06.05.2017 – NIEWOLNICZA PODRÓŻ

.

RANO OKAZAŁO SIĘ ŻE NIE MAMY CZYM DOJECHAĆ NA NADBRZEŻE SKĄD ODCHODZIŁ NASZ PROM. NOCNY RECEPCJONISTA ZAPEWNIAŁ, ŻE ZAMÓWI NA RANO TAXI, ALE NIE WIEDZIEĆ CZEMU TEGO NIE ZROBIŁ.
 STALIŚMY W CIEMNOŚCIACH PRZED HOTELEM. LAŁO, ALE NIC NIE JECHAŁO. PO PARU NERWOWYCH MINUTACH ZŁAPALIŚMY MOTO-RIKSZĘ. PODSKAKUJĄC NA WYBOISTYCH, PUSTYCH ULICACH JECHALIŚMY DO NADBRZEŻA. ZACINAJĄCY DESZCZ NIE BYŁ WCALE FAJNY. RIKSZA NIE MA KONSTRUKCJI PRZECIWDESZCZOWEJ. LEKKO MOKRZY DOTARLIŚMY DO BRAMY PORTOWEJ. 
PIETRUSZKA RZUCIŁ SIĘ BOHATERSKO W DESZCZ, ALE PO CHWILI WRÓCIŁ I POWIEDZIAŁ ŻE TO NIE TU, TYLKO DALEJ. RIKSZARZ, USIŁUJĄCY NAM POMÓC, POTWIERDZIŁ WERSJĘ URZĘDNIKÓW PORTOWYCH. NASZ PROM MA ODPŁYWAĆ  Z NABRZEŻA O INNYM NUMERZE BRAMY. PODJECHALIŚMY DO RZECZONEJ BRAMY. BYŁA ZAMKNIĘTA NA CZTERY SPUSTY. RIKSZARZ ZASUGEROWAŁ TELEFON DO FIRMY. ZUPEŁNIE JAKBY O 4 RANO WSZYSCY SIEDZIELI PRZY BIURKACH I CZEKALI NIECIERPLIWIE NA SPÓŹNIAJĄCYCH SIĘ KLIENTÓW. PRZEZ PARĘ CHWIL ZASTANAWIALIŚMY SIĘ CO ROBIĆ. JA ZACZĘŁAM KRAKAĆ, ŻE TO WSZYSTKO PRZEZ TEGO FACETA KTÓRY POŚREDNICZYŁ W KUPNIE BILETÓW, A MNIE SIĘ NIE PODOBAŁ OD POCZĄTKU.

SYTUACJA ZROBIŁA SIĘ MAŁO CIEKAWA. LEJE, MY BEZRADNI, RIKSZARZ ZŁY BO JEDYNYM NASZYM SCHRONIENIEM JEST MARNY DASZEK JEGO POJAZDU, A ON ZAMIAST WOZIĆ ZMOKŁYCH LUDZI TRACI CZAS.

OGLĄDNĘLIŚMY JESZCZE RAZ BILETY. JA ZNOWU WIESZCZĘ, ŻE PEWNO FAŁSZYWE. W KOŃCU PIETRUSZKA NAKAZAŁ POWRÓT POD CZYNNA BRAMĘ. PONOWNIE WSZEDŁ W DESZCZ, ALE TYM RAZEM POWRÓCIŁ Z DOBRĄ NOWINĄ. OCZYWIŚCIE, ŻE TO BYŁO TUTAJ, TYLKO JAKIŚ INNY  PRACOWNIK UDZIELIŁ IDIOTYCZNIE BŁĘDNEJ INFORMACJI.

STANĘLIŚMY W KOLEJCE DO KONTROLI DOKUMENTÓW I BAGAŻU. PO SPRAWDZENIU WSZYSTKIEGO SKIEROWANO NAS DO POCZEKALNI. DALEJ LAŁO. PÓŁ GODZINY PÓŹNIEJ, PO KOLEJNEJ KONTROLI WESZLIŚMY NA POKŁAD.

MIEJSCA BYŁY NUMEROWANE. NIM PROM RUSZYŁ ZMORZYŁ NAS SEN. OBUDZILIŚMY SIĘ WYSUSZENI ALE SKOŁOWANI, BO PORA DNIA BYŁA DALEJ WCZESNA. ROZEJRZELIŚMY SIĘ MAŁO PRZYTOMNYM WZROKIEM WOKOŁO. ROZDAWANO KANAPKI I COŚ DO PICIA, WLICZONE W KOSZT BILETU. WOKÓŁ RZĘDY FOTELI Z SIEDZĄCYMI LUDŹMI. WSZYSTKIE MIEJSCA ZAJĘTE.  BAR, W KTÓRYM MOŻNA BYŁO DOSTAĆ HERBATĘ, KAWĘ, KANAPKI, CIASTO, CIEPŁE JEDZENIE. OLBRZYMI PROM PEŁEN LUDZI POWOLI SUNĄŁ AMAZONKĄ.

