.
RESTAURACJA HOTELOWA W APPLE PARK INN GRANICZY Z RECEPCJĄ ALE TRZEBA WYJŚĆ NA ZEWNĄTRZ ABY DO NIEJ WEJŚĆ.
BYLIŚMY JEDYNYMI KLIENTAMI KIEDY ZJAWILIŚMY SIĘ RANO NA ŚNIADANIE. CZEKAŁY NA NAS DWIE UŚMIECHNIĘTE HINDUSKI I MŁODY CHŁOPAK, KTÓRY PODAŁ SOK Z ARBUZA ORAZ ŚNIADANIE BIAŁYCH, CZYLI TOSTY, DŻEM I JAJKO. ZAPROTESTOWALIŚMY Z PIETRUSZKĄ, BO WIDZIELIŚMY PRZYGOTOWANE W CZTERECH DUŻYCH WAZACH JEDZENIE INDYJSKIE, NA KTÓRE MIELIŚMY OCHOTĘ. JEDYNIE KARAŚ ZACHOWAŁ OLIMPIJSKI SPOKÓJ.
OBSŁUGA JĘZYKIEM MIGOWYM ZACHĘCIŁA DO SKORZYSTANIA Z INDYJSKIEGO ŚNIADANIA. BRALIŚMY KOLEJNE DANIA I CIEPŁY CHLEB. OBJADALIŚMY SIĘ NIEPRZYZWOICIE. WSZYSTKO BYŁO PYSZNE. ZASKOCZYŁA NAS NIE TYLKO SMAKOWITOŚĆ POTRAW, ALE TEŻ ICH RÓŻNORODNOŚĆ I ILOŚĆ. RÓWNIEŻ W JĘZYKU MIGOWYM ZACHWALALIŚMY TO CO JEMY. KARAŚ NATOMIAST NAJPIERW OBEJRZAŁ SWOJE TOASTY I JAJKO, POTEM OBEJRZAŁ TO CO INDYJSKIE … I ZJADŁ OBA ŚNIADANIA. WSZYSCY WYPILIŚMY CHYBA PO TRZY SZKLANKI SOKU Z ARBUZA.
PO ŚNIADANIU POSTANOWILIŚMY POKONAĆ ŚWIĄTYNIĘ RANGANATHASWAMY. TO CHYBA NAJWIĘKSZA ŚWIĄTYNIA W INDIACH. MA BOGATĄ HISTORIĘ I JEST WZMIANKOWANA WE WCZESNOŚREDNIOWIECZNYM KANONIE LITERATURY TAMILSKIEJ – ŚWIĘTYCH PISMACH POETÓW.
PROWADZI DO NIEJ SZEROKA ULICA Z NIEZLICZONĄ ILOŚCIĄ KRAMÓW OFERUJĄCYCH PAMIĄTKI, BIŻUTERIĘ , ZABAWKI, SŁODYCZE. OCZYWIŚCIE SPRZEDAJĄCY ROBIĄ WSZYSTKO ABY COŚ SPRZEDAĆ. ZACHWALAJĄ I NIEMALŻE WCISKAJĄ SWOJE TOWARY DO RĄK TURYSTÓW; SNUJĄ SIĘ Z NIMI PRZEKONUJĄC, O KONIECZNOŚCI NABYCIA PACIORKÓW, ŁAŃCUSZKÓW I INNYCH RÓWNIE NIEPOTRZEBNYCH RZECZY. A NUŻ TRAFI SIĘ MNIEJ ODPORNY PSYCHICZNIE KLIENT.
ŚWIĄTYNIA MA POWIERZCHNIĘ 63 ha NA KTÓRYCH ZNAJDUJE SIĘ 50 KAPLICZEK POŚWIĘCONYCH WISZNU, JEGO AWATAROM, LAKSZMI, POETOM, UCZONYM, 21 WIEŻ, 39 PAWILONÓW, MANDAPY, ZBIORNIKI WODNE. JEST JEDNĄ Z OŚMIU ŚWIĄTYŃ, KTÓRE NIE BYŁY PRZEZ NIKOGO TWORZONE – POWSTAŁY SAME Z SIEBIE, A WIERNI UWAŻAJĄ, ŻE BÓG TAM NAPRAWDĘ PRZEBYWA.
TO NAJWAŻNIEJSZE SANKTUARIUM WISZNU, KTÓRY JAKO RANGANATHA LEŻY NA ZWOJACH WĘŻA – ANANTA. NAGOWIE W HINDUIZMIE TO PRABÓSTWA WODNE. WĘŻOKSZTAŁTNE.
