.
PODCZAS BARDZO KRÓTKIEGO SNU POCZUŁEM JAKIEŚ WSTRZĄSY. MYŚLAŁEM, ŻE TO TRZĘSIENIE ZIEMI, A TO WOMBACIKIEM PRZEBIEGAŁY DRESZCZE. NOC BYŁA OKROPNA SZCZEGÓLNIE DLA NIEJ, BO TYM RAZEM TO JĄ DOPADŁA NIEMOC I BIEGUNKA. PERSPEKTYWA ZAŚ CAŁODZIENNEJ JAZDY AUTOBUSEM – POMIJAJĄC ZWIEDZANIE – NAPAWAŁA NIEPOKOJEM.
AUTOKAR ZABIERAŁ NAS O 3:10. NA CAŁE SZCZĘŚCIE SPOD HOSTELU. WYGRALIŚMY LOS NA LOTERII ŻYCIA. BYLIŚMY PIERWSZYMI PASAŻERAMI I MOGLIŚMY SOBIE WYBRAĆ MIEJSCA. ZMALTRETOWANY DOLEGLIWOŚCIAMI GŁOWY I PRZEWODU GASTRYCZNEGO WOMBACIK PADŁ NA SIEDZENIE.
PIERWSZY POSTÓJ NA ŚNIADANIE ZROBIONO W ACHOMA – MALUTKIEJ PRZYDROŻNEJ OSADZIE . JEDZENIE NAWET NIEZŁE. PIECZYWO, MASŁO, PLASTERKI BIAŁEGO SERKA I NAJWAŻNIEJSZE: HERBATA Z TRZECH ZIÓŁ I OSOBNO LIŚCIE KOKI UŁATWIAJĄCE ODDYCHANIE NA TYCH WYSOKOŚCIACH. BIEDNY WOMBACIK DALEJ NIE RUSZAŁ SIĘ Z AUTOBUSU. PRZYJĘŁA TYLKO HERBATĘ NA WZMOCNIENIE.
WOMBACIK NIE RUSZYŁ SIĘ Z MIEJSCA.
30 min PÓŹNIEJ ZATRZYMALIŚMY SIĘ W MIASTECZKU MACA PRZY STRAGANACH PEŁNYCH WIĘKSZYCH I MNIEJSZYCH ŚMIECI DLA TURYSTÓW. OBOK STAŁ KOŚCIÓŁEK A WOKÓŁ NIEGO RÓŻNE ŻYWE ATRAKCJE TURYSTYCZNE: KOBITKI ODZIANE LOKALNIE Z RÓŻNEJ WIELKOŚCI, TEŻ UBRANYMI PRZEKOLOROWO LAMAMI I FACIO Z SOKOŁEM.
DOLINA KONDORÓW – COLCA CANYON – TO JEDEN WIELKI ZLOT TURYSTÓW Z CAŁEGO ŚWIATA. KONDONY PRZYLATUJĄ TU PONOĆ TYLKO W OKOLICACH 8:00. POTEM JEST JUŻ ZA GORĄCO. TURYŚCI GROMADZĄ SIĘ ZDECYDOWANIE WCZEŚNIEJ, BY ZNALEŹĆ SOBIE NAJLEPSZY PUNKT OBSERWACYJNY. NIE MA TO JEDNAK ZBYTNIEGO ZNACZENIA, BO PTAKI LATAJĄ JAK CHCĄ.
ZNALEŹLIŚMY DLA CHOREGO WOMBATA DOŚĆ DOBRE SIEDZĄCE MIEJSCE OBSERWACYJNE. POSZEDŁEM POSZUKAĆ SOBIE CZEGOŚ INTERESUJĄCEGO DO FOTOGRAFOWANIA, BO CIEKAWSZE OD EWENTUALNYCH ZDJĘĆ KONDORÓW WYDAWAŁY MI SIĘ ZDJĘCIA LUDZI.
I WOMBACIK I JA WIDZIELIŚMY KONDORY. WEDŁUG MNIE IMPREZA JEST NIECIEKAWA. NIE DLATEGO, ŻE BRAKUJE PTAKÓW, TYLKO DLATEGO, ŻE TŁUMY LUDZI NIE PASUJĄ DO TEGO MIEJSCA. KANION FAKTYCZNIE EMANUJE PIĘKNEM I SPOKOJEM. GORZEJ Z ZAPLECZEM TURYSTYCZNYM. JEST TYLKO JEDEN, O MAŁEJ PRZEPUSTOWOŚCI KIBEL, ZE 400 m OD PUNKTÓW WIDOKOWYCH. TUŻ PRZY PARKINGU DLA AUTORÓW, NA KTÓRYM I TAK PRAWIE ŻADEN NIE STAJE. DLACZEGO? BO DLA TRANSPORTOWCÓW TO STRATA CZASU, CZYLI PIENIĘDZY. MUSIELIBY DAWAĆ PASAŻEROM DODATKOWY CZAS NA DOJŚCIE I POWRÓT – CO NAJMNIEJ 30 min, ZAKŁADAJĄC, ŻE NIKT SIĘ NIE ZGUBI ANI NIE PRZEŚPI GODZINY ODJAZDU.
KOLEJNĄ ATRAKCJĄ BYŁA MOŻLIWOŚĆ WYKĄPANIA SIĘ W NATURALNYCH PONOĆ, GORĄCYCH ŹRÓDŁACH. NIE WIEM CZY BYŁY NATURALNE I CIEPŁE. WAROWAŁEM W POBLIŻU WOMBATA I BYŁO MI TAK CZY TAK GORĄCO. NATOMIAST KOLOR WODY W RZECE NIE ZACHĘCAŁ DO KĄPIELI.
