23.04.2017 – PIERWSZA KOKA I SEKRETNE ŻYCIE MNISZEK

.

PIETRUSZKA PO KOLEJNEJ TABLETCE CZUŁ SIĘ ZUPEŁNIE DOBRZE. ZASTANAWIALIŚMY SIĘ CZY ZASZKODZIŁA MU SUROWA RYBA, CZY JAKIŚ WIRUS.
NA ŚNIADANIE DOSTALIŚMY JAJKO, KTÓREGO POSTAĆ MOŻNA BYŁO SOBIE WYBRAĆ, CHLEB, SOK, HERBATĘ, BUŁKĘ, MASŁO I DŻEM.

ZWIEDZANIE MIASTA ZACZĘLIŚMY OD BAROKOWEGO KOŚCIOŁA JEZUITÓW LA COMPANIA Z XVII w., ALE TRWAŁA NIEDZIELNA PORANNA MSZA I NIE ZA BARDZO MOGLIŚMY SWOBODNIE PORUSZAĆ SIĘ PO KOŚCIELE. WSTĄPILIŚMY WIĘC OD POBLISKIEGO BARKU, GDZIE WYPILIŚMY SŁYNNĄ HERBATĘ Z LIŚCI KOKA (MATE DE COCA) ABY CHRONIĆ SIĘ PRZED CHOROBĄ WYSOKOŚCIOWĄ I WSZYSTKIM INNYMI, ORAZ MIEĆ SIŁY NA RESZTĘ POBYTU.

NA AREQUIPĘ PRZEZNACZYLIŚMY ZALEDWIE JEDEN DZIEŃ. NASTĘPNEGO DNIA RANO ZAPLANOWALIŚMY PRZEJAZD AUTOBUSEM PRZEZ KANION COLCA DO PUNO.

WIEDZIELIŚMY, ŻE NA TEJ TRASIE KURSUJĄ TURYSTYCZNE AUTOBUSY. WYRUSZAJĄ, O ZGROZO O 3 NAD RANEM.
ZATRZYMUJĄ SIĘ NAJPIERW NA ŚNIADANIE WE WSI ACHOMA. O 8 RANO AUTOBUS STAJE PRZY W PUNKCIE WIDOKOWYM ZWANYM KRZYŻEM KONDORÓW, NASTĘPNIE JEDZIE DO MIASTECZKA CHIVAY GDZIE MOŻNA ZJEŚĆ LUNCH.
WCZESNYM POPOŁUDNIEM POJAZD WSPINA SIĘ NA WYSOKOŚĆ OKOŁO 4900 m n.p.m. PO DRODZE OGLĄDA SIĘ PERUWIAŃSKI PŁASKOWYŻ, OŚNIEŻONE SZCZYTY, PASTWISKA LAM, WIKUNII, LAGUNY. NASTĘPNIE POSTÓJ SIĘ NA HERBATĘ. PRZYJAZD DO PUNO OKOŁO 19:30.

MIELIŚMY ŚWIADOMOŚĆ, ŻE NIE BĘDZIE TANIO. W JEDNEJ Z LICZNYCH AGENCJI ZGROMADZONYCH WOKÓŁ GŁÓWNEGO PLACU KUPILIŚMY BEZ PROBLEMU BILETY NA TAKI PRZEJAZD. W CENĘ WLICZONO: ODBIÓR BEZPOŚREDNIO Z HOSTELU; ŚNIADANIE; PRZEJAZD DO PUNKTU WIDOKOWEGO GDZIE PRZYLATUJĄ KONDORY; PO DRODZE 2 POSTOJE; PRZERWĘ NA LUNCH; POPOŁUDNIOWY PRZEJAZD DO PUNO; POSTÓJ NA WYSOKOGÓRSKĄ HERBATKĘ.
 NAJNIŻSZA CENA JAKĄ ZDOŁALIŚMY WYTARGOWAĆ TO US$ 43 / os.
NALEŻY SIĘ TUTAJ OSTRO TARGOWAĆ. CENY SĄ RÓŻNE, W ZALEŻNOŚCI OD AGENCJI. WAHAJĄ SIĘ OD US$ 50 DO 75.

NA ULICY KRĘCIŁY SIĘ MŁODZIUTKIE, POUBIERANE W STROJE LUDOWE PERUWIANKI TRZYMAJĄCE NA RĘKACH MALUTKIE BIAŁE LAMY. ICH USZKA BYŁY PRZYOZDOBIONE CHWAŚCIKAMI Z WEŁNY. WIDOK ROZCZULAJĄCY. NIKT NIE PRZECHODZI OBOJĘTNIE. I O TO CHODZI. DZIEWCZYNKI NATYCHMIAST USTAWIAJĄ SIĘ DO ZDJĘCIA, WKŁADAJĄ CI NA RĘCE LAMĘ. ZA TAKĄ PAMIĄTKĘ TRZEBA OCZYWIŚCIE ZAPŁACIĆ.

