.
NIE MIELIŚMY WĄTPLIWOŚCI CO NAS DZISIAJ CZEKA. DŁUGIE GODZINY W SAMOCHODZIE, UPAŁ, ZŁA DROGA. KIEDY WYSZŁAM O 5 RANO Z NAMIOTU, CIEMNOŚĆ SPOWIJA WSZYSTKO. WIDOCZNE W NIEWIELKIEJ ODLEGŁOŚCI ŚWIATEŁKO DAWAŁO NADZIEJĘ, ŻE KUCHNIA PRACUJE I JEST WODA NA HERBATĘ. BYŁA. CO ZA ULGA.
POPIJAJĄC HERBATKĘ PATRZYŁAM NA CORAZ BARDZIEJ JAŚNIEJSZY ŚWIT. KUCHNIA ZACZYNAŁA JUŻ SERWOWAĆ ŚNIADANIE.
CHCIELIŚMY WYJECHAĆ JAK NAJSZYBCIEJ.
NIEBO BYŁO BEZCHMURNE.
PRZEDE MNĄ WZRASTAŁO KILIMANDŻARO W PEŁNEJ KRASIE. DUŻE, TAJEMNICZE, Z BIAŁYM SZCZYTEM.
SŁOŃCE ZACZĘŁO UNOSIĆ SIĘ NAD WIERZCHOŁKIEM. WIDOK BYŁ PRZEPIĘKNY. PO CHWILI OBOK MNIE ZNALAZŁ SIĘ MAPNIK, PIETRUSZKA, KIEROWCY SAMOCHODÓW.
W MILCZENIU PEŁNYM PODZIWU PATRZYLIŚMY NA CORAZ BARDZIEJ OSTRE KONTURY TRZECH SZCZYTÓW WYŁANIAJĄCYCH SIĘ Z PORANNEJ MGŁY.
DODATKOWYM POWODEM DLA KTÓREGO WYBRAŁAM TEN KEMPING, BYŁ WŁAŚNIE WIDOK NA KILI. NIE ZAWSZE SIĘ TO ZDARZA. WCZORAJ NIC NIE BYŁO WIDAĆ, ALE DZISIEJSZY WIDOK WYNAGRADZA WSZYSTKO. NIE DZIWIĘ SIĘ, ŻE TA GÓRA WYRASTAJĄCA WŚRÓD RÓWNIN PRZYCIĄGA JAK MAGNES,
WSIADAMY DO SAMOCHODU I ZA PARĘ GODZIN OSIĄGAMY NAIROBI. JEDZIEMY W KIERUNKU NAROKU. PO DRODZE STAJEMY NA PRZYDROŻNYM PARKINGU ABY OBEJRZEĆ RÓW AFRYKAŃSKI.
PRZEZ KENIĘ PRZEBIEGA WIELKI RÓW WSCHODNI, BĘDĄCY CZĘŚCIĄ WIELKIEGO ROWU AFRYKAŃSKIEGO. GIGANTYCZNE ZAPADLISKO PRZECINA AFRYKAŃSKI LĄD. POWSTAŁO W EFEKCIE PĘKNIĘCIA PŁYT TEKTONICZNYCH, POD KTÓREGO WPŁYWEM OBSUNĘŁY SIĘ MASY SKALNE. WIELKI RÓW WSCHODNI MA SWÓJ POCZĄTEK W DOLINIE JORDANU. PRZECHODZI PRZEZ ETIOPIĘ, KENIĘ, TANZANIĘ I MOZAMBIK, ŻEBY DOTRZEĆ DO DELTY ZAMBEZI.
RÓW, KTÓRY WIDZIMY PRZED SOBĄ PRZYPOMINA OLBRZYMIĄ DOLINĘ, KTÓREJ ŚCIANY WZNOSZĄ SIĘ NA WYSOKOŚĆ OKOŁO 30 METRÓW.
WIDAĆ RÓŻNE KOLORY ZIEMI, CZASEM JAKIEŚ KRZEW CZY DRZEWO.
