.
KARAŚ PODJECHAŁ PO NAS PRZED 3:00. W BALICACH BYLIŚMY PO 45 min. LOT MAMY O 6:00, WIĘC CZASU JEST POD DOSTATKIEM. LOTNISKO DOPIERO BUDZI SIĘ DO ŻYCIA. NAWET CHECK-INY SĄ JESZCZE ZAMKNIĘTE. NA WPÓŁ ROZESPANI POWOLI PRZYGOTOWUJEMY SIĘ DO NADANIA BAGAŻU.
OTWIERAJĄ STANOWISKA ODPRAWY NASZEGO LOTU. NIE MA TŁOKU. PO CHWILI PODCHODZIMY DO WŁAŚCIWEGO OKIENKA. NAJPIERW KARAŚ. PANIENKA – O DZIWO – PROSI GO O INDYJSKĄ WIZĘ. TERAZ JUŻ CAŁA NASZA TRÓJCA STAJE PRZED STANOWISKIEM ODPRAWY – MAMY E-WIZY KAŻDEGO Z NAS WYDRUKOWANE NA JEDNEJ KARTCE – BĘDZIE SZYBCIEJ. PODAJEMY PAPIER, KOBITKA STARANNIE GO OGLĄDA I MÓWI, ŻE NIE O TEN DOKUMENT CHODZI. POTRZEBNA JEST KARTKA NA KTÓREJ ZNAJDUJE SIĘ ZDJĘCIE I KOD PASKOWY. NA PEWNO GO MAMY, BO TO CO DEMONSTRUJEMY NIE JEST WIZĄ. MUSIMY ZNALEŹĆ TE DOKUMENTY, WYDRUKOWAĆ JE W BIURZE OBSŁUGI KLIENTA I WRÓCIĆ DO STANOWISKA. OK. NIE MA SPRAWY.
JESTEM ZMIESZANY. WYGLĄDA NA TO, ŻE COŚ POSZKAPIŁEM.
STOJĄC W JAKIMŚ KĄCIE STARAMY SIĘ ZNALEŹĆ POTRZEBNE PAPIERY. KAŻDY SZUKA W SWOIM TELEFONIE.
SPRAWDZAM FOLDER, W KTÓRYCH MAM WSZYSTKIE INFORMACJE NA TEMAT TEJ WYPRAWY I NIE POTRAFIĘ ZNALEŹĆ NIC POZA E-WIZĄ POKAZANĄ WCZEŚNIEJ OBSŁUDZE KLM.
NAGLE KARAŚ Z RADOŚCIĄ W GŁOSIE KRZYCZY, ŻE ZNALAZŁ. POKAZUJE MI, MÓWIĄC, IŻ PAMIĘTA JAK MU PRZESYŁAŁEM TEN PLIK MAILEM, KARZĄC MU GO SOBIE ZAPISAĆ NA DYSKU. NO TO JESTEŚMY W DOMU. SKORO ON MA, TO I MY MUSIMY. KARAŚ POSZEDŁ WALCZYĆ Z DRUKARKĄ, A MY Z WOMBATEM ZANURKOWALIŚMY W NASZE SMARCIAKI W POSZUKIWANIU SZWENDAJĄCYCH SIĘ W ICH PAMIĘCIACH DOKUMENTÓW. BEZSKUTECZNIE… NIC WIĘCEJ NIŻ TO CO MAMY, NIE POTRAFIMY ZNALEŹĆ …
CAŁĄ TRÓJCĄ WRACAMY DO CHECK-INU. MÓWIMY, ŻE NIC WIĘCEJ NIE MOŻEMY ZNALEŹĆ, A NA PAPIERZE KTÓRY MAMY, STOI JAK BYK NAPIS – E-VISA ETA. WSZYSTKIE PONIŻEJ ZAMIESZCZONE INFO PODAJĄ JEJ NUMER, STATUS itd. OBSŁUGUJĄCA NAS PANIENKA, WZMOCNIONA SIŁAMI SWOJEJ PRZEŁOŻONEJ KOMUNIKUJE, IŻ BEZ WŁAŚCIWEGO FORMATU WIZ (POKAZUJE NAM JAK TAKIE COŚ WYGLĄDA) NIE POLECIMY. DYSKUTUJĄC Z NIMI CAŁY CZAS PRZESZUKUJĘ I TELEFON I INTERNET. NAGLE DZIEWCZYNY MÓWIĄ, ŻE I KARASIOWY WYDRUK TO NIE TO, BO JEST ON TYLKO I WYŁĄCZNIE WYPEŁNIONYM POPRAWNIE PODANIEM WIZOWYM. FAKTYCZNIE, W PANUJĄCEJ NERWÓWCE NIE ZAUWAŻYŁEM TEGO.
