.
KIEDY WYCHODZILIŚMY RANO Z HOSTELU POPROSIŁAM PANIĄ W RECEPCJI O MAPĘ SAN CRISTOBAL.
CHCIAŁAM JESZCZE RAZ NA NIĄ SPOJRZEĆ. WÓWCZAS STOJĄCA W KUCHNI DZIEWCZYNA Z CHŁOPAKIEM, TEŻ PODRÓŻNI, ZAPYTAŁA CZY MOŻE NAM POMÓC. PODZIĘKOWALIŚMY I WYSZLIŚMY ZA DRZWIAMI MÓWIĘ DO PIETRUSZKI MOŻE BY SIĘ DAŁO PODZIELIĆ Z NIMI KOSZTY JAKIEJŚ WYCIECZKI. COFNĘLIŚMY SIĘ Z POWROTEM I PYTAMY. BINGO. TEŻ SZUKAJĄ KOGOŚ NA JAZDĘ W GŁĄB WYSPY. TAK POZNALIŚMY MIGUELA I LOURDES Z MADRYTU.
NAM BYŁO OBOJĘTNE OD CZEGO ZACZNIEMY, WIĘC PRZYSTALIŚMY NA ICH PROPOZYCJĘ JAZDY W GŁĄB WYSPY. TAKSÓWKA MIAŁA KOSZTOWAĆ 60 $. WSPÓLNA PODRÓŻ ZNIŻAŁA NASZE KOSZTY O US$ 30.
NAJPIERW POJECHALIŚMY ZOBACZYĆ REZERWAT ŻÓŁWI LA GALAPAGUERA, POTEM PUERTO CHINO I JEZIORO EL JUNCO LAGOON.
SAN CRISTOBAL JEST UBOGI W ŻÓŁWIE. Z KOLEI NA SANTA CRUZ POPULACJA ŻÓŁWI JEST WYSTARCZAJĄCA. WŁAŚNIE TAM ŻYJĄ ŻÓŁWIE GIGANTY. KIEDY POPULACJA TYCH GADÓW NA SAN CRISTOBAL DRAMATYCZNIE SIĘ ZMNIEJSZYŁA, STWORZONO OŚRODEK ROZMNAŻANIA ŻÓŁWI ABY UMOŻLIWIĆ IM REPRODUKCJĘ I PRZEŻYCIE.
PO OKOŁO 40 MINUTOWEJ JEŹDZIE DROGĄ POŚRÓD BUJNEJ ZIELONEJ ROŚLINNOŚCI DOTARLIŚMY DO OŚRODKA.
BYŁO JUŻ DOŚĆ PÓŹNO ALE JESZCZE UDAŁO SIĘ NAM WEJŚĆ. NIESTETY PO OŚRODKU ODPROWADZA TYLKO HISZPAŃSKOJĘZYCZNY PRZEWODNIK. MOŻE SĄ WIZYTY PO ANGIELSKU ALE NIE UDAŁO NAM SIĘ TEGO USTALIĆ. STARALIŚMY SIĘ Z PIETRUSZKĄ ROZUMIEĆ TO CO MÓWI PRZEWODNIK. KIEDY JUŻ NIC NIE POJMOWALIŚMY Z POMOCĄ PRZYCHODZIŁA LOURDES.
ŻÓŁWIE (FACECI) NIE SĄ ZA BARDZO SEXY DLATEGO ŻÓŁWICA NIE ZACHODZI CZĘSTO W CIĄŻĘ. JEŻELI JUŻ, ZNOSI JAJA TO TEŻ NIE WSZYSTKIE SĄ ZAPŁODNIONE. SKŁADA JE W DZIURZE, KTÓRĄ WYKOPUJE, A NASTĘPNIE ZASYPUJE. NIE WYSIADUJE JAJ.
PO OKOŁO TRZECH, CZTERECH MIESIĄCACH ŻÓŁWIE WYKLUWAJĄ SIĘ SAME. SAME TEŻ MUSZĄ WYDOSTAĆ SIĘ NA ZEWNĄTRZ. WDRAPUJĄ SIĘ JEDEN NA DRUGIEGO I W TEN SPOSÓB WYCHODZĄ. SPRYCIULE.
W REZERWACIE WKŁADA SIĘ JAJA DO INKUBATORA ZAPEWNIAJĄC IM LEPSZE SZANSE NA PRZEŻYCIE. GDY MAŁE ŻÓŁWIKI PODROSNĄ NA TYLE, ŻE MOGĄ SAMODZIELNIE ŻYĆ, WYPUSZCZANE SĄ DO SPECJALNEJ ZAGRODY ODZWIERCIEDLAJĄCEJ ŚRODOWISKO W JAKIM NORMALNIE ŻYJĄ.
NA WYSPIE JEST TEŻ PLAŻA O NAZWIE LA GALAPAGUERA. TAM SIĘ TRANSPORTUJE ŻÓŁWIE ABY ROZPOCZĘŁY SAMODZIELNIE ŻYCIE NA WOLNOŚCI.
WSZYSTKO TO I WIELE INNYCH RZECZY OPOWIADA PRZEWODNIK.
POTEM POJECHALIŚMY NA GODZINĘ NA PLAŻĘ PUERTO CHINO.
.
.
