.
BLADYM ŚWITEM, BO PRZED ÓSMĄ RANO PIETRUSZKA POSZEDŁ WYMIENIĆ PIENIĄDZE I KUPIĆ BILET NA AUTOBUS DO BANGKOKU. AGENCJE PODRÓŻY OFEROWAŁY DWA TYPY PRZEJAZDU, DUŻY AUTOBUS JADĄCY 7 GODZIN I MINI BUS JADĄCY KRÓCEJ. W OBYDWU PRZYPADKACH CENA BILETU OBEJMOWAŁA PRZEJAZD SPOD HOTELU NA PROM, PRZEPRAWĘ PROMOWĄ I PRZEWÓZ DO BANGKOKU. W BANGKOKU WYSIĄŚĆ MOŻNA PRZY DWORCU KOLEJOWYM LUB NA KHAO SAN.
CHCIELIŚMY JECHAĆ DUŻYM AUTOBUSEM. WYDAWAŁ NAM SIĘ WYGODNIEJSZY, CHOCIAŻ JAZDA BYŁA ZNACZNIE DŁUŻSZA.
OCZYWIŚCIE PRAWIE WSZYSTKO O TEJ PORZE BYŁO JESZCZE ZAMKNIĘTE. PIETRUSZKA WYBRAŁ SIĘ TAK WCZEŚNIE PRZEZE MNIE, BO JAK NA WSZELKI WYPADEK NASTAWIŁAM BUDZIK, TO POMYLIŁAM GODZINY. ALE NIE MA TEGO ZŁEGO CO BY NA DOBRE NIE WYSZŁO. MIELIŚMY PRZYNAJMNIEJ CZAS NA TO, ABY SPOKOJNIE ZJEŚĆ ŚNIADANIE.
JEDNA KNAJPA BYŁA JUŻ OTWARTA. TUŻ PRZY STANOWISKU SPRZEDAŻY BILETÓW AUTOBUSOWYCH. CHYBA TO BYŁ ŁĄCZONY INTERES.
ZJEDLIŚMY ŚNIADANIE I CZEKALIŚMY NA BUSIKA KTÓRY NA 10 RANO MIAŁ NAS DOWIEŹĆ DO PROMU. JAZDA TRWAŁA OKOŁO GODZINY BO KIEROWCA PODJEŻDŻAŁ PO WIELE HOTELI, Z KTÓRYCH ZABIERAŁ TURYSTÓW. STANDARDOWO TEN PRZEJAZD TO OKOŁO 40 MINUT.
.
.
NA LĄDZIE CZEKAŁ NA NAS AUTOBUS. WSIEDLIŚMY OKOŁO 11.30.
JAZDA DO BANGKOKU Z JEDNĄ DŁUŻSZĄ PRZERWĄ NA OBIAD TRWAŁA 7 GODZIN. NUŻĄCA PODRÓŻ. NA SZCZĘŚCIE W AUTOBUSIE BYŁO WI–FI. NAWET PUSZCZONO JAKIŚ FILM.
PO PARU GODZINACH JAZDY ZACZĘLIŚMY SZUKAĆ INTERNETOWO HOTELU W BANGKOKU. DRUGIE PODEJŚCIE DO WYNAJMU POKOJU ZAKOŃCZYŁO SIĘ SUKCESEM. MIMO, ŻE CHCIELIŚMY – TAK JAK PRAWIE WSZYSCY SZUKAĆ NOCLEGU W STARYM BANGKOKU – MOŻE W OKOLICY KHAO SAN, TO POKÓJ WYNAJĘLIŚMY W ZUPEŁNIE INNEJ DZIELNICY MIASTA.
BARDZIEJ OPŁACAŁO NAM SIĘ WYSIĄŚĆ NA DWORCU KOLEJOWYM. TAK TEŻ ZROBILIŚMY. CHWILĘ TRWAŁO ZANIM PIETRUSZKA ZNALAZŁ MOTOROWĄ RIKSZĘ.
DROGA DO HOTELU BYŁA KRĘTA I DŁUGA. MIJALIŚMY JAKIEŚ PODEJRZANE ZAUŁKI, Z SZEROKICH ULIC SKRĘCALIŚMY W WĄSKIE, SŁABO OŚWIETLONE. PATRZYLIŚMY NA SIEBIE Z LEKKIM PRZERAŻENIEM. GDZIE MY WYNAJĘLIŚMY TEN HOTEL!
W KOŃCU RIKSZARZ ZATRZYMAŁ SIĘ W CIEMNEJ ULICZCE. WYSIADAJĄC, KĄTEM OKA DOSTRZEGŁAM ŚWIATŁA SKLEPU 7 ELEVEN.
PRZEZ GARAŻ WESZLIŚMY DO HOTELU. W MAŁEJ RECEPCJI OBOK WINDY ZAŁATWILIŚMY FORMALNOŚCI.
POKÓJ W KLEAN RESIDENCE OKAZAŁ SIĘ BARDZO FAJNY. SZEREG PÓŁEK NA ŚCIANIE. MIEJSCE DO POWIESZENIA RZECZY, WIESZAKI, JEDNA ZAMYKANA SZAFKA, DUŻE ŁÓŻKO, STOLIKI NOCNE, BIURECZKO. BYŁA TEŻ LODÓWKA I CZAJNIK DO ZAGOTOWANIA WODY, KAWA, HERBATA, WODA. NAWET MALUTKI BALKONIK. CENA ZA NOC – JAK NA BANGKOK, WYDAWAŁA NAM SIĘ NIEDUŻA – 79 zł ZA NOC.
WYSZLIŚMY ROZPROSTOWAĆ KOŚCI PO TEJ NUŻĄCEJ JEŹDZIE. NA ULICY STRAGANY Z RÓŻNYM JEDZENIEM, MALUTKI SKLEPIK. DOBRZE WIDZIAŁAM, JEST TU SKLEP 7 ELEVEN. STOJĄ AUTOMATYCZNE PRALKI DO PRANIA.
ZA ROGIEM JAKAŚ DUŻA, CZTEROPASMOWA ULICA Z WIEŻOWCAMI. ZORIENTOWALIŚMY SIĘ, ŻE JEST TU TEŻ PRZYSTANEK KOLEJKI NADZIEMNEJ.
POSZLIŚMY KAWAŁEK TĄ ULICĄ, DUŻY RUCH, SZEREG LOKALI GASTRONOMICZNYCH, NIEKIEDY STOLIKI NA ULICY, PEŁNO LUDZI. DZIELNICA NIE WYDAWAŁA SIĘ NA PIERWSZY RZUT OKA TAKA ZŁA, ALE DALEJ NIE WIEDZIELIŚMY, W JAKIEJ CZĘŚCI BANGKOKU JESTEŚMY.
WYBRALIŚMY PHOONSUPH RESTAURANT, KTÓRA WYGRAŁA JAKIŚ KONKURS. TAK PRZYNAJMNIEJ GŁOSIŁ NAPIS. NIE WIADOMO BYŁO, CO PRAWDA CZY DANIA, KTÓRE WYBRALIŚMY STARTOWAŁY W KONKURSIE, ALE JEDZENIE BYŁO DOBRE.
.
.
.