.
PRZED CZASEM BYLIŚMY GOTOWI NA PRZYJAZD AUTOBUSU.
CZUŁAM SIĘ TRAGICZNIE. NIE ZMRUŻYŁAM OKA W NOCY. WSIADAJĄC DO AUTOBUSU DOSTALIŚMY KOCE I PO PARU MINUTACH CAŁY AUTOBUS SPAŁ. PO OKOŁO 3 GODZINACH JAZDY ZROBIONO POBUDKĘ NA ŚNIADANIE. NIE BYŁAM W STANIE WYJŚĆ Z AUTOBUSU.
O 8 RANO PIETRUSZKA WYPROWADZIŁ MNIE, SŁANIAJĄCĄ SIĘ NA NOGACH Z AUTOBUSU I POSADZIŁ NA STOPNIACH PUNKTU WIDOKOWEGO ZWANEGO MIRADOR CRUZ DEL CÓNDOR.
STĄD ROZCIĄGAŁ SIĘ WIDOK NA WYSOKIE SKAŁY SPADAJĄCE STROMO W DÓŁ. KANION COLCA, NAJGŁĘBSZY, LUB W NAJGORSZYM RAZIE JEDEN Z NAJGŁĘBSZYCH KANIONÓW ŚWIATA PRZEDSTAWIAŁ PIĘKNY WIDOK. SPOKOJNE, POTĘŻNE I SUROWE GÓRY OŚWIETLONE PROMIENIAMI SŁOŃCA.
BYŁAM ZMALTRETOWANA ALE JEDNAK WIDZIAŁAM WIELKOŚĆ I PIĘKNO KANIONU I KONDORY! POJAWIAŁY SIĘ SZYBUJĄC NAD KANIONEM. PRZYSIADAŁY W ZAŁOMACH SKALNYCH LUB ROZPŁYWAŁY SIĘ WE MGLE. WIDOK JEDYNY W SWOIM RODZAJU. JEDEN Z TAKICH OBRAZÓW, KTÓRY ZAPADA NA ZAWSZE W CZŁOWIEKU. DO KTÓREGO SIĘ WRACA.

.
WRACAJĄC DO AUTOBUSU WESZŁAM DO TOALETY GDZIE MÓJ ŻOŁĄDEK ZROBIŁ REWOLUCJĘ FRANCUSKĄ. PODCZAS DALSZEJ DROGI CAŁY CZAS SPAŁAM. POWTÓRKA Z ROZRYWKI SPRZED DWÓCH DNI TYLE, ŻE ZE MNĄ W ROLI GŁÓWNEJ.
W POŁUDNIE, KIEDY RESZTA PASAŻERÓW CHODZIŁA PO MIASTECZKU CHIVAY, OGLĄDAŁA MIEJSCOWY FOLKLOR, JADŁA LUNCH, ZOSTAŁAM W ODSTAWIONYM NA BOCZNĄ ULICZKĘ AUTOBUSIE. CHCIAŁAM TYLKO SPAĆ.
WCZESNYM POPOŁUDNIEM AUTOBUS RUSZYŁ DO PUNO. TRASA BYŁA SPEKTAKULARNIE WIDOKOWA.
KOLEJNYM PUNKTEM PROGRAMU BYŁ POSTÓJ NA WYPICIE HERBATY. PIETRUSZKA WYCIĄGNĄŁ MNIE Z AUTOBUSU NA WYSOKOŚCI 4900 m n.p.m. I ZMUSIŁ DO JEJ WYPICIA. W BARZE, NA TEJ SZALONEJ WYSOKOŚCI PERUWIAŃCZYK O OGORZAŁEJ WIATREM TWARZY PRZYRZĄDZAŁ HERBATĘ Z TRZECH ROŚLIN. JEDNĄ BYŁY LIŚCIE KOKA, DRUGA SŁUŻYŁA NA ROZSTRÓJ ŻOŁĄDKA I PRZYPOMINAŁA NASZ DZIURAWIEC. TRZECIA NIE WIEM CZYM BYŁA. SZAMAŃSKĄ HERBATĘ PODAWANO W SZKLANKACH WIELKOŚCI KUFLA DO PIWA. BARDZO DOBRA.
PATRZAŁAM NA OTACZAJĄCE SZCZYTY GÓRSKIE, POPIJAŁAM KOLEJNĄ DOLEWKĘ HERBATKI, I MYŚLAŁAM O TYM JAK ŻYJĄ LUDZIE NA TAKIM PUSTKOWIU I W TEJ TEMPERATURZE. WYSOKOŚĆ SPRAWIAŁA, ŻE WSZYSTKO WYDAWAŁO SIĘ PRZEŹROCZYSTE, CZYSTE, ASCETYCZNE A TAKŻE BEZKRESNE. BARDZO PIĘKNE.
PIETRUSZKA ZAKUPIŁ DWIE TOREBKI ZIÓŁ Z KTÓRYCH ZROBIONO HERBATĘ I PRZESZEDŁ KRÓTKI, ACZ INTENSYWNY KURS JEJ PRZYRZĄDZANIA.
W AUTOBUSIE SPADŁA MI NA PODŁOGĘ BLUZA. WIDZIAŁAM JAK SIEDZĄCY OBOK MNIE FACET PODNIÓSŁ JĄ KŁADĄC NA RZECZACH SWOJEJ ŻONY I DZIECKA. PATRZYŁAM NA TO, ALE NIE BYŁAM W STANIE ZAREAGOWAĆ. TAK STRACIŁAM SWÓJ CIUCH.
OKOŁO 19:30 DOJECHALIŚMY DO PUNO. PIESZO DOTARLIŚMY DO HOSTELU O NAZWIE POSADA DON GIORGIO.
PANI RECEPCJONISTKA BYŁA SCEPTYCZNIE NASTAWIONA DO MOŻLIWOŚCI KUPNA O TEJ PORZE BILETU AUTOBUSOWEGO DO COPACABANY W BOLIWII I TO NA 8:30 RANO.
POŁOŻYŁAM SIĘ DO ŁÓŻKA, A PIETRUSZKA POBIEGŁ DO MIASTA. WRÓCIŁ NAJEDZONY Z BILETAMI AUTOBUSOWYMI W KIESZENI. MNIE ZOSTAŁA DO WZIĘCIA TABLETKA. TAKI TO LOS CZŁOWIEKA NAPASTOWANEGO PRZEZ JAKĄŚ BAKTERIĘ.
.
.
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.