PATRZYMY NA TO I WIERZYĆ SIĘ NIE CHCE, ŻE TA WIELKA NIECKA POWSTAŁA Z RUCHÓW TEKTONICZNYCH CZYLI Z TEGO, ŻE ODDALIŁA SIĘ PŁYTA AFRYKAŃSKA OD ARABSKIEJ.
W NAROKU.
SKLEPY, RESTAURACJE, DUŻY RUCH. WIDAĆ, ŻE MIASTO STANOWI BRAMĘ WJAZDOWĄ DO MASAI MARA, ZNAJDUJĄCEGO SIĘ OKOŁO 85 km DALEJ.
WCHODZIMY DO SKLEPU PRZYPOMINAJĄCEGO DOM TOWAROWY. CHYBA JEDEN Z GŁÓWNYCH TUTAJ. MOŻNA DOSTAĆ WODĘ MINERALNĄ, RÓŻNE INNE NAPOJE, OWOCE, PUSZKI, SKORZYSTAĆ Z TOALETY. NA PARTERZE RESTAURACJA GDZIE JEST KAWA I HERBATA.
W MIEŚCIE JEST TEŻ APTEKA, SKLEP MONOPOLOWY.
DALSZA DROGA JUŻ NIE JEST TAK PROSTA. ZACZYNAJĄ SIĘ WERTEPY, KOLEINY, DZIURY. DO NIEDAWNA PADAŁO, WIĘC DROGA JEST ZŁYM STANIE. JOSPAD BOI SIĘ JECHAĆ NORMALNIE UCZĘSZCZANĄ TRASĄ. WYBIERA INNĄ, OKRĘŻNĄ. JAZDA JEST TRUDNA. NA TEJ TRASIE TRZEBA BYĆ DOBRYM KIEROWCĄ. JOSPAD TŁUMACZY NAM, ŻE WYBRAŁ DALSZĄ DROGĘ ABY JĄ SKRÓCIĆ CZASOWO.
MUSIMY WJECHAĆ DO PARKU JEDNĄ Z BRAM-WJAZDÓW I WYJECHAĆ Z NIEGO INNĄ, LEŻĄCĄ PRZY NASZYM OBOZIE. MASAI MARA MA CZTERY BRAMY GŁÓWNE: OLOLOMUTIEK (OLOOLAIMUTIA), SEKENAI, TALEK, MUSIARA. NASZ OBÓZ TO TALEK BUSH CAMP. MAM ZASTRZEŻENIA DO TEJ OPCJI PRZEJAZDU, BO BILET DO PARKU JEST WAŻNY 24 GODZINY OD MOMENTU WJAZDU. CHCĄC SPĘDZIĆ DWA DNI W PARKU MUSIMY KUPIĆ DWA RAZY BILET. CENA JEDNEGO TO US$ 80 OD OSOBY. WJAZD POPOŁUDNIEM MOŻE SPOWODOWAĆ, ŻE BĘDZIEMY MUSIELI DOKUPIĆ BILET TRZECI RAZ.
WIELU TURYSTÓW ROBI TAK, ŻE WJEŻDŻA DO PARKU PO POŁUDNIU ORAZ RANO NASTĘPNEGO DNIA. MIESZCZĄ SIĘ WTEDY W JEDNYM BILECIE ODBYWAJĄC 2 RAZY SAFARII. NASZ PROGRAM JEST INNY. ZAKŁADA PEŁNE DWA DNI W PARKU. WCZEŚNIEJSZY WJAZD MOŻE TO ZACHWIAĆ. JOSPAD PRZEKONUJE, ŻE WSZYSTKO BĘDZIE DOBRZE. MA Z NAMI JECHAĆ JAKIŚ STRAŻNIK Z PARKU.
W PEWNYM MOMENCIE JOSPAD ZATRZYMUJE SIĘ. PRZY DRODZE STOJĄ STRAGANY, WIELE LUDZI. NIE BARDZO WIEMY CO CHCE ZAŁATWIĆ. CZY COŚ Z AUTEM, CZY PYTA O DROGĘ. SAMOCHÓD OBLEGAJĄ KOBIETY. KAŻDA MA W RĘKU RĘCZNIE ROBIONĄ BIŻUTERIĘ. BARWNE NASZYJNIKI, BRANSOLETKI, PASKI, OPASKI NA WŁOSY. ZAGLĄDAJĄ PRZEZ OKNO, NAMAWIAJĄ DO KUPNA. UŚMIECHAJĄ SIĘ, PRZEKONUJĄ. WYSIADAMY NA CHWILĘ I ZOSTAJEMY OSACZENI PRZEZ CO NAJMNIEJ 7 KOBIET MAJĄCYCH OGROMNĄ SIŁĘ PRZEBICIA. ALE SIĘ NIE PODDAJEMY.
