.
RANO WYSIADAMY W HOSPET. OD RAZU ZOSTAJEMY ZASYPANI PROPOZYCJAMI TRANSPORTOWYMI. WYBIERAMY RIKSZARZA, Z KTÓRYM MOŻEMY SIĘ POROZUMIEĆ.
ODLEGŁOŚĆ MIĘDZY HAMPI A HOSPET JEST NIEWIELKA.
PO DRODZE RIKSZARZ WSZCZYNA Z NAMI ROZMOWĘ, STANDARDOWO PYTA SKĄD JESTEŚMY, ZACHWALA CO MOŻNA ZOBACZYĆ. ZATRZYMUJE SIĘ PRZY PRZYDROŻNYCH ŚWIĄTYNIACH, TAK ABYŚMY MOGLI WYSIĄŚĆ I OBEJRZEĆ. POKAZUJE INNE MIJANE OBIEKTY. SPRAWIA NA TYLE DOBRE WRAŻENIE, ŻE DECYDUJEMY SIĘ NA JEGO USŁUGI. USTALAMY, ŻE JUTRO OBWIEZIE NAS PO ZABYTKACH HAMPI.
DOJEŻDŻAMY DO GOPI GUEST HOUSE, GDZIE MAMY REZERWACJĘ POKOJU. PRZED HOSTELEM POJAWIA SIĘ TRÓJKA BARWNIE PRZEBRANYCH WESOŁYCH HINDUSÓW. WYGLĄDAJĄ JAK TRZEJ KRÓLOWIE MONARCHOWIE Z WESOŁEJ SZOPKI. NATYCHMIAST ZACZYNAJĄ POZOWAĆ DO ZDJĘĆ Z NAMI. PO ZDJĘCIACH WYCIĄGAJĄ ZESZYT I PROSZĄ O DATEK, STARANNIE NOTUJĄC JEGO WYSOKOŚĆ. CZYŻBY URZĄD PODATKOWY MIAŁ NAD NIMI PIECZĘ ? JAK WSZYSCY DAJEMY IM PIENIĄDZE.
NASZ POKÓJ, KTÓRY ZNAJDUJE SIĘ W BUDYNKU OBOK BUDYNKU GŁÓWNEGO HOSTELU, NIE ZACHWYCA. NIE TAKI MIAŁ BYĆ. SPRAWDZAMY OPIS WARUNKÓW REZERWACJI I NIE ZA BARDZO ZGADZA SIĘ Z TYM CO MIELIŚMY OTRZYMAĆ I ZA CO MAMY ZAPŁACIĆ. PIETRUSZKA IDZIE ZE SKARGĄ. ODNOSI SUKCES, BO FAKTYCZNIE DOSTALIŚMY NIE TEN POKÓJ KTÓRY REZERWOWALIŚMY. JUTRO MAMY PRZENIEŚĆ SIĘ DO INNEGO POKOJU, W BUDYNKU GŁÓWNYM, W KTÓRYM JEST RESTAURACJA I LEPSZE POKOJE.
TROCHĘ SIĘ ROZPAKOWUJEMY I WYCHODZIMY OBEJRZEĆ HAMPI. JESTEŚMY GŁODNI. IDZIEMY DO LOKALU MANGO TREE, REKLAMOWANEGO JAKO NAJLEPSZY LUB JEDEN Z NAJLEPSZYCH LOKALI W HAMPI. JEST OBLEGANY PRZEZ BIAŁASÓW. PANUJE ATMOSFERA LUZU I SPOKOJU. Z TEGO CO WIDAĆ NA STOŁACH KUCHNIA SERWUJE DANIA PRZYSWAJANE PRZEZ BIAŁYCH. PIZZĘ, MAKARON, TOASTY, WARZYWA. JEMY PIZZĘ NA CIENIUTKIM SPODZIE. JEST DOBRA ACZKOLWIEK JEDZENIE PIZZY W INDIACH UWAŻAM ZA PEWNĄ ABERRACJĘ.
HAMPI, POŁOŻONE JEST NAD RZEKĄ TUNGABHADRA, W MIEJSCU STOLICY DAWNEGO, BOGATEGO KRÓLESTWA WIDŹAJANAGARU POWSTAŁEGO W ROKU 1336 ROKU. HISTORIA KRÓLESTWA, POZOSTAŁE ZABYTKI WYDAWAŁY SIĘ FASCYNUJĄCE. HAMPI MIAŁO BYĆ NAGRODĄ ZA NASZE TRUDY PODRÓŻY, MIEJSCEM MAŁEGO WYPOCZYNKU.
ZACZYNAMY STANDARDOWO OD ŚWIĄTYNI WIRUPAKSZA (VIRUPAKSHA TEMPLE). DUŻA PIĘKNA ŚWIĄTYNIA, DO KTÓREJ CAŁY CZAS PIELGRZYMUJĄ HINDUSI, ODBYWAJĄ SIĘ UROCZYSTOŚCI RELIGIJNE.
JEST TAK CIEPŁO, ŻE KAMIEŃ NASŁONECZNIONEGO DZIEDZIŃCA ŚWIĄTYNI PARZY STOPY. W JEDNYM Z BOCZNYM POMIESZCZEŃ DOSTRZEGAM SŁONICĘ LAKSZMI.
OGLĄDAMY POSZCZEGÓLNE ELEMENTY ŚWIĄTYNI. ZADZIERAMY GŁOWĘ ABY DOJRZEĆ SZCZYT ZBUDOWANEJ W 1440 ROKU GOPURY MAJĄCEJ 50 m, WIDOCZNEJ ZRESZTĄ Z KAŻDEGO MIEJSCA W HAMPI. PRZEZ ŁĄCZĄCĄ VIRUPAKSZĘ Z RZEKĄ ŚWIĄTYNIĘ SRI BHUVANESHWARI DOCHODZIMY NAD WODĘ. GŁAZY OKALAJĄCE BRZEG RZEKI SPRAWIAJĄ NIESAMOWITE WRAŻENIE. DO RZEKI PROWADZĄ GHATY. ULICA WZDŁUŻ JEST PEŁNA KRAMÓW Z OWOCAMI I PAMIĄTKAMI.
.
.
ZAPADA ZMROK. WCHODZIMY DO CENTRUM MIASTECZKA. WSZYSTKIE SKLEPIKI Z UBRANIAMI, BIŻUTERIĄ, NAPOJAMI OTWIERAJĄ SWOJE PODWOJE. PANUJE ATMOSFERA WAKACYJNEGO DEPTAKU, PO KTÓRYM PRZECHADZAJĄ SIĘ TURYŚCI GOTOWI KUPIĆ MIEJSCOWE WYROBY. NIE ROBI TO NEGATYWNEGO WRAŻENIA. PO PROSTU HAMPI OFERUJE TO CO MA. NIENACHALNIE, PO PRZYJACIELSKU, Z UŚMIECHEM.
OGLĄDAMY TEŻ LOKALE W KTÓRYCH CHCIELIBYŚMY COŚ ZJEŚĆ. WYBÓR PADA NA CHILL OUT.
SIADAMY NA TARASIE, NA DACHU. JEM SAŁATKĘ Z TUŃCZYKIEM, PIETRUSZKA Z KURCZAKIEM. SAŁATKI NIEZŁE ALE OBSŁUGA TROCHĘ ZAGUBIONA.
.
.