.
O 6.30 RANO SCHODZIMY NA ŚNIADANIE. POZA NAMI NIE MA NIKOGO. HOTEL POGRĄŻONY JEST W GŁĘBOKIM ŚNIE. PO CHWILI PRZYBIEGA PERSONEL I PRZYJMUJE OD NAS ZAMÓWIENIE NA ŚNIADANIE. ZAJMUJE TO TROCHĘ CZASU, BO O TEJ GODZINIE TRUDNO JEST MIEĆ JASNOŚĆ UMYSŁU I ROZUMIENIE DRUGIEGO CZŁOWIEKA – SZCZEGÓLNIE KLIENTA. MIMO TO JESTEŚMY W MIARĘ GOTOWI O UMÓWIONYM Z KIEROWCĄ CZASIE.
SAMOCHÓD, KTÓRYM JEDZIEMY TO TOYOTA. TRZY SIEDZENIA W ŚRODKU, DWA Z PRZODU I MAŁE SIEDZENIE W CZĘŚCI BAGAŻOWEJ. PODJEŻDŻAMY POD HOTEL, SKĄD MAMY ZABRAĆ POZOSTAŁYCH PASAŻERÓW I ROBI SIĘ AFERA. KOBIETA I MĘŻCZYZNA, W MOMENCIE W KTÓRYM ORIENTUJĄ SIĘ ŻE PRZYPADNIE IM MIEJSCE MIĘDZY BAGAŻAMI, ZACZYNAJĄ PROTESTOWAĆ. ROZPOCZYNA SIĘ GWAŁTOWNA DYSKUSJA DZIEWCZYNY Z KIEROWCĄ.
WYSIADAMY, PRZEDSTAWIAMY SIĘ I NIE BARDZO WIEMY CO DALEJ ROBIĆ. WRACAĆ DO AUTA? WSPIERAĆ EWENTUALNYCH TOWARZYSZY PODRÓŻY? PROPONOWAĆ JAKIEŚ ROZWIĄZANIE?
MIMO SOLIDARNOŚCI Z NIMI TEN PROBLEM MUSI BYĆ ROZWIĄZANY BEZ NASZEGO UDZIAŁU. PRZYJEŻDŻA POŚREDNIK, KTÓRY SPRZEDAWAŁ BILETY. POLEMIKA TRWA NADAL. PARA NIE GODZI SIĘ ZA CENĘ, KTÓRĄ ZAPŁACIŁA, JECHAĆ W CZĘŚCI BAGAŻOWEJ. STOIMY NA TEJ ULICY JUŻ PRAWIE GODZINĘ I CZEKAMY NA CIĄG DALSZY. W KOŃCU POŚREDNIK ZWRACA CZĘŚĆ PIENIĘDZY I RUSZAMY.
NASI TOWARZYSZE TO SZWAJCARZY. MIESZKAJĄ W LOZANNIE, PRACUJĄ W ZURYCHU. SYLWIA I MATTI OKAZUJĄ SIĘ BARDZO MIŁYMI KOMPANAMI. SYLWIA, LEKARKA PRACUJĄCA KILKA LAT TEMU W RWANDZIE, DZIELI SIĘ Z NAMI SWOIMI DOŚWIADCZENIAMI Z POBYTU W AFRYCE.
MATTI, JEST TAK JAK MY – PIERWSZY RAZ NA TYM KONTYNENCIE. PODRÓŻ UPŁYWA W BARDZO PRZYJEMNEJ ATMOSFERZE.
STAJEMY ABY NAPIĆ SIĘ CZEGOŚ. PRZY DRODZE STOJĄ BUDYNKI, CHATY, LEPIANKI. KWITNIE RUCH DROGOWY I HANDEL WSZELAKIEGO RODZAJU ARTYKUŁAMI.
WCHODZĘ DO WSKAZANEGO PRZEZ TUBYLCÓW HOTELU ABY SKORZYSTAĆ Z TOALETY. MAPNIK IDZIE ZA MNĄ. HOTEL SPRAWIA WRAŻENIA JAKBY WYNAJMOWANO W NIM POKOJE NA GODZINY, A TOALETA PO PROSTU ZATYKA. JEST TAK OBSKURNA. PO WYJŚCIU ZUŻYWAM PÓŁ PACZKI CHUSTECZEK ANTYBAKTERYJNYCH CO SZWAJCARZY KWITUJĄ PEŁNYM POBŁAŻANIA UŚMIECHEM. Z TOALET MIEJSCOWYCH NIE KORZYSTAJĄ. MYŚLĘ SOBIE FACET TO FACET, ALE JAK TO ZROBI ONA?
JEDZIEMY DALEJ. ZACZYNAJĄ SIĘ WRESZCIE GÓRY. WIDOKI SĄ PRZEPIĘKNE. STAJEMY W ZAKOLU DROGI GDZIE MOŻNA WYSIĄŚĆ Z AUTA. KRAJOBRAZ ZAPIERA DECH W PIERSIACH. MAJESTATYCZNE PASMO GÓR SEMIEN – DACH AFRYKI ROZCIĄGA SIĘ AŻ PO HORYZONT. NIE NA DARMO TA TRASA UWAŻANA JEST ZA JEDNĄ Z NAJPIĘKNIEJSZYCH W ETIOPII.