JAKOŚ DOTARLIŚMY DO CHIVAY, W KTÓRYM SERWOWANO PRZEWIDZIANY PROGRAMEM LUNCH. WOMBACIK DALEJ SŁABY – ALE KONTROLUJĄCY SWÓJ SYSTEM GASTRYCZNY, CIĄGLE NIE RUSZAŁ SIĘ Z AUTOBUSU. LUNCH NIE BYŁ OBLIGATORYJNY I NAUCZENI OSTROŻNOŚCIĄ ODPUŚCILIŚMY GO SOBIE. POSZEDŁEM NA REKONESANS. W RESTAURACJI MISTI VASI ZOBACZYŁEM FORMĘ SZWEDZKIEGO STOŁU. FULL WYPAS, SZCZEGÓLNIE JEŚLI WCHODZISZ W PIERWSZEJ 20-tce. JEDZENIE TAK MI SIĘ SPODOBAŁO, ŻE ZGŁODNIAŁEM. NAJADŁEM SIĘ DO SYTA ZA 30 S.
CAŁA WYCIECZKA TRWAŁA ok. 9 godz.
KILKA MINUT PÓŹNIEJ PRZESIEDLIŚMY SIĘ NA AUTOBUS DO PUNO. TYM RAZEM PRZED SOBĄ MIELIŚMY 6 GODZIN JAZDY PRZEZ JEDNĄ Z NAJWYŻEJ POŁOŻONYCH DRÓG ŚWIATA. W PEWNYM MOMENCIE BYLIŚMY NA 4 900 m n.p.m. !!!
.
POMIMO TEJ WYSOKOŚCI NIE ODCZUWALIŚMY ŻADNYCH POWAŻNYCH ZABURZEŃ ZDROWOTNYCH. NO MOŻE CZASEM SKRÓCONY ODDECH, PODOBNY DO TEGO JAKI SIĘ MIEWA PO SZYBKIM, DOBRYM SEKSIE.
W PEWNYM MOMENCIE AUTOBUS PODJECHAŁ DO JAKIEJŚ OSAMOTNIONEJ SZOPY, PRZED KTÓRĄ STAŁY DWA STRAGANY. W ŚRODKU SERWOWANO NAPARY Z 3 MIEJSCOWYCH ZIELSK. ZROBIŁEM WYWIAD I ZAMÓWIŁEM DLA WOMBATA SPECJALNY WYWAR DZIAŁAJĄCY PONOĆ NA WSZYSTKO. NA WSZELKI WYPADEK WYPILIŚMY PO 2 NAPOJE NAZYWANE TUTAJ MATE COCA. DODATKOWO POPROSIŁEM O ZAPAKOWANIE MI DO TORBY JESZCZE KILKUNASTU PORCJI. WSZYSTKO TO PO 4 S / 0,5 L. TYLE SAMO ZA TORBĘ. UWAGA. JEŻELI MACIE DOLEGLIWOŚCI ZWIĄZANE Z CHOROBĄ WYSOKOŚCIOWĄ ZRÓBCIE TU KONIECZNIE ZAKUPY NA ZAŚ !!!
DO PUNO DOTARLIŚMY O CZASIE – W OKOLICACH 19:30. WŁAŚNIE PRZESTAŁO LAĆ.
AUTOBUS ZATRZYMUJE SIĘ NA PLAZA DE ARMAS, SKĄD DO NASZEGO HOSTELU – POSADA DON GIORGIO BYŁO MAX 300 m. POINSTRUOWANI PRZEZ PRZEWODNIKA Z AUTOBUSU SZYBKO DOTARLIŚMY DO CELU. BŁYSKAWICZNIE PRZYDZIELONO NAM POKÓJ I USTALILIŚMY, O KTÓREJ RANO MUSIMY WSTAĆ BY ZDĄŻYĆ NA BUS. TYM RAZEM DO COPACABANY.
ZAŁATWIWSZY TO WSZYSTKO POBIEGŁEM DO POBLISKIEGO CENTRUM PO WODĘ. PRZY OKAZJI TRAFIŁEM NA MIEJSCE SPRZEDAJĄCE INTERESUJĄCE NAS BILETY AUTOBUSOWE. NABYŁEM JE OCZYWIŚCIE (@ 30 S / OS.).
PONIEWAŻ CIĄGLE NIESPECJALNIE CZUJĄCY SIĘ WOMBAT DALEJ GŁODOWAŁ, ZARYZYKOWAŁEM POSIŁEK W POBLISKIEJ KEBABOWNI. PRZYGOTOWAŁY GO DWIE DZIEWCZYNY (@ 12 S). NIE BYŁ ZŁY. PRZEŻYŁEM…
W HOSTELU CZEKAŁA MNIE PRZYKRA NIESPODZIANKA. PRZED PÓŁNOCĄ WYŁĄCZONO CIEPŁĄ WODĘ … BBBBBBRRRRRYYYYY …
CAŁY CZAS USIŁUJEMY ZNALEŹĆ PRZYCZYNĘ NASZYCH ZATRUĆ POKARMOWYCH. OBJAWY OD LAT SĄ TAKIE SAME. NIGDY NIE PADAMY JEDNOCZEŚNIE. ZAWSZE JEDNO MA +_ 24 GODZINY WYPRZEDZENIA. TAK BYŁO W BIRMIE, INDIACH, A TERAZ W PERU. ZAWSZE TEŻ PIERWSZA Z POWALONYCH OSÓB WYCHODZI Z TYCH OPRESJI SZYBCIEJ …
CIEKAWE KTO, A RACZEJ CO NA NAS POLUJE …
.
.