RZUCILIŚMY SIĘ DO DRZWI ABY WYJŚĆ NA POKŁAD. I TU SPOTKAŁA NAS PRZYKRA NIESPODZIANKA. MOWY NIE BYŁO O TYM ABY OTWORZYĆ DRZWI I WYDOSTAĆ SIĘ NA ZEWNĄTRZ. MOGLIŚMY TYLKO TĘSKNIE POPATRZEĆ PRZEZ OKNO.

WRÓCILIŚMY NA NASZE MIEJSCA. POWOLI ZACZYNAŁO SIĘ ROBIĆ CORAZ BARDZIEJ GORĄCO. PRZY TEJ ILOŚCI LUDZI KLIMATYZACJA BYŁA PRAWIE NIEODCZUWALNA. PIETRUSZKA WYCZAIŁ, ŻE JEST TO PROM NORWESKIEJ PRODUKCJI I SKOMENTOWAŁ, ŻE JEŚLI ODKUPIONO UŻYWANY MODEL TO TU MOŻE BYĆ ZAMONTOWANA KLIMATYZACJA NIE NA AMAZOŃSKIE WARUNKI.

W CIĄGU NASTĘPNYCH PARU GODZIN DRZEMALIŚMY LUB STALIŚMY POD KLIMATYZATOREM GDZIE LECIAŁO TROCHĘ CHŁODU. CIEPŁO SIĘ NASILAŁO. TO BYŁO OKROPNE UCZUCIE BYĆ TAK ZAMKNIĘTYM. ZUPEŁNIE JAK NIEWOLNICY WOŻENI W DAWNYCH CZASACH POD POKŁADEM.

RAZ, KIEDY PROM STANĄŁ ABY WYPUŚCIĆ KILKA OSÓB I PRZYJĄĆ NOWYCH PASAŻERÓW, UDAŁO NAM SIĘ WYRWAĆ NA ZEWNĄTRZ. UBŁAGALIŚMY STEWARDA POD PRETEKSTEM ZROBIENIA ZDJĘCIA. MUSIELIŚMY MIEĆ JAKIEŚ SZALEŃSTWO W OCZACH BO ZGODZIŁ SIĘ, ALE TYLKO NA MINUTĘ. POTEM ZNOWU DO WIĘZIENIA.

DOSTALIŚMY TAKŻE LUNCH. TAKI W PUDEŁKU. RYŻ, SOS, WARZYWA. ŻEBY MIEĆ JAKĄŚ ATRAKCJĘ CHODZILIŚMY DO BARU NA HERBATĘ. CZASEM TRAFIŁ SIĘ KTOŚ DO POGADANIA. W PEWNYM MOMENCIE PIETRUSZKA LEGŁ NA PODŁODZE PO KRATKĄ KLIMATYZACYJNĄ I ZASNĄŁ. OBRAZ NĘDZY I ROZPACZY. TAK PŁYNĘLIŚMY 12 GODZIN.

W ZUPEŁNYCH CIEMNOŚCIACH WYSIEDLIŚMY NIE WIADOMO GDZIE. MIĘDZY JAKIMIŚ KRZEWAMI ŚCIEŻKĄ DOSZLIŚMY DO ŁÓDKI, KTÓRĄ WRAZ Z INNYMI  DOPŁYNĘLIŚMY DO BRZEGU SANTA ROSA. I NAGLE ZNALEŹLIŚMY SIĘ W GWARNYM, WESOŁYM, PEŁNYM SKWIERCZĄCYCH NA GRILLU RYB I MUZYKI MIASTECZKU. KONTRAST BYŁ NIESAMOWITY.

WRAZ Z KILKOMA INNYMI OSOBAMI PODESZLIŚMY POD URZĄD IMIGRACYJNY. BYŁO PO 18-tej, WIĘC NIKT JUŻ NIE PRACOWAŁ. NA NIC STUKANIA I PUKANIA. CHŁOPAK KTÓRY NAS WIÓZŁ ŁÓDKĄ POSZEDŁ SZUKAĆ URZĘDNIKÓW. LUDZIE ZACZĘLI SIĘ GORĄCZKOWAĆ, BO NIEKTÓRZY MIELI RANO SAMOLOT Z LETICII, INNI ZAREZERWOWANE MIEJSCA W  HOSTELACH. CHŁOPAK WRÓCIŁ SAM. USPOKAJAŁ NAS JEDNAK. STALIŚMY POD TYM URZĘDEM CZEKAJĄC NA ZMIŁOWANIE.

 

SANTA ROSA – CZEKAMY PRZED BIUREM EMIGRACYJNYM

.