PO KILKUNASTU MINUTACH RUSZAMY W DALSZĄ DROGĘ. DOSIADA SIĘ DO NAS STRAŻNIK I WJEŻDŻAMY DO PARKU. KILKA KILOMETRÓW DALEJ WYSIADA, A MY JEDZIEMY DO KOLEJNEJ BRAMY. TERAZ DZIELI NAS OD OBOZU TYLKO KILKA MINUT JAZDY.
DOJEŻDŻAMY DO TALEK BUSH CAMP.
W TALEK BUSH CAMP OBSŁUGA WITA NAS SZKLANKĄ ZIMNEGO NAPOJU I KIERUJE DO NAMIOTÓW. POŁOŻONE SĄ WŚRÓD KRZEWÓW, TRAW. PROWADZĄ DO NICH ŚCIEŻKI.
NAMIOTY SĄ DUŻE, Z DUŻYMI PLASTIKOWYMI OKNAMI NA BETONOWEJ PODMURÓWCE.
W ŚRODKU PODWÓJNE ŁÓŻKO Z MOSKITIERĄ, STOLIK, KRZESŁA. PRZYDAŁBY SIĘ STOJAK NA BAGAŻE. W DRUGIEJ CZĘŚCI NAMIOTU ŁAZIENKA. NA WPROST UMYWALKA Z LUSTREM, PO PRAWEJ STRONIE TOALETA, PO LEWEJ PRYSZNIC. CZĘŚĆ SANITARNA JEST ZADASZONA. CAŁOŚĆ FUNKCJONALNA.
POBYT TUTAJ OBEJMUJE TRZY POSIŁKI DZIENNIE.
MY WE DWÓJKĘ PŁACIMY ŁĄCZNIE ZA TRZY NOCE, DWA PEŁNE DNI UTRZYMANIA, JEDNĄ KOLACJĘ I JEDNO ŚNIADANIE US$ 351.
.
.
KOLACJĘ JEMY W BUDYNKU KUCHENNO-RESTAURACYJNYM.
PROSTOKĄTNY PAWILON. WEJŚCIE DO KUCHNI PRZESŁONIĘTE ZASŁONKĄ. NA STOŁACH OBRUSY W KRATKĘ. JEDZENIE W FORMIE BUFETU. CIEPŁE DANIE, WARZYWA, RYŻ.
W TRAKCIE KOLACJI PODCHODZI DO MNIE MENADŻER LUB WŁAŚCICIEL. EGIPCJAN. POTWIERDZAMY SOBIE NAWZAJEM WARUNKI POBYTU, CENY. JEST MIŁY, UPRZEJMY.
NA KOLACJĘ PRZYCHODZI TEŻ NASZ KIEROWCA, KTÓRY MA DO NAS INTERES. PYTA CZY MOŻEMY ZABRAĆ NA JUTRZEJSZE SAFARI JEDNĄ OSOBĘ. TĄ OSOBĄ JEST MŁODY BELG (ALBO AMERYKANIN Z BELGIJSKIMI KORZENIAMI), KTÓRY PRZYLECIAŁ DO MASAI MARA NA JEDEN DZIEŃ I SZUKA MOŻLIWOŚCI ODBYCIA SAFARI. GODZIMY SIĘ NA TO, BO DLACZEGO NIE. USTALAMY WARUNKI.
PO KOLACJI SIEDZIMY PRZED NAMIOTEM Z DRINKIEM W RĘKU I SŁYSZYMY PISKI, SZEMRANIA, BZYCZENIA, TRZASKI ŁAMANYCH GAŁĄZEK. WOKÓŁ NAS TOCZY SIĘ BURZLIWE ŻYCIE.
.
.
.