20.02.2016 – JHANSI – BHOPAL

.

NA DWORCU BYLIŚMY ok. 5 RANO. SZUKAMY NASZYCH MIEJSC MIJAJĄC KOLEJNE WAGONY STOJĄCEGO POCIĄGU. MNIE SIĘ TEN POCIĄG NIE PODOBA, BO WYDAJE MI SIĘ ZE COŚ NIE GRA. NAGLE POCIĄG RUSZA. PIETRUSZKA KRZYCZY DO MNIE: WSKAKUJ. WAHAM SIĘ, ON MNIE PONAGLA. WSKAKUJĘ, ON ZA MNĄ.

MOJE PRZECZUCIA W CIĄGU PARU MINUT OKAZUJĄ SIĘ SŁUSZNE. POTWIERDZA JE KONDUKTOR. JEDZIEMY W PRZECIWNĄ STRONĘ. POCIĄG PEŁNY. SIEDZIMY NA TORBIE W PRZEJŚCIU, PRZY UBIKACJACH. MUSIMY JECHAĆ TAK OKOŁO PÓŁTOREJ GODZINY. POCIĄG NIGDZIE SIĘ NIE ZATRZYMUJE. WYSIADAMY W ORAI.

NA DWORCU OTACZA NAS TŁUM GAPIÓW. PIETRUSZKA IDZIE DO INFORMACJI. WRACA I MÓWI, ŻE MOŻEMY JECHAĆ BEZPOŚREDNIO DO BHOPALU, ALBO PONOWIĆ PRÓBĘ JAZDY DO SAŃCI, ALE Z PRZESIADKĄ. W SUMIE, Z BHOPALU TEŻ MOŻEMY DOJECHAĆ DO SAŃCI. WSZYSTKO ZALEŻY OD TEGO, O KTÓREJ DOJEDZIEMY. DECYDUJEMY SIĘ NA BHOPAL, PRZEZ JHANSI, BO INACZEJ SIĘ NIE DA. STAMTĄD MAMY WIECZOREM POCIĄG, DO JALGAONU. TO OKOLICE AURANGABADU Z JASKINIAMI W ADŹANCIE (AJANTA CAVES) I ELURZE (ELLORA CAVES).

WSIADAMY DO POCIĄGU. TO SKŁAD DALEKOBIEŻNY. LUDZIE JADĄ OD POPRZEDNIEGO DNIA. ZNOWU SIEDZIMY OBOK TOALET, MIEDZY WAGONAMI. SIEDZENIE W TYM MIEJSCU WCALE NIE JEST TAKIE GŁUPIE, ZWAŻYWSZY, ŻE JUŻ W NOCY ZACZĘŁY SIĘ MOJE KŁOPOTY ŻOŁĄDKOWE, A POTEM DOŁĄCZYŁ DO MNIE PIETRUSZKA. NIE BYŁO TO NA TYM ETAPIE JAKOŚ BARDZO DOLEGLIWE – BRALIŚMY OD RAZU LEKARSTWA – ALE JEDNAK PRZY TEGO RODZAJU PROBLEMACH NIE ZNA SIĘ DNIA NI GODZINY.

ZGODNIE Z PODPOWIEDZIĄ JAKIEGOŚ STARSZEGO HINDUSA, Z KTÓRYM ROZMAWIALIŚMY NA DWORCU, WSIEDLIŚMY DO SLEEPERA. TO WAGON W KTÓRYM NIE POWINNIŚMY BYĆ. ALE TO JEDYNE MIEJSCE GDZIE DA SIĘ PODRÓŻOWAĆ W MIARĘ ROZSĄDNIE. SIEDZĄC NA NASZEJ TORBIE W PRZEJŚCIU UMAWIAMY SIĘ, ŻE W JHANSI PÓJDĘ ZOBACZYĆ CZY ZWOLNIŁY SIĘ  JAKIEŚ MIEJSCA. JEŚLI NIE BĘDĘ WRACAĆ PRZEZ 10 min. TO ZNACZY ŻE COŚ ZNALAZŁAM, I PIETRUSZKA MA DO MNIE DOŁĄCZYĆ Z BAGAŻAMI.

POCIĄG STAJE. RUSZAM I GDY WIDZĘ SKRAWEK WOLNEGO MIEJSCA, PYTAM CZY MOGĘ USIAĆ. CIĄGLE SPOTYKAM SIĘ Z ODMOWĄ. W KOŃCU JAKAŚ KOBIETA, MIMO, ŻE Z DWOJGIEM DZIECI, POZWALA MI USIĄŚĆ. JAKOŚ SIĘ DOGADUJEMY, ŻE JA TO JESZCZE MAM FACETA. PO CHWILI DOCIERA PIETRUSZKA. SIADAMY ZA JEJ PRZYZWOLENIEM, ALE STARAMY SIĘ ZAJĄĆ TYLKO JEDNO MIEJSCE. VIS A VIS SIEDZI RODZINA. MATKA, SIOSTRY I BRACIA Z CHYBA DWULATKIEM DZIECKIEM.
OBSERWACJA MATKI Z SYNAMI, KTÓRA POZWOLIŁA NAM USIĄŚĆ I RODZINY Z MALUCHEM TO CZYSTA PRZYJEMNOŚĆ. RODZINA TA STALE KUPUJE COŚ DO JEDZENIA I CZĘSTUJE NAS. ODMAWIAMY. ZJADAMY TYLKO DWA BANANY. MNIE NADAL JEST CIĘŻKO NA ŻOŁĄDKU, A POZA TYM BOIMY SIĘ JEŚĆ. MAMY DALEKĄ DROGĘ. CHCEMY SIĘ ZREWANŻOWAĆ, ALE NIE BARDZO JEST CZYM.

