.
BLADYM ŚWITEM ZERWAŁO NAS Z ŁÓŻEK PUKANIE DO DRZWI. MIŁY PAN Z OBSŁUGI HOTELOWEJ POINFORMOWAŁ, ŻE ZAMÓWIONY TUK TUK CZEKA. JAKI TUK TUK? O CO MU CHODZI? NICZEGO NIE ZAMAWIALIŚMY, DUKAM LEDWO PRZYTOMNA. NA SZCZĘŚCIE PIETRUSZKA MIAŁ SZYBSZY ROZRUCH. WYBIEGŁ Z POKOJU MRUCZĄC – “…PRZECIEŻ MÓWIŁEM IM, ŻE PO POŁUDNIU A NIE RANO…”.
WTEDY ZASKOCZYŁAM. TO PEWNIE NASI NADGORLIWI (A MOŻE NIEZBYT ROZUMIEJĄCY PO ANGIELSKU) PRZEWODNICY PRZYJECHALI CO NAJMNIEJ O PARĘ GODZIN ZA WCZEŚNIE. ZAMIAST O 14-tej TO O 8-mej RANO.
FAKTEM JEST, ŻE W ETIOPII CZAS LICZY SIĘ OD WSCHODU DO ZACHODU SŁOŃCA, A 24 GODZINNA DOBA LICZONA JEST DWA RAZY PO 12 GODZIN CZASU NOCNEGO I DZIENNEGO. POWODUJE TO ZAMĘT W OKREŚLANIU GODZIN.
PO ŚNIADANIU MAPNIK, KTÓRY ŹLE SIĘ CZUŁ OD PARU DNI, ZOSTAŁ W DOMU. MY NATOMIAST POSZLIŚMY NA SPACER PO LALIBELI. OBOK NASZEGO HOTELU MIEŚCI SIĘ – JAK WYNIKA Z SZYLDU, SZKOŁA GOTOWANIA. ZAJRZELIŚMY TAM Z MYŚLĄ O KOLACJI. MENU NAMI NIE WSTRZĄSNĘŁO, ALE WŁAŚCICIELKA BYŁA BARDZO MIŁA.
POSZLIŚMY DALEJ GŁÓWNĄ ULICĄ NA POŁUDNIOWY-ZACHÓD OD NASZEGO HOTELU. ULICA ZAKOŃCZYŁA SIĘ HOTELEM I RESTAURACJĄ O NAZWIE SORA LODGE. WESZLIŚMY DO ŚRODKA I ZACHWYCILIŚMY SIĘ. STYLOWE DOMKI, PEŁNO RÓŻNORAKIEJ ROŚLINNOŚCI, TARAS ZE STOLIKAMI I WIDOKIEM NA GÓRY, WARTYM NIE MILION DOLARÓW, ALE DWA. CAŁOŚĆ BARDZO ŁADNA, ZADBANA.
POSTANOWILIŚMY PRZYJŚĆ TUTAJ NA KOLACJĘ. W MENU RESTAURACJI ZNAJDOWAŁO SIĘ DANIE, KTÓREGO DO TEJ PORY NIE KOSZTOWALIŚMY. DORO WAT CZYLI GULASZ Z KURCZAKA. ZAREZERWOWALIŚMY WIĘC STOLIK Z WIDOKIEM NA GÓRY I ZGODNIE Z ZALECENIEM W KARCIE – ABY TO DANIE ZAMÓWIĆ WCZEŚNIEJ, ZAORDYNOWALIŚMY NA WIECZÓR DORO WAT CZYLI KURCZAKA. JEGO PRZYGOTOWANIE WYMAGA CZASU, WIĘC TRZEBA GO ZAMÓWIĆ Z WYPRZEDZENIEM. POINFORMOWANO NAS TEŻ, ŻE MOŻNA PODZIWIAĆ ZACHÓD SŁOŃCA OD OKOŁO 18-stej.
CHORY MAPNIK TELEFONICZNIE WYRAZIŁ ZGODĘ NA KOLACJĘ WIĘC SPOKOJNIE RUSZYLIŚMY DALEJ.
.
.
WYSZLIŚMY Z KOMPLEKSU I IDĄC DALEJ LEWĄ STRONĄ DROGI MINĘLIŚMY NASZ HOTEL I DOSZLIŚMY DO SKRZYŻOWANIA, CZY NAWET MOŻNA POWIEDZIEĆ RONDA. TU WYBRALIŚMY KURS NAJBARDZIEJ NA LEWO.
