAKAŁ WOMBAT, RZECZYWIŚCIE JEST OKROPNY. ŚCIANY CIENKIE, WIELKOŚĆ I BRAK OKNA W KONFRONTACJI Z CENĄ DRAŻNI.
PRZED WYJŚCIEM DO MIASTA TROCHĘ PORZĄDKUJEMY NASZ DOBYTEK. JUTRO WYLATUJEMY I TRZEBA OGARNĄĆ BAGAŻ, BY NIEPOTRZEBNIE NIE WOZIĆ ZBĘDNYCH RZECZY. MUSIMY TEŻ WYDRUKOWAĆ KARTY POKŁADOWE, TYM BARDZIEJ, ŻE MAMY TYLKO BAGAŻ PODRĘCZNY. NIESTETY W RECEPCJI TWIERDZĄ, ŻE PADŁA IM DRUKARKA. OH, WELL … NIE WIERZĘ IM ZA GROSZ, ALE CO MAM ZROBIĆ. SZUKAMY JAKIEGOŚ ZAKŁADU DRUKARSKIEGO OBOK NASZEGO „HOTELU”. WIDZIAŁEM TAKIE MIEJSCE WCZORAJ … ZAJMUJE NAM TROCHĘ CZASU ZNALEZIENIE ODPOWIEDNIEGO MIEJSCA. CENA JAKĄ ZAŻĄDALI JEST WZIĘTA Z SUFITU. NIESTETY, NIE ZROBIŁEM TEGO CO ZAWSZE, I NIE SPYTAŁEM O NIĄ PRZED ROZPOCZĘCIEM DRUKOWANIA. ZAPŁACIŁEM US¢ 50 ZA DWIE STRONY.
IDZIEMY POWOLI W STRONĘ MUZEUM NARODOWEGO. JESTEŚMY W RANGUNIE TYLKO DWA DNI. CHCEMY WIĘC ZOBACZYĆ WSZYSTKO CO SIĘ DA. MUZEUM NARODOWE WYDAJE SIĘ STRZAŁEM W 10-tkę. MUSIMY PRZEJŚĆ ZE 2 km. NIBY NIEDUŻO, ALE IDZIEMY ZATŁOCZONYMI ULICAMI W SMOGU I ZADUCHU. WSZĘDZIE COŚ SIĘ DZIEJE. CHODNIKI SĄ ZAPCHANE. NIE, NIE SAMOCHODAMI … LUDŹMI OFERUJĄCYMI RÓŻNE USŁUGI.
DOJŚCIE DO MUZEUM ZAJĘŁO SPORO CZASU…
DO MUZEUM NIE DA SIĘ WEJŚĆ Z ŻADNYM APARATEM FOTO :(. TUTAJ, PODOBNIE JAK W PAŁACU KRÓLEWSKIM W PHONSAVAN W LAOSIE, MAJĄ TOTALNEGO FISIA NA TYM PUNKCIE. NAWET KOMÓRKI KARZĄ NAM WSADZIĆ DO SZAFKI UDAJĄCEJ SEJF. MAMY TRZY APARATY I DWA SMARCIOLE. BARDZO NIECHĘTNIE ZOSTAWIAMY DWA APARATY. SĄ DUŻE I DLATEGO ODCIĄGAJĄ UWAGĘ OBSŁUGI OD TRZECIEGO, NIEWIELKIEGO „WYGŁUPEN” APARATU. APARATÓW FOTOGRAFICZNYCH NIE MOŻNA WNOSIĆ, ZE WZGLĘDU – JAK NAM POWIEDZIANO – NA BEZPIECZEŃSTWO OBIEKTÓW BĘDĄCYCH DZIEDZICTWEM NARODOWYM BIRMAŃCZYKÓW. BUDYNEK MUZEUM JEST SPORY. BARDZO CIEMNY. TECHNICZNIE PREHISTORIA. OBSŁUGI PRAWIE NIE WIDAĆ.
ZBIORY INTERESUJĄCE I DOŚĆ UNIKALNE. POZA CZĘŚCIĄ NAWIĄZUJĄCĄ DO BRATNIEGO NARODU SOWIECKIEGO – BARDZO ZAPYZIAŁĄ ZRESZTĄ. GENERALNIE, JEŚLI KTOŚ CHCE WSKOCZYĆ NA CHWILĘ W KADR Z „MISIA” TO PLEASE WELCOME … TO MUZEUM MOGŁOBY GRAĆ W TYM FILMIE  GŁÓWNĄ ROLĘ.
BYLIŚMY W ŚRODKU PONAD 180 min. W TYM 30 min. OCZEKIWANIA NA ŚWIATŁO, KTÓRE ZGASŁO NIESPODZIEWANIE W TRAKCIE  ZWIEDZANIA.

