.
RANO KTOŚ MOCNO ZASTUKAŁ DO DRZWI. WŁAŚCICIEL HOSTELU PRZYNIÓSŁ NAM BAGAŻ, KTÓRY WRESZCIE DOTARŁ. SAM PO NIEGO POJECHAŁ. NAPRAWDĘ DUŻA UPRZEJMOŚĆ. RZUCILIŚMY SIĘ NATYCHMIAST DO SZAMPONÓW, BALSAMÓW, KREMÓW, UBRAŃ, CZEKOLADY. BYŁ TO NASZ OSTATNI DZIEŃ W JAISALMERZE. PO 24-tej MIELIŚMY POCIĄG DO DŻODHPURU (JODHPURU).
MUSIELIŚMY JESZCZE ZALICZYĆ PUSTYNIĘ.
ZDECYDOWALIŚMY, ZA RADĄ WŁAŚCICIELA WYNAJĄĆ POKÓJ NA JESZCZE JEDNĄ NOC, CO UŁATWIŁO NAM ŻYCIE GDYŻ NASZ POCIĄG ODCHODZIŁ PARĘ MINUT PO PÓŁNOCY.
JAKOŚ NIE BYLIŚMY PRZEKONANI DO CAŁODNIOWEJ CZY CAŁODOBOWEJ WYCIECZKI NA PUSTYNIĘ WIEC W BIURZE BRATA WŁAŚCICIELA – GANESH TRAVEL – ZA KWOTĘ PO 1250 / os. RUPII WYKUPILIŚMY PÓŁDNIOWĄ WYCIECZKĘ.
NAJPIERW MIAŁA BYĆ JAZDA TERENOWYM AUTEM NA PUSTYNIĘ. POTEM JAZDA NA WIELBŁĄDACH, KOLACJA I POWRÓT. CZAS OD 13 DO OKOŁO 20-21-szej.
O 13-tej STAWILIŚMY SIĘ W BIURZE TURYSTYCZNYM BĘDĄCYM JEDNOCZEŚNIE SKLEPEM. POZA NAMI BYŁY JESZCZE 3 OSOBY. PARA I MĘŻCZYZNA W JARMUŁCE. W PEWNYM MOMENCIE, SŁYSZĄC JAK ROZMAWIAMY ODEZWAŁ SIĘ DO NAS PO POLSKU. OKAZAŁO SIĘ, ŻE, JEST TO ROSYJSKI ŻYD, MIESZKAJĄCY POD TEL AWIWEM. MIŁOŚNIK POLSKI, W KTÓREJ BYŁ PAROKROTNIE. ZAPROSILIŚMY GO DO PODRÓŻY Z NAMI. W DRODZE OKAZAŁO SIĘ, ŻE JEST BARDZO RELIGIJNY, ORTODOKSYJNY. STWARZAŁO TO DLA NIEGO OGROMNE OGRANICZENIA W PODRÓŻY. MIAŁ ZE SOBĄ JEDZENIE. NIE JADŁ NICZEGO W INDIACH, BO NIC NIE BYŁO KOSZERNE. NIE OGLĄDAŁ ŚWIĄTYŃ GDYŻ NARUSZAŁ W TEN SPOSÓB SWOJĄ WIARĘ. BARDZO CIEKAWIE NAM SIĘ ROZMAWIAŁO. ZASTANAWIAŁAM SIĘ TYLKO JAK W DOBIE ROZWOJU TECHNIKI, MEDYCYNY, GLOBALIZACJI TAK RELIGIJNA POSTAWA NIE ZUBAŻA CZŁOWIEKA. NIE CHODZI O NEGOWANIE WIARY, ALE O POGODZENIE JEJ Z OTACZAJĄCĄ RZECZYWISTOŚCIĄ.
SAMA WYCIECZKA NIE SPEŁNIŁA NASZYCH OCZEKIWAŃ. TROCHĘ WIĘCEJ NIŻ GODZINNA JAZDA NA WIELBŁĄDACH, A POTEM OCZEKIWANIE NA PRZYGOTOWYWANY PRZEZ OBSŁUGĘ POSIŁEK. NIE ZA BARDZO WIADOMO, CO ROBIĆ W TAK PRYMITYWNYCH WARUNKACH. PUSTYNIA NIE BYŁA MORZEM PIASKU TYLKO PIASZCZYSTYM TERENEM, NA KTÓRYM ROSŁY KĘPY TRAW, KRZEWÓW. NIE BYŁO CIEKAWIE. ALE NA PEWNO SĄ AMATORZY TAKICH RZECZY.
.
.
OKOŁO 21-szej WRÓCILIŚMY PO NASZE RZECZY DO HOTELU. NA POSTÓJ RIKSZ SZLIŚMY WĄSKIMI ULICZKAMI FORTU W ZUPEŁNEJ CISZY ZOSTAWIAJĄC ZA SOBĄ JEDNO Z BARDZIEJ UROKLIWYCH MIEJSC, JAKIE DO TEJ PORY WIDZIELIŚMY.
WSIADALIŚMY DO PUSTEGO WAGONU NA RÓWNIE PUSTYM MAŁYM DWORCU. BYLIŚMY ZDZIWIENI. GDZIE TE PRZEPEŁNIONE KOLEJE INDYJSKIE? MOŻE TO DLATEGO, ŻE NA TEJ TRASIE KURSUJĄ AUTOBUSY. PRZYSZEDŁ KONDUKTOR I OKAZAŁO SIĘ, ŻE JEDEN DZIEŃ SPÓŹNILIŚMY SIĘ NA POCIĄG. MIELIŚMY BILETY NA WCZORAJ. NIE TYLE SPÓŹNILIŚMY SIĘ NA POCIĄG, CO POPEŁNILIŚMY PO RAZ DRUGI W ŻYCIU TEN SAM BŁĄD. CHCĄC WYJECHAĆ 10-tego O 00:05 KUPUJE SIĘ BILET NA 10-tego, A NIE NA 9-tego, JAK ZROBILIŚMY. POŚMIALIŚMY SIĘ SAMI Z SIEBIE I KUPILIŚMY U KONDUKTORA NOWY BILET. KIEDY POCIĄG RUSZYŁ ZROBIŁO SIĘ KOSZMARNIE ZIMNO. ŻADNE OKNO NIE CHCIAŁO SIĘ ZAMKNĄĆ. WIAŁO ZE WSZYSTKICH STRON. ZAŁOŻYLIŚMY WSZYSTKIE CIEPŁE RZECZY, ALE NIEWIELE TO POMOGŁO. USADOWILIŚMY SIĘ RAZEM Z BAGAŻAMI NA ŚRODKOWEJ PRYCZY I JAKOŚ PRZETRWALIŚMY DO BLADEGO ŚWITU.
.
.