ZNALEŹLIŚMY SIĘ NA SZEROKIEJ ULICY. PO JEDNEJ I DRUGIEJ STRONIE DOŚĆ WYSOKIE OGRODZENIA, A ZA NIMI, Z TEGO CO MOGLIŚMY ZOBACZYĆ SPOZA BRAM WJAZDOWYCH – ŁADNE BUDYNKI. SZLIŚMY DALEJ. MINĘLIŚMY DWA ZUPEŁNIE PRZYZWOITE SKLEPY. JEDEN TYPU SUPERSAM. NIE BYŁO W NIM CO PRAWDA ZA DUŻO TOWARU W NASZYM ROZUMIENIU, ALE MIELI PODSTAWOWE SKŁADNIKI JAKICH UŻYWA SIĘ W KUCHNI ETIOPSKIEJ CZYLI RYŻ, PRZYPRAWY, MĄKĘ, CUKIER, KAWĘ. POZA TYM ŚRODKI CZYSTOŚCI. JARZYNY, MIĘSO KUPUJE SIĘ TUTAJ NA TARGU. BYŁ TO PIERWSZY TEGO RODZAJU SKLEP JAKI WIEDZIELIŚMY W ETIOPII.
DRUGIM MAŁYM SKLEPIKIEM PEŁNYM TOWARÓW TYPU KAWA, CUKIERKI, ALKOHOL, WODA, ZAWIADYWAŁ MAŁY CHŁOPIEC. HANDLOWAŁ JAK NAJBARDZIEJ WYTRAWNY SPRZEDAWCA. DZIELNICA WYDAWAŁA SIĘ BYĆ SPOKOJNA, W MIARĘ ZAMOŻNA.
W PEWNYM MOMENCIE ZAUWAŻYLIŚMY TABLICZKĘ MÓWIĄCĄ, ŻE ZA MUREM JEST RESTAURACJA WIĘC WESZLIŚMY DO ŚRODKA. NA OTWARTYM TARASIE ZEWSPANIAŁYM WIDOKIEM NA GÓRY ZNAJDOWAŁY SIĘ STOLIKI. BYŁA TEŻ ZADASZONA CZĘŚĆ RESTAURACJI. MENU Z DANIAMI I NAPOJAMI.
PIETRUSZKA ZAMÓWIŁ PIWO. SIEDZIELIŚMY W PEŁNYM SŁOŃCU, CHOCIAŻ STRASZNEGO UPAŁU NIE BYŁO I PATRZYLIŚMY KOLEJNY RAZ NA ZNIEWALAJĄCY KRAJOBRAZ LALIBELI. PODCZAS PŁACENIA OKAZAŁO SIĘ, ŻE CENA ZA PIWO JEST WYŻSZA NIŻ PODANA, BO NIE DOLICZONO JAKIEJŚ PROWIZJI.
NIEKTÓRE KARTY DAŃ W TUTEJSZYCH RESTAURACJACH ZASTRZEGAJĄ, ŻE DO CENY DOLICZA SIĘ BODAJ 10% – 15% PODATKU I SERWISU. W KARCIE TAKIEGO ZASTRZEŻENIA NIE BYŁO, WIĘC PIETRUSZKA NATYCHMIAST SIĘ SPRZECIWIŁ. ALBO POWINNO TO BYĆ W KARCIE, ALBO POWINIEN BYĆ UPRZEDZONY PRZY ZAMAWIANIU. DZIEWCZYNY W BARZE, NIE UPIERAŁY SIĘ ZBYT MOCNO PRZY SWOJEJ CENIE. NASUNĘŁO NAM TO – MOŻE BRZYDKIE – PODEJRZENIE, ŻE DOLICZENIE PROCENTU DO CENY ZOSTAŁO SFABRYKOWANE NA UŻYTEK NAIWNYCH TURYSTÓW.
PORA ZROBIŁA SIĘ NA TYLE PÓŹNA, ŻE MUSIELIŚMY WRÓCIĆ DO HOTELU, GDZIE MIAŁ CZEKAĆ WYNAJĘTY TUK TUK Z PRZEWODNIKIEM.
