.

W HOSTELU NA ŚNIADANIE DOSTALIŚMY CHLEB, JAJKO, SOK, KAWĘ, HERBATĘ. CENA ZA NOC ZE ŚNIADANIEM US$ 22. POKÓJ Z TRZEMA ŁÓŻKAMI, KANAPAMI OBITYMI CZERWONĄ DERMĄ, ŁAZIENKĄ. TYLKO NA JEDNĄ NOC.

 OD RAZU RUSZYLIŚMY W STRONĘ TWIERDZY OLLANTAYTAMBO LEŻĄCEJ NA WIERZCHOŁKU STROMEJ GÓRY CERRO BANDOLISTA. IMPONUJĄCA.

PRZED WEJŚCIEM JEST PLAN ORAZ TRASY KTÓRYMI MOŻNA  IŚĆ. WYBRALIŚMY NAJDŁUŻSZĄ.

RĄCZO WSPIĘLIŚMY SIĘ PO STROMYCH SCHODACH PODZIWIAJĄC WIDOK MAJESTATYCZNYCH GÓR OTACZAJĄCYCH DOLINĘ RZEKI URUBAMBA. PRZESZLIŚMY JESZCZE WYŻEJ DO RUIN POŁOŻONYCH POZA OBRĘBEM TWIERDZY, STĄD ROZCIĄGA SIĘ BARDZIEJ ROZLEGŁY WIDOK.

CO ZNACZY ZAPRAWA Z MACHU PICCHU! NO I HERBATKA INKÓW. PIETRUSZKA SIĘ TAK WYSPECJALIZOWAŁ W JEJ PARZENIU, ŻE NIE WIEM CZY NIE POWINIEN GDZIEŚ OTWORZYĆ JAKIEGOŚ BIZNESU.

WRÓCILIŚMY Z POWROTEM I OBEJRZELIŚMY DUŻY MUR Z 10 NISZAMI CO STANOWI tzw. ŚWIĄTYNIĘ DZIESIĘCIU OKIEN O NIEZNANEJ DO DZISIAJ FUNKCJI. PRZESZLIŚMY DO PRZYKLEJONEGO DO SKAŁY SPICHLERZA PINKUYLLUNA. SKŁADA SIĘ Z TRZECH  SĄSIADUJĄCYCH ZE SOBĄ POMIESZCZEŃ, KTÓRE SĄ ODPOWIEDNIO WENTYLOWANE I MAJĄ WŁAŚCIWĄ TEMPERATURĘ DO PRZECHOWYWANIA ŻYWNOŚCI. NIESAMOWITE.

Z KOLEI ŚWIĄTYNIA SŁOŃCA ZBUDOWANA JEST Z KOLOSALNYCH, DOPASOWANYCH BLOKÓW. WSZYSCY ZACHODZĄ W GŁOWĘ JAK INKOWIE TASZCZYLI KAMIENNE KOLOSY Z KAMIENIOŁOMÓW PO PRZECIWNEJ STRONIE RZEKI. JAK PRZEPRAWIALI SIĘ Z NIMI PRZEZ RZEKĘ. NIEPRAWDOPODOBNE – JAK WE WSZYSTKICH BUDOWLACH INKÓW.

NAPOTKANE NI STĄD NI ZOWĄD POJEDYNCZE GŁAZY NAZYWANE SĄ ŚPIĄCYMI KAMIENIAMI. ZOSTAŁY TU PORZUCONE I CZEKAJĄ NA TRANSPORT.

DROGĄ PROWADZĄCĄ U GÓRY TARASÓW PRZECHODZILIŚMY PRZEZ KOLEJNE BUDYNKI, ŚWIĄTYNIE, MURY. CAŁOŚĆ TWIERDZY OLLANTAYTAMBO ZACHOWANA JEST W ZNAKOMITYM STANIE. TARASY, PONOĆ, ZOSTAŁY TAK SKONSTRUOWANE I PRZYGOTOWANE  ŻE MOŻNA NAWET DZIŚ ZACZYNAĆ TU UPRAWY.

