.
O ÓSMEJ RANO STALIŚMY Z RZECZAMI NA DRODZE. DWUWAŁKOWY POJAZD POJAWIŁ SIĘ PRAWIE OD RAZU. POZA NAMI JECHAŁY UŚMIECHNIĘTE TAJKI. MIAŁY CAŁKIEM SPORE TOBOŁKI. GDZIE JECHAŁY Z TYM BAGAŻEM NIE WIADOMO. FAJNE W TYM ŚRODKU TRANSPORTU JEST TO, ŻE POWOZI CIĘ TAM GDZIE CHCESZ A ZATRZYMAĆ GO MOŻNA WSZĘDZIE.
.

.
PO PÓŁTOREJ GODZINIE DOJECHALIŚMY DO KAMPHAENG PHET. NAJPIERW KUPILIŚMY BILETY DO KANCHANABURI.
PRZY KASIE NIE BARDZO MOGLIŚMY SIĘ ZORIENTOWAĆ CZY JEST TO BILET I CZY II KLASY, CZY TEŻ BILET VIP. TAJOWIE WYMAWIAJĄ TO BARDZO FAJNIE. BRZMI JAK „ŁAJPI”. TRASA BYŁA DŁUGA, WIEC NIC NIE MIELIŚMY PRZECIWKO „ŁAJPI”.
POTEM PRZENIEŚLIŚMY SIĘ Z BAGAŻEM DO POBLISKIEJ GARKUCHNI. TRZEBA BYŁO ZJEŚĆ JAKIEŚ ŚNIADANIE. ZAJRZELIŚMY DO WSZYSTKICH GARNKÓW, KU UCIESZE SPRZEDAJĄCEJ. TRUDNO WYCZUĆ CZY TA, KTÓRA SPRZEDAJE, SAMA GOTUJE TO JEDZENIE.
JA JADŁAM MIĘSO MIELONE Z WARZYWAMI, A PIETRUSZKA COŚ MIĘSNEGO W SOSIE. TAK MU MOJE SMAKOWAŁO, ŻE NA DOKŁADKĘ ZJADŁ TO, CO I JA.
AUTOBUS PRZYJECHAŁ ZGODNIE Z ROZKŁADEM, CZYLI O GODZINIE 12:30. TAK JAK NAM PODANO. PO 7 GODZINACH NUŻĄCEJ JAZDY WYSIEDLIŚMY NA DWORCU W KANCHANABURI.
OD RAZU ZNALAZŁ SIĘ CHĘTNY DO JAZDY MOTOROWY RIKSZARZ. CHCIELIŚMY JECHAĆ DO BLUE STAR GUEST HOUSE. NIE MIELIŚMY NIC ZAREZERWOWANEGO, A HOSTEL MIAŁ DOBRE OPINIE W LONELY PLANET.
JAK SIĘ OKAZAŁO MIEŚCIŁ SIĘ NAD RZEKĄ PRZY ULICY PEŁNEJ BARÓW I TYM SAMYM TURYSTÓW. POKOJE SAME W SOBIE MOŻE NIE MAJĄ JAKIEGOŚ WSPANIAŁEGO WYSTROJU, ALE WIELE Z NICH JEST POŚRÓD BUJNEJ, WSPANIAŁEJ ZIELENI.
RÓWNIEŻ tzw. STREFĘ WSPÓLNĄ PIĘKNIE USYTUOWANO. WSPANIAŁE JEST DOJŚCIE NAD RZEKĘ POMOSTEM MIĘDZY DOMKAMI Z MALUTKIM BALKONAMI TONĄCYMI W ZIELENI.
MIEJSCE SERWUJE TAKŻE PŁATNE DODATKOWO ŚNIADANIA. TRUDNO SIĘ DZIWIĆ, ŻE MA TAK WYSOKĄ OCENĘ.
NASZ POKÓJ BYŁ MALUTKI, BARDZO SKROMNY, POŁOŻONY NA POCZĄTKU OBIEKTU, ALE CHCIELIŚMY SPĘDZIĆ TUTAJ TYLKO JEDNĄ NOC.
WYSZLIŚMY MA MIASTO, A WŁAŚCIWIE NA PRZYLEGAJĄCA ULICĘ. BARY PEŁNE TURYSTÓW, GŁOŚNA MUZYKA, SIEDZĄCE PRZY STOLIKACH SAMOTNE DZIEWCZYNY.
BYŁO TROCHĘ STOISK Z JEDZENIEM ULICZNYM. JEDNO NAM SIĘ PODOBAŁO, ALE OBSŁUGUJĄCA JE TAJKA BYŁA ZMĘCZONA. NIE ZA BARDZO CHCIAŁA NAS OBSŁUŻYĆ. W KOŃCU KOLEŻANKA SKŁONIŁA JĄ DO PRZYJĘCIA OD NAS ZAMÓWIENIA. W TRAKCIE PRZYGOTOWAŃ DZIEWCZYNA SIĘ ROZCHMURZYŁA NA TYLE, ŻE ZROBIŁA NAM CAŁKIEM DOBRE JEDZENIE.
MY TEŻ TROCHĘ ODREAGOWALIŚMY SIEDMIOGODZINNĄ JAZDĘ AUTOBUSEM I POSZLIŚMY SPAĆ.
.
.
.
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.