24.04.2017 – KONDORY Z WIRUSEM

.

PRZED CZASEM BYLIŚMY GOTOWI NA PRZYJAZD AUTOBUSU.
CZUŁAM SIĘ TRAGICZNIE. NIE ZMRUŻYŁAM OKA W NOCY. WSIADAJĄC DO AUTOBUSU DOSTALIŚMY KOCE I PO PARU MINUTACH CAŁY AUTOBUS SPAŁ. PO  OKOŁO 3 GODZINACH JAZDY ZROBIONO POBUDKĘ NA ŚNIADANIE. NIE BYŁAM W STANIE WYJŚĆ Z AUTOBUSU.

O 8 RANO PIETRUSZKA WYPROWADZIŁ MNIE, SŁANIAJĄCĄ SIĘ NA NOGACH Z AUTOBUSU I POSADZIŁ NA STOPNIACH PUNKTU WIDOKOWEGO ZWANEGO MIRADOR CRUZ DEL CÓNDOR.

STĄD ROZCIĄGAŁ SIĘ WIDOK NA WYSOKIE SKAŁY SPADAJĄCE STROMO W DÓŁ. KANION COLCA, NAJGŁĘBSZY, LUB W NAJGORSZYM RAZIE JEDEN Z NAJGŁĘBSZYCH KANIONÓW ŚWIATA PRZEDSTAWIAŁ PIĘKNY WIDOK. SPOKOJNE, POTĘŻNE I SUROWE GÓRY OŚWIETLONE PROMIENIAMI SŁOŃCA.

BYŁAM ZMALTRETOWANA ALE JEDNAK WIDZIAŁAM WIELKOŚĆ I PIĘKNO  KANIONU I KONDORY! POJAWIAŁY SIĘ SZYBUJĄC NAD KANIONEM. PRZYSIADAŁY W ZAŁOMACH SKALNYCH LUB ROZPŁYWAŁY SIĘ WE MGLE. WIDOK JEDYNY W SWOIM RODZAJU. JEDEN Z TAKICH OBRAZÓW, KTÓRY ZAPADA NA ZAWSZE W CZŁOWIEKU. DO KTÓREGO SIĘ WRACA.

DOLINA KONDORÓW – COLCA CANYON – WYPATRUJEMY KONDORY

.

WRACAJĄC DO AUTOBUSU WESZŁAM DO TOALETY GDZIE MÓJ ŻOŁĄDEK ZROBIŁ REWOLUCJĘ FRANCUSKĄ. PODCZAS DALSZEJ DROGI CAŁY CZAS SPAŁAM. POWTÓRKA Z ROZRYWKI SPRZED DWÓCH DNI  TYLE, ŻE ZE MNĄ W ROLI GŁÓWNEJ.

W POŁUDNIE, KIEDY RESZTA PASAŻERÓW CHODZIŁA PO MIASTECZKU CHIVAY, OGLĄDAŁA MIEJSCOWY FOLKLOR, JADŁA LUNCH, ZOSTAŁAM W ODSTAWIONYM NA BOCZNĄ ULICZKĘ AUTOBUSIE. CHCIAŁAM TYLKO SPAĆ.

WCZESNYM POPOŁUDNIEM AUTOBUS RUSZYŁ DO PUNO. TRASA BYŁA SPEKTAKULARNIE WIDOKOWA.

KOLEJNYM PUNKTEM PROGRAMU BYŁ POSTÓJ NA WYPICIE HERBATY. PIETRUSZKA WYCIĄGNĄŁ MNIE Z AUTOBUSU NA WYSOKOŚCI 4900 m n.p.m. I ZMUSIŁ DO JEJ WYPICIA. W BARZE, NA TEJ SZALONEJ WYSOKOŚCI PERUWIAŃCZYK O OGORZAŁEJ WIATREM TWARZY PRZYRZĄDZAŁ HERBATĘ Z TRZECH ROŚLIN. JEDNĄ BYŁY LIŚCIE KOKA, DRUGA SŁUŻYŁA NA ROZSTRÓJ ŻOŁĄDKA I PRZYPOMINAŁA NASZ DZIURAWIEC. TRZECIA NIE WIEM CZYM BYŁA. SZAMAŃSKĄ HERBATĘ PODAWANO W SZKLANKACH WIELKOŚCI KUFLA DO PIWA. BARDZO DOBRA.

PATRZAŁAM NA OTACZAJĄCE SZCZYTY GÓRSKIE, POPIJAŁAM KOLEJNĄ DOLEWKĘ HERBATKI, I MYŚLAŁAM O TYM JAK ŻYJĄ LUDZIE NA TAKIM PUSTKOWIU I W TEJ TEMPERATURZE. WYSOKOŚĆ SPRAWIAŁA, ŻE WSZYSTKO WYDAWAŁO SIĘ PRZEŹROCZYSTE, CZYSTE, ASCETYCZNE A TAKŻE BEZKRESNE. BARDZO PIĘKNE.

PIETRUSZKA ZAKUPIŁ DWIE TOREBKI ZIÓŁ Z KTÓRYCH ZROBIONO HERBATĘ I PRZESZEDŁ KRÓTKI, ACZ INTENSYWNY KURS JEJ PRZYRZĄDZANIA.

W AUTOBUSIE SPADŁA MI NA PODŁOGĘ BLUZA. WIDZIAŁAM JAK SIEDZĄCY OBOK MNIE FACET PODNIÓSŁ JĄ KŁADĄC NA RZECZACH SWOJEJ ŻONY I DZIECKA. PATRZYŁAM NA TO, ALE NIE  BYŁAM W STANIE ZAREAGOWAĆ. TAK STRACIŁAM SWÓJ CIUCH.

OKOŁO 19:30 DOJECHALIŚMY DO PUNO. PIESZO DOTARLIŚMY  DO HOSTELU O NAZWIE POSADA DON GIORGIO.

PANI RECEPCJONISTKA BYŁA SCEPTYCZNIE NASTAWIONA DO MOŻLIWOŚCI KUPNA O TEJ PORZE BILETU AUTOBUSOWEGO DO COPACABANY W BOLIWII I TO NA 8:30 RANO.
POŁOŻYŁAM SIĘ DO ŁÓŻKA, A PIETRUSZKA POBIEGŁ DO MIASTA. WRÓCIŁ NAJEDZONY Z BILETAMI AUTOBUSOWYMI W KIESZENI. MNIE ZOSTAŁA DO WZIĘCIA TABLETKA. TAKI TO LOS CZŁOWIEKA NAPASTOWANEGO PRZEZ JAKĄŚ BAKTERIĘ.

.

►ZOBACZ FOTY◀︎

.

Komentarze

Dodaj komentarz