DRZWI CIĄGLE POZOSTAWAŁY ZAMKNIĘTE. PO DŁUGICH KILKU, A MOŻE NAWET KILKUNASTU MINUTACH – JAK SEZAM – OTWORZYŁY SIĘ. WSZYSCY WCISNĘLIŚMY SIĘ DO ŚRODKA W OBAWIE, ŻE JEŚLI KTOŚ ZOSTANIE W TYLE, TO JUŻ NIE WEJDZIE.

ZWYKLE FORMALNOŚCI. NIC NOWEGO. FORMULARZ DO WYPEŁNIENIA, PIECZĘĆ. PO CHWILI WSZYSCY MOGLIŚMY OPUŚCIĆ PERU.

TĄ SAMĄ ŁÓDKĄ DOPŁYNĘLIŚMY DO LETICII. WYSIEDLIŚMY W PORCIE. KOLEJNY URZĄD IMIGRACYJNY TEŻ BYŁ ZAMKNIĘTY. DRUGI – PONOĆ OTWARTY – JEST NA POBLISKIM LOTNISKU. MIMO TO BYLIŚMY FIZYCZNIE W KOLUMBII.

MIELIŚMY ZAREZERWOWANE DWA NOCLEGI ZE ŚNIADANIEM ZA 216 PESO W HOTELU PACHAMAMA AMAZONAS. ZŁAPALIŚMY TAKSÓWKĘ I PODALIŚMY ADRES. ALE NAJPIERW CHCIELIŚMY ZAŁATWIĆ KWESTIE FORMALNE. TAKSÓWKARZ ZAWIÓZŁ NAS NA LOTNISKO. I NIC. URZĄD IMIGRACYJNY TEŻ ZAMKNIĘTY. TO CHYBA KLIMAT TAK DZIAŁA TUTAJ NA URZĘDOWE PLACÓWKI.

HOTEL W KTÓRYM ZAMIESZKALIŚMY BYŁ ZUPEŁNIE NOWY I NIEDAWNO ROZPOCZĄŁ DZIAŁALNOŚĆ, CO PRZEKŁADAŁO SIĘ NA WYSOCE MINIMALISTYCZNY WYSTRÓJ WNĘTRZA I BARDZO DUŻĄ UPRZEJMOŚĆ PROWADZĄCYCH. ZAPROPONOWANO NAM POKÓJ Z KLIMATYZACJĄ NIE NAJLEPIEJ DOSTOSOWANY DO NASZYCH POTRZEB. POPROSILIŚMY O INNY I NATYCHMIAST NAM GO DANO. ZADOWOLENIA DOPEŁNIŁ BALKON. A JUŻ KIEDY WNIESIONO DO POKOJU KOMODĘ, SZCZĘŚCIE NASZE BYŁO PEŁNE. NIE DOŚĆ NA TYM, TO JESZCZE SYN WŁAŚCICIELA ZAWIÓZŁ PIETRUSZKĘ MOTORYNKĄ DO KANTORU. NIE MIELIŚMY  ŻADNYCH KOLUMBIJSKICH PIENIĘDZY.

OKAZAŁO SIĘ, ŻE TO RODZINNY BIZNES. ORGANIZUJĄ RÓWNIEŻ WYCIECZKI PO OKOLICY. W PROGRAMIE BYŁY WYPRAWY DO REZERWATÓW PRZYRODY, PO AMAZONCE. ZDECYDOWALIŚMY SIĘ NA JUTRZEJSZE PŁYWANIE PO RZECE Z UWZGLĘDNIENIEM WIZYTY W DOMU LOKALSÓW, ATRAKCJAMI PRZYRODNICZYMI. OKREŚLILIŚMY W RECEPCJI JAKĄ WYCIECZKĘ CHCEMY ZROBIĆ. INTERESOWAŁA NAS RZEKA, PRZYRODA, LUDZIE KTÓRZY TAM MIESZKAJĄ.

WYPYTAWSZY O JAKĄŚ DOBRĄ RESTAURACJĘ POSZLIŚMY COŚ ZJEŚĆ I KUPIĆ WODĘ. PÓŹNYM WIECZOREM WIDAĆ BYŁO, ŻE TA CZĘŚĆ MIASTA, PEŁNA NISKICH OGRODZONYCH DOMÓW I ULIC Z MAŁYM RUCHEM NIE STANOWI CENTRUM. UDAŁO NAM SIĘ TRAFIĆ DO RESTAURACJI MI RANCHITO PARRILLA BRASA TYLKO DLATEGO, ŻE BYŁO OŚWIETLONA.

MIELIŚMY NADZIEJĘ NA DOBRE JEDZENIE WIDZĄC, ŻE STOLIKI SĄ ZAJĘTE PRZEZ MIEJSCOWĄ LUDNOŚĆ. KOLACJA BYŁA DOBRA, CHOCIAŻ NIE TAK JAK W IQUITOS. W POWROTNEJ DRODZE W MAŁYM SKLEPIKU KUPILIŚMY WODĘ.

.

►ZOBACZ FOTY◀︎

.

Komentarze

Dodaj komentarz