DO POKONANIA MAMY JESZCZE NAJTRUDNIEJSZY ODCINEK. DROGA PNIE SIĘ STROMO POD GÓRĘ. PODZIWIAMY NIE TYLKO TO CO NAOKOŁO, ALE TEŻ UMIEJĘTNOŚCI KIEROWCY. TO JEST JAZDA DLA LUDZI O MOCNYCH NERWACH. NIEUTWARDZONA DROGA, Z JEDNEJ STRONY PRZEPAŚĆ, A Z DRUGIEJ STROMY STOK.
W DEBARKU ŻEGNAMY SYLWIĘ I MATTIEGO, KTÓRZY WYBIERAJĄ SIĘ NA TREKKING W GÓRY.
W GONDERZE KIEROWCA ZAWOZI NAS POD HOTEL LAMMERGEYER. JAZDA Z TRZEMA PRZERWAMI TRWAŁA OKOŁO 8 GODZIN.
NASZ HOTEL JEST OGRODZONY WYSOKIM MUREM, MA PARKING, OCHRONĘ. BUDYNEK W KTÓRYM MIESZCZĄ SIĘ POKOJE JEST PIĘTROWY. DO NASZEGO POKOJU WCHODZI SIĘ Z ZEWNĄTRZ. POKOJE SĄ DUŻE, PRZESZKLONE ALE BARDZO SŁABO WYPOSAŻONE. NASZ MA TRZY ŁÓŻKA, COŚ W RODZAJU SZAFY ALE DOJŚCIE DO NIEJ UTRUDNIA TAPCZAN. CHCĄC NA CZYMŚ USIĄŚĆ ZABIERANY DO POKOJU TRZY KRZESŁA STOJĄCE W PRZEJŚCIU PROWADZĄCYM NA PIĘTRO. OKNA, DRZWI MUSZĄ BYĆ STALE ZASŁONIĘTE. INACZEJ WIDAĆ WSZYSTKO CO DZIEJE SIĘ W ŚRODKU. CENA POKOJU DWUOSOBOWEGO Z ŁAZIENKĄ ZA TRZY NOCE US$ 105.
HOTEL MA BARDZO PRZYJEMNE OTOCZENIE. JEST TU DUŻY OGRÓD W KTÓRYM SĄ STOLIKI. SZTUCZNE JEZIORKO Z MOSTKIEM W JAPOŃSKIM STYLU. JEST TEŻ BAR I RESTAURACJA W DWÓCH OSOBNYCH BUDYNKACH.
OGARNIAMY SIĘ TROCHĘ I WYCHODZIMY NA MIASTO.
NASZ HOTEL NIE MA POŁOŻENIA W ŚRODKU MIASTA. JAK TWIERDZI PIETRUSZKA IDZIEMY DO CENTRUM NA SKRÓTY, KIERUJĄC SIĘ TYM CO POKAZUJĄ MAPY GOOGLE W JEGO TELEFONIE.
.

.
PRZECHODZIMY PRZEZ JAKĄŚ OKROPNĄ DZIELNICĘ. ZABUDOWA PRZYPOMINAJĄCA LEPIANKI, PEŁNO ŚMIECI, PONURO. ZACZEPIAJĄ NAS STALE DZIECI. GRUPKA CZTEROOSOBOWA W WIEKU 10-12 LAT IDZIE ZA NAMI. JEDNO Z DZIECI PO PROSTU UDERZA MNIE JAKIMŚ PRZEDMIOTEM W PLECY. ZATRZYMUJĘ SIĘ GWAŁTOWNIE I ZACZYNAM PYTAĆ DZIECIAKA O CO CHODZI. MINĘ MUSZĘ MIEĆ GROŹNĄ, A DO TEGO MAPNIK I PIETRUSZKA TEŻ SIĘ ZATRZYMUJĄ. DZIECI JAK TO DZIECI – ZMYKAJĄ. ALE JEST MI PRZYKRO.
JAK NAJSZYBCIEJ WYDOSTAJEMY SIĘ Z TEJ ULICY. NIBY JESTEŚMY W LEPSZEJ OKOLICY ALE NIC SZCZEGÓLNEGO. WYGLĄDA NA TYŁY DZIELNICY KRÓLEWSKIEJ. GONDER TO PRZECIEŻ DUŻE MIASTO, A MY STALE W JAKIŚ MAŁO CIEKAWYCH MIEJSCACH.
ZROBIŁO SIĘ CIEMNO. UZNALIŚMY, ŻE NIC WIĘCEJ NIE ZWOJUJEMY I TUK TUKIEM WRÓCILIŚMY DO HOTELU.
NA KOLACJĘ POSZLIŚMY DO NASZEJ HOTELOWEJ RESTAURACJI.
USIEDLIŚMY PRZY STOLIKU POŚRÓD ZIELONYCH DRZEWEK; DOSTALIŚMY PRZYZWOITE JEDZENIE PODANE PRZEZ BARDZO MIŁĄ KELNERKĘ I UZNALIŚMY DZIEŃ ZA UDANY.
.
.
.
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.