.
PORANNE ŚNIADANIE TO INNY CHLEB I DŻEM NIŻ W TEHERANIE. PYSZNA HERBATA, JAJKO, SEREK, ARBUZ, OGÓRKI, POMIDORY.
DZIEŃ ZACZYNAMY OD REZERWACJI JUNGLE HOTELU W JAZD I SPACERU DO DWORCA KOLEJOWEGO, ABY KUPIĆ BILET NA JUTRO. DO DWORCA JEST DALEKO. IDZIEMY PONAD GODZINĘ. BILET NA GODZINĘ 17:40 DOSTAJEMY BEZPROBLEMOWO. Z LITERATURY WYNIKA, ŻE BILETY KOLEJOWE TRZEBA REZERWOWAĆ Z DUŻYM WYPRZEDZENIEM.
WRACAMY DO CENTRUM CHCĄC ZOBACZYĆ DOMY KUPIECKIE, ŁAŹNIĘ, MECZET. PO DRODZE ODKRYWAMY W JEDNYM ZE SKLEPÓW WODĘ GAZOWANĄ.
W PEWNYM MOMENCIE PIETRUSZKA BIERZE MÓJ APARAT FOTOGRAFICZNY, ROBI JAKIEŚ ZDJĘCIE I MÓWI: IDĘ NA DRUGĄ STRONĘ ULICY POKAZUJĄC, CO CHCE SFOTOGRAFOWAĆ. WIDZĘ JAK STOI W SZEROKIM ŚWIETLE BOCZNEJ ULICY. WIDZĘ TAKŻE, SKRĘCAJĄCĄ W TĘ ULICĘ MOTORYNKĘ. MOTORYNKA WJEŻDŻA PROSTO NA NIEGO. PO PROSTU NAJEŻDŻA NA NIEGO PRZEWRACAJĄC GO NA JEZDNIĘ. MAM DWIE MYŚLI. TO BYŁO SPECJALNIE ZROBIONE, APARATY BĘDĄ ZNISZCZONE OD UPADKU. BIEGNĘ. GDY DOBIEGAM, PIETRUSZKA JUŻ ZDĄŻYŁ WSTAĆ I MÓWI ŻE UKRADLI MÓJ APARAT, KTÓRY MIAŁ PRZEWIESZONY NA RAMIENIU. JEMU NIC SIĘ NIE STAŁO. APARAT MOŻE NIE BYŁ PIERWSZEJ MŁODOŚCI, ALE BARDZO GO LUBIŁAM I BYŁY W NICH ZDJĘCIA, KTÓRYCH NIE UDAŁO SIĘ JESZCZE ZGRAĆ. CHWILĘ CHODZIMY BEZRADNI PO ULICY. WIDZĘ W BRAMIE JEDNEGO Z BUDYNKÓW FACETA. PODCHODZĘ DO NIEGO Z PYTANIEM O POLICJĘ. WOŁA ANGLOJĘZYCZNEGO KOLEGĘ. OPOWIADAMY, CO SIĘ STAŁO I ŻE CHCEMY ZAWIADOMIĆ POLICJĘ. ROBI SIĘ WOKÓŁ NAS MAŁE ZBIEGOWISKO. NIERUCHOMOŚĆ, PRZY KTÓREJ STOIMY JEST JAKIMŚ BIUREM. SĄ NA NIM KAMERY, ALE NIECZYNNE. ANGLOJĘZYCZNY MĘŻCZYZNA DZWONI NA POLICJĘ. STOIMY NADAL NA ULICY KIEDY PODJEŻDŻA CHŁOPAK NA BIAŁYM SKUTERZE, ODPINA JASNOPOPIELATĄ KURTKĘ, WYCIĄGAJĄC NASZ APARAT, PODAJE GO PIETRUSZCE I BEZ SŁOWA ODJEŻDŻA. ZOSTAJEMY ZAPROSZENI DO BIURA NA HERBATĘ. WCHODZIMY. DOSTAJEMY HERBATĘ, DAKTYLE, CIASTECZKA ORAZ PREZENT – OBRAZEK PRZEDSTAWIAJĄCY WEJŚCIE DO JAKIEGOŚ PAŁACU. ZERWANY PASEK APARATU ZOSTAJE SPIĘTY ZSZYWACZEM. CO RAZ TO POJAWIA SIĘ KTOŚ NOWY I CAŁA HISTORIA JEST OPOWIADANIA OD NOWA.
