.

O 8 RANO WSIEDLIŚMY Z NASZYMI NOWYMI ZNAJOMYMI DO AUTA. PODRÓŻ OD PARY MA KOSZTOWAĆ 50 TOMANÓW.
ANGIELSKI KIEROWCY I PRZEWODNIKA ZARAZEM, BARDZO PODSTAWOWY.

NAJPIERW ZATRZYMALIŚMY SIĘ PRZY WIEŻY MILCZENIA. TRADYCYJNE MIEJSCE POCHÓWKU WYZNAWCÓW PIERWOTNEJ RELIGII IRANU – ZARATUSZTRIANIZMU. NA PAGÓREK, NA KTÓRYM STAŁA MUSIELIŚMY SIĘ WSPIĄĆ. WIEŻA OPUSZCZONA, KRĄŻĄCYCH SĘPÓW NIE MA, ALE JEST PANORAMA OKOLICY.

WIDZIELIŚMY TAKŻE KHARĀNAQ Z JEGO CYTADELĄ, ZABUDOWANIAMI, KARAWANSERAJEM.

KOLEJNE PODEJŚCIE, TYM RAZEM KILKASET SCHODÓW NA GÓRĘ CHAK-CHAK (PIR-E SABZ) WRAZ Z ZARATUSZTRIAŃSKĄ ŚWIĄTYNIĄ OGNIA.

KHARĀNAQ – OPUSZCZONA WIEŚ ZBUDOWANA Z CEGIEŁ WYTWARZANYCH Z IŁU

.

POTEM MEJBOD, ZBUDOWANE Z CEGŁY MUŁOWEJ. W TUTEJSZYM KARAWANSERAJU SHAH ABBASI WIDZIELIŚMY STOPNIE PRZY OKRĄGŁYM CENTRALNIE USYTUOWANYM  PODEŚCIE, KTÓRE POZWALAŁY NA ROZŁADOWANIE STOJĄCEGO WIELBŁĄDA. BARDZO POMYSŁOWE.
 SUPER CIEKAWA BYŁA LODOWNIA, CZYLI BUDOWLA W KSZTAŁCIE OLBRZYMIEGO LEJA, DO KTÓREGO WSYPYWANO PORUSZONĄ ZAMARZNIĘTĄ WODĘ NA TO KŁADZIONO DREWNO I ZNOWU WODĘ AŻ DO WYPEŁNIENIA. W LECIE KORZYSTANO Z  PRZECHOWYWANEGO LODU, KTÓRY ZACHOWYWAŁ SWOJĄ FORMĘ MIMO UPAŁU.

KAPITALNYM POMYSŁEM JEST KABOOTAR KHANEH – WIEŻA GOŁĘBI (GOŁĘBNIK) SKONSTRUOWANA TAK ABY POZYSKIWAĆ ODCHODY PTAKÓW PRZYDATNE  PRZY UPRAWACH. WIEŻA MA PARĘ POZIOMÓW. GOŁĘBIE SIEDZĄ W MAŁYCH NORKACH WOKÓŁ WIEŻY. JEDNOCZEŚNIE BUDOWA WIEŻY NIE POZWALAŁA AMATOROM GOŁĘBI – GADOM I PŁAZOM DO DOSTANIA SIĘ DO ŚRODKA.

NOWI ZNAJOMI OKAZALI SIĘ BYĆ BARDZO SYMPATYCZNI I MILI. NIE BRAKOWAŁO TEMATÓW DO ROZMÓW A CHŁOPAKI MAJĄ OBAJ PASJE FOTOGRAFICZNE, WIĘC WYMIENIALI SIĘ TECHNICZNYMI UWAGAMI.

NASZA WYCIECZKA ZAKOŃCZYŁA SIĘ OKOŁO 16-tej. ZDĄŻYLIŚMY JESZCZE NA WALKĘ ZAPAŚNIKÓW ODBYWAJĄCĄ SIĘ W ZURCHANE, CZYLI DOMU MOCY MIESZCZĄCYM SIĘ PRZY PLACU PRZED AMIR CHAKMAK. NIE BYŁO TO SPEKTAKULARNE WIDOWISKO, CHOCIAŻ WEDŁUG STARYCH REGUŁ WALKI. WSTĘP 10 TOMANÓW OD OSOBY. NIEPRAWDĄ JEST NATOMIAST TO, CO MÓWIĄ PRZEWODNIKI: ŻE NIE WPUSZCZA SIĘ  TAM KOBIET.

CHCIELIŚMY TAKŻE WEJŚĆ NA DACH MECZETU POŚWIĘCONEMU IMAMOWI HUSAJNOWI. DOSTALIŚMY SIĘ NAWET NA PIĘTRO ALE WYŻEJ, CZYLI NA DACH WDRAPAŁ SIĘ TYLKO NASZ NOWY KOLEGA , WYKAZUJĄC ZDOLNOŚCI AKROBATYCZNE.


WIECZOREM POSZLIŚMY NA KOLACJĘ DO RESTAURACJI MARCO POLO. ZDECYDOWALIŚMY SIĘ NA DANIE Z WIELBŁĄDA, JAKO ZE NIE JEDLIŚMY TEGO NIGDY. DOBRE, ALE JAKO MIĘSO NICZYM SPECJALNYM SIĘ NIE WYRÓŻNIŁO. BARDZO DOBRE BYŁY NATOMIAST BAKŁAŻANY Z SUSZONYMI JOGURTEM, KTÓRY CHOĆ SUSZONY BYŁ W PŁYNNEJ  POSTACI.
 SUSZONY JOGURT JEST ZJAWISKIEM ZUPEŁNIE NAM NIEZNANYM. MOŻNA GO DOSTAĆ NA  BAZARACH. MA POSTAĆ BIAŁYCH KULEK. WYGLĄDA JAKBY BYŁ CUKIERKIEM Z CUKRU.
 DESEREM BYŁY MAŁE PYSZNE CIASTECZKA O RÓŻNYCH KSZTAŁTACH I SMAKACH, WINOGRONA, KAWA, HERBATA; DO WOLI. CENY DAŃ WAHAŁY SIĘ W GRANICACH 10-15 TOMANÓW.

PO KOLACJI DŁUGO JESZCZE PRZEBUDOWYWALIŚMY ŚWIAT Z NASZYMI TOWARZYSZAMI PODRÓŻY. OBOJE PODRÓŻUJĄ TAK JAK MY, NA WŁASNĄ RĘKĘ I TEŻ NIE JEDZĄ LUNCHU!

.

► ZOBACZ FOTY ◀︎

.

.

Możesz również cieszyć się:

Zostaw komentarz