ŚESZA TWORZY ŁOŻE, NA KTÓRYM LEŻY WISZNU. CZASAMI JEST POKAZYWANY JAKO WĄŻ. PIĘCIOGŁOWY, SIEDMIOGŁOWY, ALE CZĘŚCIEJ O WIELU TYSIĄCACH GŁÓW. CZASAMI Z KAŻDĄ GŁOWĄ PRZYKRYTĄ OZDOBNĄ KORONĄ. WEDŁUG PURANÓW ŚESZA WSPIERA WSZYSTKIE PLANETY WSZECHŚWIATA NA SWOICH GŁOWACH I NIEUSTANNIE ŚPIEWA WYCHWALAJĄC WISZNU. MÓWI SIĘ, ŻE KIEDY ŚESZA ROZWIJA SIĘ, CZAS PRZESUWA SIĘ NAPRZÓD I NASTĘPUJE TWORZENIE; KIEDY COFA SIĘ, WSZECHŚWIAT PRZESTAJE ISTNIEĆ. JEGO IMIĘ OZNACZA „TO, CO POZOSTANIE”. KIEDY ŚWIAT ZOSTANIE ZNISZCZONY POD KONIEC KALPY, ŚESZA POZOSTANIE TAKI, JAKI JEST.
PRZEJŚCIE PRZEZ CAŁOŚĆ ŚWIĄTYNI WYMAGA DETERMINACJI. NAJPIERW WEJŚCIE PRZEZ GŁÓWNĄ BRAMĘ Z NAJWYŻSZĄ 73 METROWĄ GOPURĄ RAJA GOPURAM – JEDNĄ Z 21 GOPUR OTACZAJĄCYCH KOMPLEKS. POTEM TRZEBA METODYCZNIE PRZEMIESZCZAĆ SIĘ POPRZEZ WSZYSTKIE MANDAPY, WEWNĘTRZNE DZIEDZIŃCE, POSZCZEGÓLNE ŚWIĄTYNIE. WSZYSTKO JEST CIEKAWE, SZCZEGÓLNIE MANDAPY.
W FILARACH MANDAPY MANDAPY SESHARAYAR WYKUTO 40 SKACZĄCYCH ZWIERZĄT Z JEŹDŹCAMI. W RANGA VILASA MANDAPA MOŻNA PODZIWIAĆ MALOWIDŁA Z MITOLOGII HINDUSKIEJ.
DUŻE WRAŻENIE ROBI SALA 1000 FILARÓW, KTÓRYCH W RZECZYWISTOŚCI JEST 953. DOSTALIŚMY SIĘ TAM PRZESUWAJĄC JAKIEŚ PŁOTKI, KTÓRE GRODZIŁY DROGĘ DO POMIESZCZENIA. NIE WIEM DO TEJ PORY CZY MOŻNA BYŁO WEJŚĆ CZY NIE, ALE WARTO BYŁO. PORUSZANIE SIĘ MIEDZY KOLUMNAMI JEST NIESAMOWITE, TYM BARDZIEJ JEŚLI WYOBRAZIĆ SOBIE TŁUM LUDZI JAKI MOŻE POMIEŚCIĆ TA SALA. W PERSPEKTYWIE OPUSZCZONY KAMIENNY OŁTARZ. SZKODA, ŻE TA MANDAPA JEST NIE UŻYTKOWANA.
SZUKAŁAM MANDAPY GARUDY CHCĄC OBEJRZEĆ GARUDĘ, WIELKIEGO PTAKA O ORLEJ GŁOWIE, WIERZCHOWCA WISZNU. STALE WSKAZYWANO MI TĘ SAMĄ SALĘ; ALE GARUDY NIE WIDZIAŁAM. W KOŃCU ODWAŻYŁAM SIĘ PODEJŚĆ DO KAPŁANÓW ZAJĘTYCH BŁOGOSŁAWIENIEM LUDZI PRZED KAPLICĄ POŚRODKU. OKAZAŁO SIĘ, ŻE WIELKI PTAK JEST W KAPLICY ALE DOSTĘPU DO NIEGO SKUTECZNIE BRONIĄ KAPŁANI.
PIĘKNE SĄ SCHODY Z BALUSTRADĄ W KSZTAŁCIE CHODZĄCYCH SŁONI PROWADZĄCE DO SALI ZGROMADZEŃ.
NIESTETY JAK WE WSZYSTKICH HINDUISTYCZNYCH ŚWIĄTYNIACH WEJŚCIE DO GŁÓWNYCH SANKTUARIÓW JEST NIEDOSTĘPNE DLA NAS. NIE MOŻNA WIĘC ZOBACZYĆ WIMANY Z ŚWIĘTĄ SYLABĄ OM ANI LEŻĄCEGO WISZNU.
ŚWIĄTYNIA JEST OLBRZYMIA.WSZĘDZIE PRZEMIESZCZA SIĘ TŁUM WIERNYCH.
USIEDLIŚMY POD JEDNYM Z FILARÓW. PATRZYLIŚMY NA OTACZAJĄCE NAS MURY, LEŻĄCYCH, SIEDZĄCYCH, PRZECHODZĄCYCH LUDZI, KTÓRZY W POŁĄCZENIU Z WYSTROJEM ŚWIĄTYNI TWORZĄ NIEPOWTARZALNY KLIMAT, ATMOSFERĘ OTACZAJĄCĄ KAŻDEGO KTO TAM SIĘ ZNAJDUJE.