PO CHWILI WCHODZI POLICJANT W PEŁNYM RYNSZTUNKU, A ZA NIM DRUGI UBRANY JAK DO OPERACJI PUSTYNNA BURZA. OPOWIEŚĆ O TYM, CO SIĘ STAŁO ZACZYNA BIEC OD NOWA. PIJEMY KOLEJNĄ HERBATĘ OPYCHAJĄC SIĘ DAKTYLAMI. PIETRUSZKA ROBI ZA GWIAZDĘ. ZAPEWNIA, ŻE NIE MAMY ŻADNEJ SZKODY NA CIELE ANI W DOBYTKU. POJAWIA SIĘ KOLEJNY POLICJANT TYM RAZEM W CYWILU. CHYBA JAKIŚ KOMISARZ. WYPYTUJE ZNOWU O TO, CZY NIE PONIEŚLIŚMY ŻADNEJ SZKODY. TRZEBA SPISAĆ ZEZNANIA. TO KOLEJNA HERBATA. W KOŃCU PO ANGIELSKU PIETRUSZKA PISZE OŚWIADCZENIE ŻE NIC SIĘ STAŁO. DZIĘKUJE POLICJI I NARODOWI IRAŃSKIEMU ZA ZAANGAŻOWANIE W SPRAWIE. SKŁADAMY PODPISY POTWIERDZONE ODCISKAMI PALCÓW I WYCHODZIMY. O OKOLICZNOŚCIACH ZWROTU APARATU, RYSOPISIE ZWRACAJĄCEGO OBIE STRONY DYPLOMATYCZNIE MILCZAŁY.
STARCZYŁO NAM NA SZCZĘŚCIE CZASU, ABY OBEJRZEĆ ZABYTKI KASZANU. UDERZAJĄCE WIELKOŚCIĄ DOMY KUPIECKIE, ŁAŹNIA, BAZAR DAJĄ WYOBRAŻENIE O TYM JAK INTRATNYM BYŁO DOBRE POŁOŻENIE NA SZLAKU KARAWAN. MIASTO, SKĄD MIAŁ PRZYBYĆ DO BETLEJEM CO NAJMNIEJ JEDEN Z TRZECH KRÓLI, MA SŁYNNE, PIĘKNE, BŁĘKITNE CERAMICZNE ZDOBIENIA OKREŚLANE MIANEM KASZANI, CIEKAWE ZABYTKI.
PO DRODZE DO DOMU PIETRUSZKA WYPATRZYŁ MAŁY LOKALIK Z FLACZKAMI. CZTERY, PIĘĆ STOLIKÓW; LADA, NA KTÓREJ W OLBRZYMIM KOTLE WARZĄ SIĘ FLACZKI I NERECZKI. ZA LADĄ UŚMIECHNIĘTY PAN NABIERAJĄCY WIELKĄ CHOCHLĄ DANIE. DLA KONESERÓW. SKUSILIŚMY SIĘ I NIE ŻAŁOWALIŚMY. CENA 5 TOMANÓW CZYLI TANIOCHA.
.
WYKONALIŚMY JESZCZE ZA POMOCĄ RECEPCJI NASZEGO HOTELU TELEFON DO POZNANEGO WCZORAJ KIEROWCY, ABY UMÓWIĆ SIĘ NA ZWIEDZANIE OKOLIC KASZANU I POSZLIŚMY NA BAZAR, NA KOLACJĘ.
ZAMÓWILIŚMY GRILOWANĄ WĄTRÓBKĘ ORAZ DIZI (ABGOOSHT), CZYLI ZUPĘ Z MIĘSEM NAJPRAWDOPODOBNIEJ BARANIM – JEDNO Z TYPOWYCH DAŃ W IRANIE. JE SIĘ TO W SPECJALNY SPOSÓB. TRZEBA NAJPIERW POKRUSZYĆ DO ZUPY CHLEB I ZJEŚĆ GO. POTEM UTŁUC TO CO POZOSTAŁO, CZYLI MIĘSO Z WARZYWAMI. KELNER PRZYNOSI SPECJALNY TŁUCZEK DO TEGO DZIAŁANIA.
NIESTETY JEDZENIE OKAZAŁO SIĘ PRZECIĘTNE.
SŁYNNE DIZI CHYBA MIAŁO ZA MAŁO ZUPY – ROSOŁU I PO PARU ŁYŻKACH NIE BYŁO ZUPY, A I UTŁUC TEŻ NIE ZA BARDZO BYŁO CO. WĄTRÓBKA BYŁA POKROJONA W MALUTKIE KAWAŁKI I NADZIANA NA SZPADY.
ZAPŁACILIŚMY 40 TOMANÓW. NIE PRZEPADAM ZA TAKIMI RESTAURACJAMI, KTÓRE MAJĄ STYLIZOWANY LOKALNY WYSTRÓJ, DOGODNE POŁOŻENIE I WYDAJĄ SIĘ BYĆ ATRAKCYJNE, A OKAZUJĄ SIĘ Z REGUŁY NIEWIELE WARTE Z JEDZENIOWEGO PUNKTU WIDZENIA.
.
.
.