PO ZEJŚCIU Z TARASÓW WYDOSTAJEMY SIĘ NA ROZLEGŁY TEREN MANYA RAQUI. ZNAJDUJĄ SIĘ NA NIM ŚWIĄTYNIE, FONTANNY I BUDYNKI MIESZKALNE Z SUSZONEJ CEGŁY. CAŁY TEN OBSZAR JEST POŚWIĘCONY KULTOWI WODY UNIE. TO SIEĆ NAWADNIAJĄCYCH KANAŁÓW ORAZ ŚWIĄTYNIA WODY Z FONTANNĄ. OBOK ŚWIĄTYNI JEST ŚWIĘTE ŹRÓDŁO, Z WODĄ SPŁYWAJĄCĄ PO MEGALITYCZNYM GRANITOWYM GŁAZIE WYSOKOŚCI 1,3 m DO ZBIORNIKA, A POTEM DO KANAŁÓW.

DZIEŃ PO DNIU OGLĄDAMY NAJWIĘKSZE HITY TEGO REGIONU. MONUMENTALNE ZJAWISKA ARCHITEKTONICZNE ŚWIADCZĄCE O NIESPOTYKANIE WYSOKICH UMIEJĘTNOŚCIACH ARCHITEKTONICZNO-BUDOWLANYCH, KATORŻNICZEJ PRACY.

ZARÓWNO OLLANTAYTAMBO JAK I MACHU PICCHU MAJĄ W SOBIE JAKĄŚ NIEZNISZCZALNĄ MOC I PIĘKNO. PATRZĄC NA TE KONSTRUKCJE MOŻNA WIERZYĆ INKASKIM PRZEKAZOM, ŻE W ICH BUDOWIE BRAŁ UDZIAŁ BÓG WIRAKOCZA, KTÓRY PODAROWAŁ INKOM ZŁOTY KLIN DO ZMIĘKCZANIA KAMIENIA I URZĄDZENIE DO ICH PRZENOSZENIA W POWIETRZU.

Z OLLANTAYTAMBO CHCIELIŚMY POJECHAĆ DO TARASÓW W MORAY ORAZ ŻUP SOLNYCH W MARAS. WSTĘP DO MORAY MIELIŚMY W RAMACH BILETU TURYSTYCZNEGO.

TRANSPORT OFEROWANY PRZEZ AGENCJE PODRÓŻNICZE, CZY SAMYCH KIEROWCÓW WYDAWAŁ NAM SIĘ ZA DROGI. NIE CHCIELIŚMY TEŻ WRACAĆ Z POWROTEM DO OLLANTAYTAMBO, TYLKO JECHAĆ DALEJ DO CUZCO. WYDAWAŁO NAM SIĘ, ŻE Z URUBAMBY BĘDZIE TANIEJ I BLIŻEJ. DOSZLIŚMY DO PLACYKU ZNAJDUJĄCEGO SIĘ W POBLIŻU CENTRUM MIASTECZKA, Z KTÓREGO ODJEŻDŻAJĄ COLLECTIVA W RÓŻNE STRONY I POJECHALIŚMY DO URUBAMBY.

W URUBAMBIE W OKOLICACH DWORCA AUTOBUSOWEGO, GDZIE WYSIEDLIŚMY, ZACZĘLIŚMY SZUKAĆ CHĘTNEGO ZA NASZĄ CENĘ DO JAZDY W OBA MIEJSCA. PO KILKU MINUTACH NEGOCJACJI I WZAJEMNEGO BADANIA WYTRZYMAŁOŚCI PSYCHICZNEJ, USTALILIŚMY KWOTĘ 70 SOLI ZA PRZEWÓZ. KIEROWCA ZWRÓCIŁ NAM UWAGĘ, ŻE DO MORAY JAZDA TRWA GODZINĘ. FAKTYCZNIE TAK BYŁO. DROGA DŁUŻYŁA SIĘ NIEMIŁOSIERNIE.