ATMOSFERA CAŁY CZAS JEST NAPIĘTA. PANIE NIE WIDZĄ MOŻLIWOŚCI WYPUSZCZENIA NAS NA POKŁAD BEZ WIZ. MY NIE ZA BARDZO WIEMY JAK JE PRZEKONAĆ, ŻE TO CO PREZENTUJEMY JEST WSZYSTKIM CO DOSTALIŚMY OD INDYJSKIEJ KOMÓRKI WIZOWEJ. JEDNOCZEŚNIE ZASTANAWIAMY SIĘ GŁOŚNO ILE BĘDZIE KOSZTOWAĆ LINIE LOTNICZE, ALBO KRAKOWSKIE LOTNISKO – ODSZKODOWANIE ZA NIE WPUSZCZENIE DO SAMOLOTU LUDZI ROBIĄCYCH SOBIE MIESIĘCZNY WYPAD DO INDII.
WYŻSZA RANGĄ KOBITKA BIEGA CO PEWIEN CZAS MIĘDZY NAMI A SPECJALISTĄ WIZOWYM PORTU LOTNICZEGO. W PEWNYM MOMENCIE KAŻE NAM WEJŚĆ NA STRONĘ WIZOWĄ RZĄDU INDII I SPRÓBOWAĆ POBRAĆ Z NIEJ BRAKUJĄCY DOKUMENT. ROBILIŚMY TO JUŻ WCZEŚNIEJ, ALE W TYCH NERWACH MOŻE COŚ PRZEOCZYLIŚMY … PONOWNIE ZALOGOWANI SZUKAMY … DZIEWCZYNY TEŻ NIE WIDZĄ ŻADNYCH ODNIESIEŃ MÓWIĄCYCH O TYM, GDZIE MOŻNA ZNALEŹĆ POSZUKIWANY DOKUMENT. WPADLIŚMY NAJWYRAŹNIEJ W JAKĄŚ CZARNĄ DZIURĘ BIUROKRACJI. KOBITKI DALEJ SĄ NIEWZRUSZONE, CHOCIAŻ WIDAĆ, ŻE CHCĄ NAM POMÓC. NAS ZŻERA STRES. ZASTANAWIAMY SIĘ CO ZROBIMY, JEŚLI NAPRAWDĘ SAMOLOT ODFRUNIE BEZ NAS. A GODZINA ODLOTU CORAZ BLIŻEJ. WALCZYMY TU JUŻ PRAWIE 75 min.
KOLEJNY RAZ NADZORUJĄCA OBSŁUGĘ ODPRAWY BAGAŻOWO-BILETOWEJ UDAJE SIĘ DO WYŻSZEJ INSTANCJI BY PRZEDSTAWIĆ NASZĄ NIEWESOŁĄ SYTUACJĘ. PO CHWILI WRACA. MAMY ZIELONE ŚWIATŁO. CO ZA ULGA. JESTEŚMY WYPRZTYKANI NERWOWO. STRESS WYPOCIŁ ZE MNIE CO NAJMNIEJ 2 kg. SUPER, ALE WOLĘ TRACIĆ ZBĘDNE KILOGRAMY W MNIEJ NERWOWY SPOSÓB.