MAPNIK NA TYLE OZDROWIAŁ, ŻE ZDECYDOWAŁ SIĘ RUSZYĆ Z NAMI. WSIEDLIŚMY PRZED 14-tą DO CZEKAJĄCEGO POJAZDU I PO OKOŁO 40 min ZATRZYMALIŚMY SIĘ U PODNÓŻA GÓRY NA SZCZYCIE KTÓREJ ZNAJDUJE SIĘ KLASZTOR ASHETON MARYAM.
POCZĄTKOWO MYŚLAŁAM, ŻE NIE BĘDZIE TO AŻ TAK DŁUGA DROGA. POTEM OKAZAŁO SIĘ ŻE IDZIEMY CORAZ WYŻEJ I WYŻEJ I WCHODZIMY NA JAKĄŚ NIESAMOWITĄ WYSOKOŚĆ. KIEDY WYDAWAŁO MI SIĘ, ŻE JUŻ ZA ZAKRĘTEM BĘDZIE SZCZYT I KOŚCIÓŁ, TO OKAZYWAŁO SIĘ ŻE CZEKA NAS JESZCZE DALEKA DROGA. W PEWNYM MOMENCIE MIAŁAM WRAŻENIE, ŻE WSZYSTKO SIĘ ODDALA ZAMIAST PRZYBLIŻAĆ. REKOMPENSATĄ TEJ WSPINACZKI BYŁY ZAPIERAJĄCE W PIERSIACH DECH WIDOKI. ZJAWISKOWE.
OD PEWNEGO MOMENTU TOWARZYSZYŁA NAM MAŁA DZIEWCZYNKA. NIE WIADOMO SKĄD SIĘ WZIĘŁA. NIE ODZYWAŁA SIĘ DO NAS, O NIC NIE PROSIŁA, UŚMIECHAŁA SIĘ MILE. CZASEM WYCIĄGAŁA RĘKĘ ABY POMÓC PRZEJŚĆ CO ZWAŻYWSZY JEJ FILIGRANOWY WYGLĄD BYŁO WZRUSZAJĄCE.
W KOŃCU DOTARLIŚMY NA SZCZYT. DWIE LUB TRZY CHATY. PRZED NAMI ROZPOŚCIERAŁA SIĘ WSPANIAŁA PANORAMA. PANOWAŁA CISZA, POWIETRZE BYŁO RZADKIE. PODCZAS DROGI JAK I NA SZCZYCIE OTACZAŁY NAS WZNIESIENIA. BYŁO PUSTO, SUROWO ALE SPOKOJNIE, PIĘKNIE. NIEBO W BLISKIEJ ODLEGŁOŚCI.
MUSIELIŚMY POCZEKAĆ, BO W KOŚCIELE OTOCZONYM RUSZTOWANIAMI ODBYWAŁA SIĘ MSZA.
PO KILKU CHWILACH NA SZCZYT OD STRONY KOŚCIOŁA WESZŁY DWIE KOBIETY. ZNAK, ŻE MSZA SIĘ SKOŃCZYŁA. KOŚCIÓŁEK JEST BARDZO MAŁY. WYDRĄŻONY W SZCZELINIE ŚCIANY SKALNEJ. CIEKAWE CZY RZECZYWIŚCIE JEST W NIM POCHOWANY FUNDATOR KRÓL NEAKUYTO LAB? DLACZEGO TAK WYSOKO UFUNDOWAŁ KLASZTOR? CZY PO TO ABY NIE ULEGAĆ POKUSOM ŻYCIA I MIEĆ BLIŻSZY DOSTĘP DO NIEBA ?
URZĘDUJĄCY TUTAJ MINICH POKAZAŁ WSZYSTKIE SKARBY JAKIE MIAŁ. KRZYŻE, KIELICHY, ZDOBIONE PISANE TEKSTY. WSPANIAŁE.
ZASTANAWIAM SIĘ CAŁY CZAS JAK ODMIENNIE PODCHODZI SIĘ TUTAJ DO STARYCH PRZEDMIOTÓW. SŁUŻĄ KULTOWI RELIGIJNEMU I ZARABIANIU PIENIĘDZY. NIKT TYCH DZIEŁ SZTUKI NIE KATALOGUJE, NIE CHRONI, NIE MA ZA ZŁE, ŻE SĄ POKAZYWANE ZA WOLNE DATKI.