TARASY W MORAY NAJPIERW OGLĄDA SIĘ Z GÓRY. WYGLĄDAJĄ JAK OLBRZYMIE AMFITEATRY. NASTĘPNIE SCHODZI SIĘ W DÓŁ DOCIERAJĄC DO POSZCZEGÓLNYCH PIERŚCIENI Z KRĘGAMI TARASÓW. TARASY ZOSTAŁY TAK PRZEZ INKÓW USTAWIONE, ŻEBY ZAPEWNIĆ RÓWNOMIERNIE NASŁONECZNIENIE UPRAW. ZBUDOWANO TEŻ SYSTEM NAWADNIAJĄCY. POWSTAŁY GIGANTYCZNE POLA UPRAWNE, GDZIE JAK TWIERDZĄ UCZENI, INKOWIE PROWADZILI DOŚWIADCZENIA W ZAKRESIE UPRAWY ROŚLIN. CZYŻBY MODYFIKOWALI JĄ GENETYCZNIE?

NASTĘPNIE PÓŁ GODZIN JAZDY I JESTEŚMY W MARAS. PRODUKUJE SIĘ TUTAJ SÓL. UCZENI UWAŻAJĄ, ŻE WSKUTEK RUCHÓW TEKTONICZNYCH NA TYM TERENIE ZGROMADZIŁY SIĘ ŹRÓDŁA WODNE O WYSOKIEJ ZAWARTOŚCI SOLI. INKOWIE, NARÓD MĄDRY I WYKORZYSTUJĄCY BOGACTWA PRZYRODY WYBUDOWAŁ PIERWSZE SALINY.

 

OSTATNIA ATRAKCJA TEGO DNIA – SALINY W MARAS

.

POŁOŻONY MIĘDZY WYSOKIMI GÓRAMI PATCHWORK, SKŁADA SIĘ Z ok. 5000 CZWOROBOCZNYCH JEZIOREK POKRYTYCH SZRONEM SOLI. JEST ZJAWISKOWY.

PRODUKCJA SOLI TRWA NIEPRZERWANIE OD INKASKICH CZASÓW I JEST BARDZO PROSTA. TRZEBA POCZEKAĆ AŻ JEZIORKO WYSCHNIE I ZEBRAĆ SÓL.

OGLĄDALIŚMY SALINY O ZACHODZIE SŁOŃCA. PIĘKNIE WYGLĄDAŁY GÓRY OTACZAJĄCE SOLNE BASENY W KTÓRYCH ODBIJAŁY SIĘ RESZTKI PROMIENI SŁONECZNYCH.

SCHODZĄC DO SALIN MIJA SIĘ SZEREGI BUDEK, W KTÓRYCH SPRZEDAWANA JEST ZMINERALIZOWANA SÓL Z RÓŻNYMI DODATKAMI SMAKOWYMI np. Z OSTRĄ PAPRYCZKĄ, ZIOŁAMI. JA, MIŁOŚNICZKA SOLI OCZYWIŚCIE KUPIŁAM SOBIE RÓŻNE SMAKOWO KRYSZTAŁKI. DOBRE I SŁONE.

WYCIECZKA ZAJĘŁA AŻ TRZY GODZINY. W URUBAMBIE ZŁAPALIŚMY OKOŁO 18-tej AUTOBUS DO CUZCO. JAZDA TRWAŁA PRAWIE 2 GODZINY.

POKÓJ W HOTELU, ORAZ POZOSTAWIONE BAGAŻE CZEKAŁY NA NAS. DZIEWCZYNY W RECEPCJI UCIESZYŁY SIĘ NA NASZ WIDOK WYPYTUJĄC JAK UDAŁA SIĘ WYPRAWA.