PRZED WEJŚCIEM DO BUDYNKU MUZEUM STOI RZĄD GALERII, W KTÓRYCH POZA RĘKODZIEŁAMI MOŻNA KUPIĆ RÓWNIEŻ COŚ DO PICIA.

POD MUZEUM WSKOCZYLIŚMY DO TAKSÓWKI BY PODJECHAĆ DO REKOMENDOWANEJ  PRZEZ LONELY PLANET KNAJPY. NIESTETY CHYBA NIE NAJLEPIEJ PRZEKAZALIŚMY KIEROWCY, GDZIE SIĘ CHCEMY DOSTAĆ I ZOSTALIŚMY ZAWIEZIENI ……. NIE TAM GDZIE PROSILIŚMY. MYŚLĘ JEDNAK, ŻE NIE BYŁA TO WINA KIEROWCY. TO RACZEJ NIEZBYT PRECYZYJNE PODANIE ADRESU W PRZEWODNIKU BYŁO PRZYCZYNĄ ZAWIROWANIA.
PO WYJŚCIU Z TAKSÓWKI I ZORIENTOWANIU SIĘ W SYTUACJI POMASZEROWALIŚMY RAŹNO DO OBIECANEGO RAJU JEDZENIOWEGO.
SPACER BYŁ DOŚĆ DŁUGI. PO DRODZE ZAHACZYLIŚMY JESZCZE O CIEKAWĄ ŚWIĄTYNIĘ – OTOCZONĄ WODĄ PAGODĘ KYAY THONE – 30 min. WYSTARCZY NA OGLĄDNIĘCIE.

 

PAGODA KYAY THONE
PAGODA KYAY THONE

.
IDĄC WZDŁUŻ JEDNEGO Z BOKÓW ŚWIĄTYNI SHWEDAGON I PYTAJĄC SIĘ KILKA RAZY PO OKOŁO GODZINIE DOTARLIŚMY WRESZCIE DO CELU – RESTAURACJI AUNG THUKHA MYANMAR. MUSZĘ PRZYZNAĆ, ŻE KOPARA TROCHĘ MI OPADŁA. ANI LOKAL NIE  PREZENTOWAŁ SIĘ NAJLEPIEJ, ANI WYBÓR NIE POWALAŁ. OBESZLIŚMY OKOLICZNE ZAUŁKI SZUKAJĄC CZEGOŚ CIEKAWSZEGO. BEZ REZULTATU. WRÓCILIŚMY DO w/w JADŁODAJNI. TRZEBA BYŁO NA COŚ SIĘ ZDECYDOWAĆ. WYBRALIŚMY KILKA LOKALNYCH DAŃ, KTÓRE BYŁY TAK PRZECIĘTNE :(, ŻE NIE ZAPAMIĘTALIŚMY, CO JEDLIŚMY + PIWO (WSTRĘTNE, NIE MIELI ZIMNEGO) @ 12 000 KICIUSIÓW. NIE ROZUMIEM ZACHWYTÓW SERFUJĄCYCH PO NECIE …

 

