20.11.2017 – Z NANG RONG NA KO CHANG

.

PIERWSZĄ RZECZĄ JAKĄ ZROBILIŚMY RANO BYŁA WYMIANA PIENIĘDZY. STALIŚMY SIĘ BOGACI, WIĘC NA ŚNIADANKO ZAFUNDOWALIŚMY SOBIE PYSZNĄ ZUPĘ ZA 40 THB.

JEDZENIE  W TAJLANDII W KAŻDYM MIEJSCU – NA ULICY, W JADŁODAJNI, GARKUCHNI, KNAJPIE – JEST DOBRE. MOŻNA TYLKO STOPNIOWAĆ JAK DOBRE. KAŻDA ZUPA, MAKARON, POTRAWKA, MA NIEPOWTARZALNY SMAK. DANIE MOŻE MIEĆ WSZĘDZIE TĄ SAMĄ NAZWĘ, ALE SMAK ZUPEŁNIE INNY. BOGACTWO KUCHNI TAJSKIEJ JEST NIEZMIERZONE. JEDZENIOWY RAJ.

PONOWNIE WYNAJĘLIŚMY MOTOREK, BO WŁAŚCIWIE TYLKO W TEN SPOSÓB MOŻNA BYŁO ZWIEDZIĆ OKOLICE. MIELIŚMY CAŁY DZIEŃ PRZED SOBĄ, A W NOCY CHCIELIŚMY SIĘ PRZEMIEŚCIĆ W STRONĘ WYBRZEŻA, NA WYSPĘ KO CHANG.

W ŚRODKU NOCY MIAŁ ODJECHAĆ AUTOBUS DO CHANTHABURI. STAMTĄD KRÓTKA JAZDA DO TRAT. POTEM PROMEM NA WYSPĘ KO CHANG (KOH CHANG). Z GODZINĄ ODJAZDU TEGO AUTOBUSU CAŁY CZAS MIELIŚMY PROBLEM.

WCZORAJ, KIEDY PRZYJECHALIŚMY, OD RAZU PYTAŁAM NA DWORCU O JEGO GODZINY ODJAZDU. SKIEROWANO MNIE DO JAKIEGOŚ CZŁOWIEKA, KTÓRY MÓWIŁ ŻE AUTOBUS JEDZIE O 12 W NOCY. PRZYJEŻDŻA Z BURIAM (BURI RAM).

POTEM W CIĄGU DNIA PODJECHALIŚMY JESZCZE RAZ NA DWORZEC I ZARZĄDCA DWORCA POWIEDZIAŁ, ŻE SĄ KURSY O 8 RANO I 4 PO POŁUDNIU. NA KAŻDYM DWORCU AUTOBUSOWYM JEST TAKI FACET, CO TO ZARZĄDZA WSZYSTKIM. MENADŻER DWORCA. OD RAZU PODCHODZI DO CIEBIE, PYTA GDZIE CHCESZ JECHAĆ I POKAZUJE STANOWISKO Z KTÓREGO ODJEŻDŻA AUTOBUS. KIWA GŁOWĄ JAK NIE ROZUMIE. STANOWI POŁĄCZENIE ROZKŁADU JAZDY Z ZARZĄDCĄ DWORCA.

Z KOLEI W KASIE TWIERDZONO, ŻE AUTOBUS JEDZIE O 12 LUB 12:30 PO PÓŁNOCY.


ZRYWAĆ RANO NAM SIĘ NIE CHCIAŁO. POZA TYM MUSIELIŚMY ZGRAĆ AUTOBUSY Z ODJAZDEM PROMÓW NA WYSPĘ. NAJSENSOWNIEJSZA BYŁA JAZDA W NOCY.
 
MAJĄC DUŻO CZASU, ZACZĘLIŚMY JEŹDZIĆ PO OKOLICY. NIE BYŁO ŁATWO ZNALEŹĆ ZAZNACZONE NA MAPCE ŚWIĄTYNIE, O CZYM ZRESZTĄ UPRZEDZAŁ PRZEWODNIK LONELY PLANET

JEŹDZILIŚMY TO TU TO TAM. NIEBO SIĘ ZACHMURZYŁO I ZACZĘŁO PADAĆ. STAWALIŚMY WIĘC CO CHWILĘ POD DRZEWEM I RUSZALIŚMY DALEJ GDY DESZCZ USTAWAŁ. GDY ZNOWU ZACZYNAŁO PADAĆ CHOWALIŚMY SIĘ. I TAK W KÓŁKO.


WYCZYTAŁAM, ŻE W MIEŚCIE JEST DOBRA JADŁODAJNIA O NAZWIE PHOB SUK. MIMO, ŻE PAROKROTNIE PYTALIŚMY MIEJSCOWYCH GDZIE TO JEST, NIE MOGLIŚMY DO NIEJ TRAFIĆ. KIEDY W KOŃCU ZNALEŹLIŚMY MIEJSCE, OKAZAŁO SIĘ ŻE NIC JUŻ TAM NIE MA. LOKAL ZOSTAŁ ZLIKWIDOWANY.