KATEDRA I KOŚCIÓŁ LA COMPANIA CIĄGLE BYŁY ZAMKNIĘTE.
POSZLIŚMY WIĘC DO KLASZTORU ŚWIĘTEJ KATARZYNY – MONASTERIO DE SANTA CATALINA Z XVI w. A DOKŁADNIE  Z 1579 r. OBIEKT UDOSTĘPNIONO DLA ZWIEDZAJĄCYCH DOPIERO OD 1970, KIEDY TO ZAKONNICE PRZENIESIONO DO NOWSZEGO LOKUM. DO KLASZTORU ZAŁOŻONEGO PRZEZ MARIĘ DE GUZMAN PRZYJMOWANO DZIEWCZĘTA Z NAJLEPSZYCH I NAJBOGATSZYCH RODZIN. RZUTOWAŁO TO OCZYWIŚCIE NA TRYB I STANDARD ŻYCIA W ZAKONIE, ZAJĘCIA W CIĄGU DNIA, WYPOSAŻENIE WNĘTRZ. SIOSTRY MIAŁY WŁASNE SŁUŻĄCE.

CAŁA ZABUDOWA KLASZTORNA NIE STANOWI JEDNEGO BUDYNKU, LECZ CAŁE MIASTECZKO, Z WYODRĘBNIONYMI PLACAMI, POKAŹNYM OGRODEM I ULICAMI, Z KTÓRYCH KAŻDA MA SWOJĄ NAZWĘ I SPECYFIKĘ. MOŻNA OGLĄDAĆ POMIESZCZENIA ZAMIESZKIWANE PRZEZ MNISZKI, ICH WYSTRÓJ. PRAWIE KAŻDA Z SYPIALNI MIAŁA WŁASNĄ KAPLICZKĘ, KUCHNIĘ Z PIECEM, NIEKIEDY POKÓJ SŁUŻĄCEJ. MNIE ZADZIWIAŁA ILOŚĆ PIECY DO RÓŻNYCH WYPIEKÓW, NO ALE SIOSTRY ZNANE BYŁY ZE SŁODKICH WYROBÓW. JEST TEŻ SZKOŁA. W XIX w. WPROWADZONO DO ZAKONU BARDZIEJ SUROWE REGUŁY, WIĘCEJ ASCEZY. JEDNAK NADAL BYŁA TO NIEDOSTĘPNA ENKLAWA.

MIMO WSTRZEMIĘŹLIWOŚCI MURY, BUDYNKI POMALOWANE SĄ NA JASNE, OSTRE KOLORY, JEST WIELE DEKORACYJNYCH ROŚLIN, KWIATÓW. POBYT TUTAJ TROCHĘ PRZENOSI W CZASIE.

AREQUIPA – POKÓJ W LA CASA DEL SILLAR

.

PO POŁUDNIU, WŁÓCZĄC SIĘ PO STAREJ AREQUIPIE JESZCZE DWUKROTNIE PODCHODZILIŚMY POD KATEDRĘ I KOŚCIÓŁ. BYŁY ZAMKNIĘTE.
STARA CZĘŚĆ AREQUIPY MA NISKĄ W PRZEWAŻAJĄCEJ CZĘŚCI BIAŁĄ ZABUDOWĘ. MAŁE, NIEKIEDY WĄSKIE ULICZKI DOPEŁNIAJĄ CAŁOŚCI, KTÓRĄ CENIĄ ZA URODĘ NIE TYLKO TURYŚCI, ALE TAKŻE DUMNI ZE  SWOJEGO MIASTA MIESZKAŃCY.

W KOŃCU IGLESIA DE LA COMPAÑÍA ZOSTAŁA OTWARTA, WIĘC SZYBKO – BY ZDĄŻYĆ PRZED MSZĄ – WESZLIŚMY DO ŚRODKA. UWAGĘ PRZYCIĄGA BOGATO ZDOBIONY, ZŁOCONY OŁTARZ STANOWIĄCY ARCYDZIEŁO PERUWIAŃSKIEGO BAROKU.

ZAPADŁ WIECZÓR. SNULIŚMY SIĘ ULICAMI MIASTA SZUKAJĄC MIEJSCA DO ZJEDZENIA. WIELE KNAJPEK BYŁO ZAMKNIĘTYCH PO SZALEŃSTWACH SOBOTNIEJ NOCY. W KOŃCU W MAŁEJ JADŁODAJNI “CHIFA AL PASO”, GDZIE PANOWAŁ DOŚĆ DUŻY RUCH, ZJEDLIŚMY MAKARON Z WARZYWAMI I SMAŻONE MIĘSO Z RYŻEM. CENA 27,5 SOLI.

KIEDY DOSZLIŚMY DO DOMU BYŁO MI BARDZO ZIMNO. NAWET CIEPŁY PRYSZNIC NIE POMÓGŁ. CAŁĄ NOC – O ILE TO MOŻNA NAZWAĆ NOCĄ, TELEPAŁO MNĄ Z ZIMNA …

.

>     ZOBACZ FOTY     <

.

.

Komentarze

Dodaj komentarz