W NIEDALEKIEJ ODLEGŁOŚCI OKOŁO 2,5 km OD RANGANATHASWAMY JEST ŚWIĄTYNIA JAMBUKESHWARA – JEDNA Z PIĘCIU GŁÓWNYCH ŚWIĄTYŃ SIWY REPREZENTUJĄCYCH PIĘĆ ŻYWIOŁÓW. TA SYMBOLIZUJE ŻYWIOŁ WODY. GŁÓWNE SANKTUARIUM, DO KTÓREGO WSTĘPU NIE MAJĄ INNOWIERCY KRYJE LINGAM Z KTÓREGO BEZUSTANNIE WYPŁYWA WODA.
.
.
JAMBUKESHWARA MA TAKŻE DUŻĄ POWIERZCHNIĘ. LICZNE OGRODZENIA, MANDAPY. SZCZEGÓLNIE ZACHWYCA JEDNA Z CENTRALNYCH SAL. PO BOKACH RZĘDY ZDOBIONYCH FILARÓW. PIĘKNA PERSPEKTYWA.
GOPURY OBU ŚWIĄTYŃ UDERZAJĄ OGROMNĄ KOLOROWĄ ILOŚCIĄ POSTACI. BOGOWIE, BOGINIE W RÓŻNYCH POZYCJACH, ZDOBIENIA, ORNAMENTY TWORZĄ NIEPOWTARZALNĄ MOZAIKĘ. POSIEDZIELIŚMY W ŚRODKU KOLEJNY RAZ CHŁONĄC ATMOSFERĘ TYCH JEDYNYCH W SWOIM RODZAJU MIEJSC.
DO DOMU Z POSTANOWILIŚMY IŚĆ NA PIECHOTĘ. KARAŚ ZASTANAWIAŁ SIĘ CAŁY CZAS CZY DA SIĘ PRZEJŚĆ NA SKRÓTY PO RZECE. NIE ŻEBY MIAŁ JAKIEŚ BIBLIJNE PREDYSPOZYCJE DO CHODZENIA SUCHĄ NOGĄ PO WODZIE, ALE PO PROSTU UWAŻAŁ, ŻE RZEKA JEST TOTALNIE WYSCHNIĘTA. PIETRUSZKA HAMOWAŁ JEGO ZAPĘDY TWIERDZĄC, ŻE MOŻEMY NATRAFIĆ NIEWIDOCZNE DLA NAS MIEJSCA Z WODĄ. NO ALE OD CZEGO SĄ MOSTY. NAJPIERW JEDNAK MUSIELIŚMY POKONAĆ WŁAŚNIE BUDOWANY WIADUKT, KTÓRY RZEKOMO MOŻNA BYŁO PRZEJŚĆ. W POŁOWIE DROGI WIDZĄC MOCNO ZAAWANSOWANE PRACE BUDOWLANE LEKKO SIĘ ZANIEPOKOILIŚMY. WYDAWAŁO SIĘ, ŻE OSTATNIE PRZĘSŁO MOŻE NIE DOCHODZIĆ DO WIDOCZNEJ W ODDALI ULICY. NIE BYŁO JEDNAK TAK ŹLE. PRZESKAKUJĄC MIĘDZY BETONOWYMI PŁYTAMI OSIĄGNĘLIŚMY CEL. TROCHĘ DALEJ WESZLIŚMY NA MOST. CAŁE SZCZĘŚCIE, BO JEDNAK IDĄC NA SKRÓTY KORYTEM RZEKI MUSIELIBYŚMY TROCHĘ POPŁYWAĆ.
TYM RAZEM NA KOLACJĘ POSZLIŚMY Z HOTELU W KIERUNKU GŁÓWNEJ ARTERII, CZYLI SKRĘCILIŚMY W ULICĘ W PRAWO I DOSZLIŚMY DO SKRZYŻOWANIA Z GŁÓWNĄ DROGĄ, A TAM JAKIEŚ JEDZENIE.
STOI FACET Z WOKIEM NA WÓZKU I SMAŻY BARDZO APETYCZNIE WYGLĄDAJĄCE CZĘŚCI NIEŚMIERTELNEGO KURCZAKA. ZA NIM PARĘ LEDWO TRZYMAJĄCYCH SIĘ NA NOGACH STOLIKÓW. PRZY NICH, TROCHĘ Z BOKU DRUGI FACET UGNIATA CHLEB I RZUCA NA ROZGRZANĄ PŁYTĘ. TAK TYLKO NA SKOSZTOWANIE POŁĄCZYLIŚMY WYTWORY OBU PANÓW I AŻ NAS ZATKAŁO – JAKIEŻ TO BYŁO DOBRE. PRĘDKO ZAMÓWILIŚMY DALSZE PORCJE I PODWÓJNĄ GRILLOWANĄ CEBULKĘ NIE ZAMIERZAJĄC NIGDZIE SIĘ STAMTĄD RUSZAĆ. TAKIE DOBROCI, I TO TAK BLISKO NAS !!!
.
.
.