ZAREKOMENDOWANO NAM LOKAL NAPRZECIWKO. PRZENIEŚLIŚMY SIĘ WIĘC NA DRUGĄ STRONĘ ULICY. DWIE DUŻE PUSTE SALE NIE WRÓŻYŁY NIC DOBREGO. PADAŁO, NIE MIELIŚMY SIĘ GDZIE PODZIAĆ – WIĘC ZOSTALIŚMY.

.

NANG RONG – DINNER W RESTAURACJI LAKSANA

.

PODANA KARTA DAŃ BYŁA DOŚĆ DŁUGA CO TYLKO POGŁĘBIAŁO NASZ NIEPOKÓJ, CHOCIAŻ NIEKTÓRE POZYCJE WYDAWAŁY SIĘ BARDZO INTERESUJĄCE. JEDZENIE OKAZAŁO SIĘ ZNAKOMITE. CIEKAWIE SKOMPONOWANE, ŚWIETNIE DOPRAWIONE.
 LOKAL NAZYWA SIĘ LAKSANA RESTAURANT.

LAŁO DALEJ.

AMBITNIE POSTANOWILIŚMY PRZEWIEŹĆ NASZE BAGAŻE NA DWORZEC MOTORKIEM. PRZECIEŻ NIE BĘDZIEMY PŁACIĆ ZA TRANSPORT Z HOSTELU NA DWORZEC SKORO MOTOREK JEST WYNAJĘTY NA DOBĘ. PIETRUSZKA, ODDAWSZY MOTOREK, MIAŁ BOHATERSKO WRÓCIĆ NA DWORZEC PIECHOTĄ.

BRAMĘ W P. CALIFORNIAN ZAMYKAJĄ O 22:00. MUSIELIŚMY DOKONAĆ CAŁEJ OPERACJI PRZED TĄ GODZINĄ I W MOMENCIE, W KTÓRYM DESZCZ PRZESTANIE PADAĆ, CHOCIAŻ NA KILKANAŚCIE MINUT. DOCZEKAWSZY SIĘ WRESZCIE PRZERWY W DESZCZU PODJECHALIŚMY POD HOSTEL.

ZAŁADOWALIŚMY SIĘ W TEN SPOSÓB, ŻE JA TRZYMAŁAM NA KOLANACH WALIZKĘ, A PIETRUSZKA MIAŁ  TORBĘ PRZEWIESZONĄ PRZEZ RAMIĘ. Z PRZODU BYŁA JESZCZE SIATKA, A NA RAMIONACH MIELIŚMY APARATY FOTOGRAFICZNE. WYGLĄDALIŚMY NARESZCIE JAK ZWYKLI LUDZIE TUTAJ, A NIE TURYŚCI NA PRZEJAŻDŻCE.

KIWAJĄC SIĘ LEKKO NA BOKI DOJECHALIŚMY NA DWORZEC.

PIETRUSZKA POWRÓCIŁ NADSPODZIEWANIE SZYBKO. OKAZAŁO SIĘ WŁAŚCICIEL HOSTELU ZAŁATWIAŁ COŚ W MIEŚCIE I PODSZEDŁ POD DWORZEC ODEBRAĆ MOTORYNKĘ OSOBIŚCIE. NIE CHCIAŁ ABY PIETRUSZKA ZMÓKŁ. MIŁE Z JEDNO STRONY.

UTKNĘLIŚMY NA TYM DWORCU NA JAKIEŚ TRZY GODZINY. ZROBIŁA SIĘ 12 W NOCY.
 AUTOBUSY W RÓŻNE STRONY PRZYJEŻDŻAJĄ I ODJEŻDŻAJĄ. TYLKO NIE TEN DO CHANTHABURI.
 CO CHWILĘ PODBIEGAMY DO KIEROWCÓW PYTAĆ GDZIE JADĄ, ALE ŻADEN NIE W NASZĄ STRONĘ.

O 12:40 DWORZEC OPUSTOSZAŁ A MY ZACZĘLIŚMY POWOLI TRACIĆ NADZIEJĘ. MÓWIĘ DO PIETRUSZKI: NALEJ PO SZKLANECZCE RUMU, BO MUSIMY SIĘ ZACZĄĆ MARTWIĆ GDZIE SPĘDZIMY NOC I DO KTÓREJ GODZINY CZEKAMY NA TYM DWORCU.
 KIEDY TO ZROBIŁ, PODJECHAŁ NASZ AUTOBUS. BYŁA CHYBA 1 W NOCY.

BILETY SPRZEDAWAŁ POMOCNIK KIEROWCY. CENA 280 THB OD OSOBY. AUTOBUS BYŁ PRAWIE PUSTY. PIETRUSZKA MIAŁ Z TYŁU CZTERY LUB PIĘĆ SIEDZEŃ NA KTÓRYCH LEŻAŁ JAK NA PLAŻY, A JA ZWINĘŁAM SIĘ W KŁĘBEK NA DWÓCH. TAK DOJECHALIŚMY DO CHANTHABURI.

.

►ZOBACZ FOTY◀︎

.

.

Komentarze

Dodaj komentarz