BIEGNIEMY DO KONTROLI BEZPIECZEŃSTWA. NA SZCZĘŚCIE NIE MA KOLEJKI, A OBSŁUGA JEST DOSYĆ SZYBKA (TO NIE FRANKFURT, W KTÓRYM PRZEJŚCIE PRZEZ w/w KONTROLĘ CIĄGNIE SIĘ W NIESKOŃCZONOŚĆ).
WCHODZIMY NA CHWILĘ DO JAKIEJŚ DUPY FREE, ALE OKAZUJE SIĘ ŻE POMYLIŁEM BRAMKI I TRZEBA PĘDZIĆ DO SAMOLOTU. PRZED WEJŚCIEM DO AUTOBUSU DOWOŻĄCEGO NA POKŁAD WITAJĄ NAS ROZEŚMIANE STEWARDESY KRZYCZĄC: UDAŁO SIĘ, UDAŁO SIĘ…
.
.
W AMSTERDAMKOSIE BYLIŚMY O CZASIE. MAJĄC W RĘKACH BOARDING NA KOLEJNY LOT POWOLI DOSZLIŚMY DO ZAZNACZONEJ NA NIM BRAMKI, ROBIĄC PO DRODZE DROBNE ZAKUPOSY. CENY W SKLEPIE WOLNOCŁOWYM PRZY WEJŚCIU G3 BYŁY BARDZO DOBRE.
ZACZĄŁEM SZUKAĆ KONTAKTU DO PODŁĄCZENIA KOMÓRKOSA. NIESTETY WSZYSTKIE BLISKO NASZEJ BRAMKI BYŁY ZEPSUTE I MUSIAŁEM ODEJŚĆ DOŚĆ DALEKO OD RESZTY GRUPY.
PODŁADOWAWSZY TROCHĘ KOMÓRKOSY WRÓCIŁEM Z POWROTEM. DO ODLOTU POZOSTAŁO OKOŁO 30-tu MINUT, A PRZY WEJŚCIU GDZIE SIEDZIMY NIE WIDAĆ ŻADNEGO RUCHU. WOMBACIK POBIEGŁ GDZIEŚ SPRAWDZIĆ CO SIĘ DZIEJE. JA TEŻ. OKAZAŁO SIĘ, ŻE BOARDING MAMY Z BRAMKI G12, A NIE JAK STOI NA NASZYCH BILETACH Z G3.
ZNOWU TRZEBA PĘDZIĆ. JAK TAK DALEJ PÓJDZIE TO WRÓCIMY Z TEJ WYPRAWY JAKO TRÓJKA PĘDZIWIATRÓW.
A TAK POWAŻNIE TO JUŻ SIĘ POGUBIŁEM. MOŻE Z NIEWYSPANIA. POSZLIŚMY SPAĆ O 0:20. POBUDKA O 2:20 BYŁA PIERWSZYM WSTRZĄSEM. WIZOWY HORROR TEŻ NAMI POTARMOSIŁ. BIEG DO SAMOLOTU W KRAKOWIE – JAK SIĘ WYDAWAŁO ZAKOŃCZYŁ LOTNISKOWE KOSZMARY OBNIŻAJĄC – RAZEM ZE ZMĘCZENIEM – NASZĄ CZUJNOŚĆ ZWIEDZACZY-OGLĄDACZY. A TU TRZEBA BYĆ SKUPIONYM CAŁY CZAS…
ZNOWU MUSIELIŚMY PRZYSPIESZYĆ. TYM RAZEM JEDNAK STEWARDOWI SPRAWDZAJĄCEMU NASZE WIZY NIE WPADŁO DO GŁOWY NEGOWANIE OKAZANYCH ELEKTRONICZNYCH PAPIERÓW…
LOT LINIAMI KLM JET MINĄŁ SPOKOJNIE. PODAWANE HINDUSKIE JEDZENIE BYŁO DOBRE. GORZEJ Z SERWISEM. SZCZEGÓLNIE NIEUPRZEJMA STEWARDESA ZASŁUŻYŁA NA REPRYMENDĘ. I JĄ DOSTAŁA …
.
.
.