.
WIECZOREM LECIMY DO LONDYNU. NIE MAMY WIĘC ZA DUŻO CZASU NA DZISIEJSZE POZNAWANIE ŚWIATA.
POSTANOWILIŚMY DZIĘKI WSKAZÓWKOM NASZEJ GWIAZDY Z JÓZEFOWCA (POZDRAWIAMY :)) WYBRAĆ SIĘ NA SŁYNNE BARCELOŃSKIE ŻYDOWSKIE WZGÓRZA MONTJUÏC.
DOJAZD JEST TROCHĘ SKOMPLIKOWANY. 2 AUTOBUSY I METRO. ALE TO NAS NIE ODSTRASZA. PO ok. 90 min LĄDUJEMY TUŻ POD SOLIDNIE WYGLĄDAJĄCĄ TWIERDZĄ MONTJUÏC. WSTĘP 5 €, 65+ 3 € / os.
TWIERDZA JEST OGROMNA, ALE W ŚRODKU POZA KILKOMA INTERESUJĄCYMI DZIAŁAMI ZGROMADZONO NIEWIELE. MIMO WSZYSTKO WARTO TU PRZYJECHAĆ, CHOĆBY PO TO, BY RZUCIĆ OKIEM NA PANORAMĘ MIASTA I PORTU. CZAS ZWIEDZANIA 60 – 90 min.
BIEGIEM PĘDZIMY DO POŁOŻONEGO DUŻO NIŻEJ BARDZO ZNANEGO CMENTARZA. NIESTETY WCHODZIMY OD NIECIEKAWEJ STRONY I NIE MOŻEMY ZACHWYCAĆ SIĘ SŁYNĄCYMI Z PIĘKNA NAGROBKAMI. WIDZIMY TYLKO CAŁE ALEJE PEŁNE WMUROWANYCH W 5 METROWEJ WYSOKOŚCI ŚCIANĘ RODZINNYCH PŁYT NAGROBNYCH. NIE WARTE ZACHODU.
NA LOTNISKU BYLIŚMY O CZASIE.
ODPRAWĘ ZROBILIŚMY INTERNETOWO, ALE NIE WIEDZIEĆ CZEMU NIE DOTARŁY DO NAS ELEKTRONICZNE KARTY POKŁADOWE. NA WSZELKI WYPADEK MIELIŚMY W KOMÓRKACH GOTOWE DO DRUKU WERSJE PDF I INFORMACJĘ, ŻE MOŻEMY SOBIE SAMI WYDRUKOWAĆ w/w PO DOTARCIU NA LOTNISKO. NIESTETY, AUTOMATY KART POKŁADOWYCH CHYBA PRZYSNĘŁY, BO ŻADEN NIE OBSŁUGIWAŁ LOTÓW BRITISH AIRLINES.
BEZ JAKICHKOLWIEK PROBLEMÓW W KILKA MINUT ODEBRALIŚMY CHECK-iny, PRZESZLIŚMY KONTROLĘ BEZPIECZEŃSTWA (ok. 20 min.) I
PASZPORTOWĄ (NASTĘPNE 20 min.).
NA GATWICK PRZYLECIELIŚMY CHYBA Z LEKKIM OPÓŹNIENIEM, ALE NIE JESTEM TEGO PEWIEN, BO ZANIM DOTARLIŚMY DŁUGIMI KORYTARZAMI DO WYJŚCIA, MINĘŁO SPORO CZASU.
TAKSÓWKĄ, ZA 10 £ DOSTALIŚMY SIĘ W KILKA MINUT DO ZAREZERWOWANEJ SYPIALNI – GAINSBOROUGH LODGE W HORLEY.
PRZEMIŁA WŁOSKA RECEPCJONISTKA BŁYSKAWICZNIE NAS OBSŁUŻYŁA, INFORMUJĄC PRZY OKAZJI GDZIE MOŻEMY COŚ ZJEŚĆ I WYPIĆ.
20 min PÓŹNIEJ SIEDZIELIŚMY W NEW FORT RAJ – POLECONEJ RESTAURACJI INDYJSKIEJ W SAMYM CENTRUM MAŁOMIASTECZKOWEGO CITY.
OBIAD U HÌNDUSÓW BYŁ DOBRY. NIE WYBITNY, ALE ŚWIETNIE PODANY I SOLIDNY, CHOCIAŻ BRAKOWAŁO MU DOSMACZENIA. WZIĘLIŚMY JAGNIĘCINĘ I KREWETKI. MAJĄ ŚWIETNY CHLEB! JEDYNYM MANKAMENTEM, NIEISTOTNYM ZRESZTĄ, BYŁ BRAK MOŻLIWOŚCI WYPICIA KUPIONEGO WCZEŚNIEJ W JAKIMŚ SKLEPIKU WINA. OCZYWIŚCIE MOGLIŚMY KUPIĆ COŚ DO PICIA NA MIEJSCU.
NAJEDZENI (@ 22 £) PODESZLIŚMY DO GORĄCO POLECONEGO PUBU NA PINTA.

.
LUDZIE! NARESZCIE TRAFIŁEM DO PRAWDZIWEGO ANGIELSKIEGO PUBU! WYSOKIE STOŁKI I STOŁY, NIEMALOWANA DREWNIANA PODŁOGA, SUFIT Z TŁOCZONEJ WE WZORKI MALOWANEJ BLACHY, SPORY BAR. ZA BAREM JEDEN GOŚCIU. POD ŚCIANAMI ZE 20, MAX 30 OSÓB POPIJAJĄCYCH PIWO. „THE TAVERN” POZA PIWEM SERWUJE OCZYWIŚCIE JAKIEŚ MIEJSCOWE POTRAWY I MUZYKĘ NA ŻYWO. WYGLĄDA NA TO, ŻE ĆWICZĄ TUTAJ SŁABSZE GWIAZDY, LUB ZAAWANSOWANI MUZYCZNIE LOKALSI OD 30-tki DO 80-tki. OBOJĘTNE KIM BYLI, BARDZO DOBRZE GRALI. NAJSŁABIEJ MOIM ZDANIEM ŚPIEWAŁA LASECZKA. NAJBARDZIEJ PODOBAŁ MI SIĘ WYCHUDŁY KOLEŚ Z BRZUSZKIEM PIWNEGO TROLLA WYGLĄDAJĄCY NA CZŁOWIEKA PO CHEMII. NIEŹLE SOBIE RADZIŁ Z GITARĄ.
NAWET PIWO Z KOKOTKA NIE BYŁO WSTRĘTNYM „DRINK PISS” JAKIE ZNAM Z TYCH KILKU LONDYŃSKICH PUBÓW, KTÓRE MIAŁY ZASZCZYT NAS GOŚCIĆ LATA TEMU…
MUSZĘ PRZYZNAĆ, ŻE HORLEY URZEKŁO NAS WIDOCZNYM WOKÓŁ SPOKOJEM, PORZĄDKIEM I DOSTATKIEM. VERY BRITISH … WRESZCIE POZBYŁEM SIĘ KACA PO NASZEJ WIZYCIE W LONDYNIE …
.
.
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.