ZASTANAWIAŁAM SIĘ NAD ŻYCIEM MNICHA – CHYBA PUSTELNIKA. CZY SCHODZI NA DÓŁ, CZY NIE? KTO MU DAJE JEŚĆ, PIĆ? CO CZUJE KIEDY ZAPADA ZMROK A DOOKOŁA NIE MA NIKOGO? CZY MA JAKIEŚ MARZENIA? JAKI JEST JEGO ŚWIAT. JAK SILNA I WIELKA MUSI BYĆ JEGO WIARA NA PUSTKOWIU, 4000 m POWYŻEJ POZIOMU MORZA.
SCHODZIMY W DÓŁ. MAPNIK DAŁ DZIEWCZYNCE KURCZAKA JAKIEGO MIAŁ NA DROGĘ, DALIŚMY JEJ TEŻ TROCHĘ PIENIĘDZY. BYŁA TAK KRUCHA I UŚMIECHNIĘTA. MOŻE, MIMO, ŻE ODDA WSZYSTKO RODZINIE BĘDZIE MIAŁA JAKĄŚ RADOŚĆ Z TEGO, ŻE NAS SPOTKAŁA.
DROGA BYŁA TAK PIĘKNA, ŻE CHOCIAŻ JĘCZĘLIŚMY, ŻE DALEKO, WYSOKO, PEŁNO KAMIENI, BEZ WAHANIA POSZŁABYM JESZCZE RAZ. WARTO BYŁO.
WRACAMY DO LALIBELI I KIERUJEMY SIĘ W STRONĘ LOTNISKA. PO SZEŚCIU KILOMETRACH DOCIERAMY DO NAKUTA LA’AB. PRZY DUŻYM PARKINGU OBOK DROGI ZOSTAWIAMY NASZ POJAZD. OD PARKINGU TRZEBA DOJŚĆ BITĄ DROGĄ PARĘ MINUT.
KLASZTOR ZNAJDUJE SIĘ W JASKINI PEŁNEJ MAŁYCH ŚWIĘTYCH JEZIOREK. JEST TEŻ KOŚCIÓŁ ZE ŚCIENNYMI MALOWIDŁAMI. MIŁY MNICH, PRZYZWYCZAJONY DO TURYSTÓW I POTRAFIĄCY Z TEGO CZERPAĆ KORZYŚĆ, OPISUJE SADZAWKI, ICH MOC. POKAZUJE KRZYŻE, PISMA ŚWIĘTE, INNE CUDA JAKIE MA. WSZYSTKO BARDZO INTERESUJĄCE. CHĘTNIE POZUJE DO ZDJĘĆ. OCZYWIŚCIE WSZYSTKO TO ZA SOLIDNE WSPARCIE FINANSOWE.
ZROBIŁA SIĘ PRAWIE 18-ta I LEDWO ZDĄŻYLIŚMY NA ZACHÓD SŁOŃCA W SORA LODGE. PRZY WYSOKICH STOŁACH Z WYSOKIMI KRZESŁAMI USTAWIONYMI NA WPROST OTACZAJĄCYCH WZGÓRZ, MOŻNA SPĘDZIĆ WSPANIAŁE MINUTY OGLĄDAJĄC ZACHÓD SŁOŃCA Z KIELISZKIEM WINA W RĘKU. TO JAK ZAWSZE SPEKTAKULARNE WIDOWISKO ZAKOŃCZYŁO NASZ WYCZYNOWY DZIEŃ.
W RESTAURACJI MIELIŚMY STOLIK PRZY OKNIE, ALE NIESTETY WIECZORNA CIEMNOŚĆ BYŁA TAK GŁĘBOKA, ŻE NIE WIDAĆ BYŁO PIĘKNEGO KRAJOBRAZU ZA SZYBĄ. OSTATNIA KOLACJA NA PÓŁNOCY TROCHĘ NAS ROZCZAROWAŁA. SPODZIEWALIŚMY SIĘ JAKIEGOŚ EFEKTOWNEGO DANIA A DOSTALIŚMY MAŁY GARNUSZEK Z KURCZAKIEM W CZERWONYM SOSIE. BYŁO DOBRE, ALE MAŁO I BEZ SPECJALNYCH DODATKÓW. WYSZLIŚMY LEKKO ROZCZAROWANI KULINARNIE.
.
.
.