OKOLICE PAGODY SHWEDAGON JEZIORKO THWAYSAY
OKOLICE PAGODY SHWEDAGON JEZIORKO THWAYSAY

.
WYPEŁNIENI WSKOCZYLIŚMY DO TAKSÓWKI I ZA 1 500 KICIUSIÓW ZOSTALIŚMY PODWIEZIENI DO CHINATOWN, W OKOLICĘ ULICY MAHA BANDULA.
TO NASZ OSTATNI DZIEŃ W RANGUNIE I CHCEMY NA ZAKOŃCZENIE WYPIĆ DRINKOSA W BARDZO ZNANYM I WSZĘDZIE POLECANYM BARZE KOSAN. IDĄC DO NIEGO MIJAMY CAŁĄ MASĘ BARDZO DOBRZE WYGLĄDAJĄCYCH RESTAURACYJEK ULICZNYCH. TRZEBA BYŁO ODPUŚCIĆ SOBIE I JEŚĆ TUTAJ. ULICE SĄ PEŁNE LUDZI I STRAGANÓW.
PRZECHODZIMY WZDŁUŻ CAŁĄ ULICZKĘ I ZAWRACAMY DO RZECZYWIŚCIE NAJLEPIEJ WYGLĄDAJĄCEGO KOSAN BARU. (TROCHĘ DALEJ, NA TEJ SAMEJ ULICZCE JEST JESZCZE KOSAN CAFE).

MIEJSCE JEST NAPRAWDĘ FAJNE. SPĘDZAMY TU TROCHĘ CZASU WYMIENIAJĄC DOŚWIADCZENIA PODRÓŻNICZE Z BARDZO MIŁĄ PARĄ NIEMIECKĄ. DRINKI SĄ FAKTYCZNIE ŚWIETNE I TANIE. ZAPŁACIWSZY 5 700 ZA 4 POSZLIŚMY POCHODZIĆ TROCHĘ PO OKOLICZNYCH ULICZKACH WYPEŁNIONYCH STRAGANAMI Z OWOCAMI, WARZYWAMI I JEDZENIEM. MY TEŻ ROBIMY ZAKUPY. WYJEŻDŻAMY JUTRO RANO, DLATEGO WOMBAT CHCE  ZUŻYĆ POZOSTAŁE Z PODRÓŻY PO BIRMIE ARTYKUŁY SPOŻYWCZE I PRZYGOTOWAĆ JAKIEŚ PYSZNOŚCI NA DROGĘ. NABYLIŚMY DROGĄ KUPNA DWA OGROMNE AWOKADO I KILKA POMELO, O WYMIARACH WSKAZUJĄCYCH NA TO, ŻE ROSŁY CHYBA KOŁO ELEKTROWNI ATOMOWEJ W CZERNOBYLU. ZAOPATRZENI WE WSZYSTKO CO POTRZEBA PO RAZ OSTATNI TEGO DNIA WSKOCZYLIŚMY W TARYFĘ I POJECHALIŚMY DO NASZEGO HOTELU.

NIESTETY W CIEMNOŚCIACH NIE ZAUWAŻYŁEM, ŻE JEDNA Z SIATEK  WSUNĘŁA SIĘ POD SIEDZENIE I PO WEJŚCIU DO POKOJU OKAZAŁO SIĘ, IŻ NIE MAMY NAJBARDZIEJ POTRZEBNEGO PRODUKTU – AWOKADO.

 

CHINATOWN W RANGUNIE
CHINATOWN W RANGUNIE

.

MUSIAŁEM GDZIEŚ JE DOKUPIĆ. NIE JEST ŁATWO KUPIĆ AWOKADOSY O 23:00 W OKOLICY W KTÓREJ MIESZKAMY. DOBRZE SIĘ NACHODZIŁEM ZANIM TRAFIŁEM NA WŁAŚNIE ZAMYKANY KRAMIK W KTÓRYM KĄTEM OKA DOSTRZEGŁEM KILKA POSZUKIWANYCH OWOCÓW.
NIE CHCIANO MI ICH SPRZEDAĆ, TWIERDZĄC, ŻE SĄ PRZEJRZAŁE. JEDNAK UDAŁO MI SIĘ NAMÓWIĆ SPRZEDAWCĘ, NA DANIE MI ICH ZA TROCHĘ NIŻSZĄ CENĘ, JEŚLI PO PRZEKROJENIU NIE BĘDĄ MIAŁY PLAM. DWA NIE MIAŁY …

I TAK NASZ OSTATNI DZIEŃ W YANGONIE DOBIEGŁ KOŃCA … 🙂

.

>     ZOBACZ FOTY     <

.

.

Możesz również cieszyć się:

Zostaw komentarz