W TRAKCIE PODRÓŻY WIELOKROTNIE WSZYSTKICH MORZY SEN. JEST BARDZO CIEPŁO. NIEODŁĄCZNY ELEMENT PODRÓŻY – SPRZEDAWCY JEDZENIA – POJAWIAJĄ SIĘ CO CHWILĘ.

.

NIEPLANOWANA PODRÓŻ Z JHANSI DO ORAI
NIEPLANOWANA PODRÓŻ Z JHANSI DO ORAI

.

W BHOPALU JESTEŚMY MIĘDZY 14 A 15-tą. NIE ZDĄŻYMY JUŻ DO SAŃCI. MOŻE NASTĘPNYM RAZEM.

PRZECHOWALNIA BAGAŻU NA DWORCU OWSZEM ISTNIEJE, ALE TRZEBA MIEĆ WŁASNĄ KŁÓDKĘ, ABY ZAMKNĄĆ SZAFKĘ. JEST TO DUŻA NIEDOGODNOŚĆ, CHOCIAŻ WSZYSCY, KTÓRZY PODRÓŻUJĄ PO INDIACH Z REGUŁY MAJĄ SWOJE KŁÓDKI DO ZAMYKANIA BAGAŻU W RÓŻNYCH OKOLICZNOŚCIACH. PO POTWIERDZENIU MIEJSCA W POCIĄGU NA KOLEJNĄ, WIECZORNĄ PODRÓŻ, BIERZEMY RIKSZĘ CHCĄC POJECHAĆ DO MIASTA, A KONKRETNIE DO POLECANEJ PRZEZ LP RESTAURACJI BAPU KI KUTIA.

WIEMY, ŻE BHOPAL MA MUZUŁMAŃSKA DZIELNICĘ, DO KTÓREJ CHCEMY JECHAĆ, GDYŻ TAM JEST RESTAURACJA I PRZY OKAZJI OBEJRZEĆ DWA NAJWIĘKSZE MECZETY TADŻ-UL MASDŻID (TAJ-UL-MASAJID) I DŻAMA MASDŻID (JAMA MASJID). CZAS, JAKI MAMY DO ODJAZDU POCIĄGU POWINIEN NAM WYSTARCZYĆ.

NIE MOŻEMY ZNALEŹĆ ODPOWIEDNIEGO TAKSÓWKARZA ANI RIKSZARZA. NIBY WSZYSCY WIEDZĄ GDZIE CHCEMY JECHAĆ, ALE MÓWIĄ, ŻE TO MIEJSCE ZNAJDUJE SIĘ NA NEW MARKET. W KOŃCU WYBRALIŚMY RIKSZĘ I JEDZIEMY. RIKSZARZ MÓWI ŻE JEDZIEMY DO NEW MARKET, MY, ŻE NIE. PRAWIE WYSIADAMY. MAMY PRETENSJE, ŻE NIE JEDZIE TAM GDZIE CHCEMY. PRZECIEŻ PODALIŚMY DOKŁADNY ADRES. KONIEC KOŃCÓW OKAZUJE SIĘ ŻE RESTAURACJA ZMIENIŁA POŁOŻENIE. WŁAŚNIE NA NEW MARKET. RIKSZARZ MIAŁ RACJĘ. NIE MY. NIE DOŚĆ, ŻE NIE ZOBACZYLIŚMY MECZETÓW TO JESZCZE UPIERALIŚMY SIĘ PRZY NASZYCH KONCEPCJACH. PŁACILIŚMY 160 RUPI, ALE CHYBA TO NIE BYŁO ODPOWIEDNIE WYNAGRODZENIE.
SZKODA, ŻE PRZEWODNIK NIE ZAKTUALIZOWAŁ ADRESU.

JEDZENIE W BAPU KI KUTIA JEST DOBRE, ALE ZNOWU ZAMAWIAMY ZA DUŻO. POCZĄTKOWO WRACAMY NA DWORZEC PIECHOTĄ. PO DRODZE OGLĄDAMY WIECZORNE MODLITWY W ŚWIĄTYNI HINDUISTYCZNEJ.

MIASTO NIE SPRAWIA WRAŻENIA ANI ŁADNEGO ANI INTERESUJĄCEGO, ALE MOŻE TO WYNIK MAŁO FAJNYCH DOŚWIADCZEŃ I KRÓTKIEGO CZASU POBYTU. NA DWORCU JAK ZWYKLE DUŻO LUDZI. JEDNI JUŻ ŚPIĄ, INNI UKŁADAJĄ SIĘ DO SNU, JESZCZE INNI ZACZYNAJĄ JEŚĆ. SIEDZIMY W POCZEKALNI I CZEKAMY NA POCIĄG. JESTEŚMY ZMORDOWANI. WYCHODZĘ NA PERON I DAJĘ ZABRANE Z RESTAURACJI  JEDZENIE STARUSZCE. JEJ UŚMIECH WART BYŁ WSZYSTKIE PIENIĄDZE ŚWIATA.

.

► ZOBACZ FOTY ◀︎

.

Komentarze

Dodaj komentarz