PO OSTATNICH NIEZBYT SMACZNYCH DOŚWIADCZENIACH JEDZENIOWYCH W CUZCO NAMÓWIŁAM PIETRUSZKĘ DO POSZUKANIA JAKIEJŚ RESTAURACJI W JEDNEJ Z BOCZNYCH ULICZEK PLACU BRONI CZYLI ARMAS. ZOSTALIŚMY NAGONIENI DO JEDNEJ Z NICH PRZEZ KELNERA O RODOWODZIE AUSTRALIJSKO-KOLUMBIJSKIM. NAGANIACZE TO BARDZO POPULARNY FACH TUTAJ. STOJĄ PRZED LOKALEM I ALBO Z SZYBKOŚCIĄ KARABINU MASZYNOWEGO WYKRZYKUJĄC CO JEST DO JEDZENIA, ALBO WABIĄ TRZYMANYM W RĘKU MENU, ALBO STOSUJĄ FORMĘ MIESZANĄ, MÓWIĄC W MIARĘ WYRAŹNIE CO JEST I POKAZUJĄ WISZĄCE W DRZWIACH OBRAZKI PRZEDSTAWIAJĄCE DANIE.

W MENU TINTA RESTAURANTE CULTURAL Y GALERÍA DE ARTE BYŁA LAMA NA RÓŻNE SPOSOBY. TROCHĘ GŁUPIO JEŚĆ TO SKĄDINĄD BARDZO MIŁE ZWIERZĘ. JEDNAK PRZEWAŻYŁO UZALEŻNIENIE OD NOWYCH DOŚWIADCZEŃ KULINARNYCH. MOJA BYŁA WYSMAŻONA DOBRZE. MIAŁA – O DZIWO – TEŻ DOBRZE PRZYPIECZONE KARTOFLE. WSZYSTKO TUTAJ PODAJE SIĘ Z KARTOFLAMI, KTÓRE WYGLĄDAJĄ JAKBY CIERPIAŁY NA JAKĄŚ NIEZNANĄ BIAŁACZKĘ. NIE SĄ PRZYSMAŻONE, CHOCIAŻ TWIERDZI SIĘ, ŻE TAK. SĄ TEŻ NIEKIEDY PRAWIE SUROWE. W PERU ILOŚĆ ODMIAN ZIEMNIAKA JEST NIEZLICZONA. JEŻELI NA TARGU ZOBACZYSZ KOSZE Z JAKIMIŚ NIEZNANYMI BULWAMI – MOGĄ BYĆ KOLOROWE, TO MOŻESZ BYĆ PEWNYM, ŻE TO ZIEMNIAKI.

MOJE DANIE BYŁO BARDZO DOBRE. PIETRUSZKA NARZEKAŁ, ŻE JEGO LAMA JEST ZA MOCNO WYPIECZONA. CHODZIŁO MU TO, ŻE NIE ZOSTAŁA POTRAKTOWANA JAK KRWISTY STEK.

PODSZEDŁ DO NAS – NIE WIEM CZY INNY KELNER, CZY KUCHARZ, CZY JAKIŚ ZARZĄDZAJĄCY – PYTAJĄC JAK NAM SMAKOWAŁO. TO BYŁO MIŁE. POWIEDZIAŁ TEŻ, ŻE LAMA MOŻE BYĆ SMAŻONA JAK STEK, ALE TRZEBA TO POWIEDZIEĆ. NIEWIEDZA ZAWSZE KOSZTUJE.

NIESTETY WSZĘDZIE TRZEBA KONTROLOWAĆ  RACHUNKI. DO TEJ LAMY WZIĘLIŚMY DWIE LAMPKI WINA, A W RACHUNKU ZNALAZŁY SIĘ CZTERY. GENERALNIE WINO JEST TUTAJ DOŚĆ DROGIE. PRZEWAŻAJĄ WINA CHILIJSKIE I ARGENTYŃSKIE. WINO KUPOWANE NA LAMPKI DO OBIADU KOSZTUJE 15 SOLI ZA KIELISZEK.

.

►ZOBACZ FOTY◀︎

.

Możesz również cieszyć się:

Zostaw komentarz