PIĘKNA PLAŻA. WODA NIESTETY ZIMNA, FALE, ALE HISZPANOM TO NIE PRZESZKADZAŁO. PIETRUSZKA NA MOMENT WSZEDŁ DO WODY. POSZCZĘKAŁ ZĘBAMI, POPLUSKAŁ SIĘ TROCHĘ I WYSZEDŁ.
POSZLIŚMY NA OKOLICZNĄ SKALĘ OGLĄDAĆ PTAKI. NIE BYŁY TO JAKIEŚ SPEKTAKULARNE OKAZY, ALE ZAWSZE PRZYJEMNIE POPATRZEĆ JAK LATAJĄ NAD WODĄ, PRZYTUPUJĄC OD CZASU DO CZASU NA SKALE.
NA KOŃCU WYCIECZKI JEDYNE SŁODKOWODNE JEZIORO NA CAŁYM ARCHIPELAGU.
PODEJŚCIE SZEROKIMI PROGAMI. SPORO POD GÓRKĘ. MGŁA, WILGOTNO, BUJNA WE WSZYSTKICH ODCIENIACH ZIELENI ROŚLINNOŚĆ. ZUPEŁNIE INNA STREFA KLIMATYCZNA NIŻ NA SŁONECZNYM, PIASZCZYSTYM BRZEGU. TAK, JAKBY PRZENIOSŁO NAS W INNĄ SZEROKOŚĆ GEOGRAFICZNĄ.
NA GÓRZE PIĘKNY WIDOK CHOCIAŻ NIECO ZAMGLONY. Z WYSOKIEGO WZNIESIENIA WIDAĆ W DOLE GŁADKĄ TAFLĘ JEZIORA. MOŻNA ZEJŚĆ W DÓŁ ALE NIE BYLIŚMY CHĘTNI.
PO POWROCIE ZAJRZELIŚMY DO LOURDES I MIGUELA. CHCIELIŚMY ZOBACZYĆ JAK WYGLĄDA POKÓJ ZA US$ 40. OKAZAŁ SIĘ ZNACZNIE MNIEJSZY NIŻ NASZ. DWA ŁÓŻKA POJEDYNCZE I DWA NOCNE STOLIKI. DO TEGO MEBEL, KTÓRY NAZYWA SIĘ SZAFĄ, CHOCIAŻ NIE WIEM DLACZEGO. JEST TO DUŻA MASYWNA RAMA Z JEDNĄ PÓŁKĄ W ŚRODKU. NO I BALKON.
NIE MA ZA TO STOLIKA I SZEZLONGU JAK U NAS. POKÓJ JEST MNIEJSZY, SPRAWIA PRZYTULNIEJSZE WRAŻENIE NIŻ NASZ. WALIZKI TAK SAMO NA PODŁODZE.
POPOŁUDNIE ZACZĘLIŚMY OD CENTRUM INTERPRETACYJNEGO.
CENTRUM ZAWIERA BARDZO DUŻO INFORMACJI O GALAPAGOS. DOTYCZĄ: KLIMATU; WARUNKÓW ENDEMICZNYCH; ODKRYCIA WYSP I ICH ZASIEDLANIA; ZMIAN W EKOSYSTEMIE JAKIE DOKONYWAŁY SIĘ NA PRZESTRZELI LAT.
EKSPOZYCJA JEST GŁÓWNIE PISANA. POPARTA MALOWIDŁAMI LUB ZDJĘCIAMI. WARTO WSZYSTKO PRZECZYTAĆ CHOCIAŻ MOŻE TO BYĆ NUŻĄCE.
Z CENTRUM TRZEBA KONIECZNIE PRZEJŚĆ DO CERRO. DROGA W FORMIE SZEROKIEGO CHODNIKA PROWADZI WŚRÓD DRZEW, KRZEWÓW. WSZĘDZIE LATAJĄCE, ĆWIERKAJĄCE MAŁE RÓŻNOKOLOROWE PTASZKI. W DOLE WIDAĆ MORZE. PIĘKNIE TO JEST ZROBIONE.
Z PUNKTU WIDOKOWEGO MOŻNA ZOBACZYĆ ŻERUJĄCE PTAKI. PELIKANY PIKUJĄ DO MORZA JAK STRZAŁY I Z REGUŁY WYNURZAJĄ SIĘ ZE ZDOBYCZĄ W DZIOBIE. JAK ONE WIDZĄ Z TEJ WYSOKOŚCI RYBY NA KTÓRE POLUJĄ, TEGO NIE WIE CHYBA NIKT. MAJĄ UBARWIENIE W KOLORZE KAWY Z MLEKIEM. NA SKAŁACH STOJĄ NIEBIESKONOGIE GŁUPTAKI. JASNY BŁĘKIT ICH NÓŻEK ODCINA SIĘ OD KOLORU SKAŁ. SUPER WIDOK.
POZA TYM MEWY, INNE PTAKI, KTÓRYCH NAZW NIE ZNAM, ALE BARDZO JE PODZIWIAM.
DALEJ DROGA PROWADZI DO PUNTA CAROLA I PLAŻY O TEJ SAMEJ NAZWIE. TRAFILIŚMY AKURAT NA ZACHÓD SŁOŃCA.
GASNĄCE ŚWIATŁO, PLAŻA Z SYLWETKAMI LWÓW MORSKICH NA TLE MORZA. ONE TEŻ PATRZYŁY JAK SŁOŃCE WCHODZI DO WODY. PIĘKNE.
KOLACJĘ JEDLIŚMY W POLECANEJ PRZEZ PRZEWODNIKI I TURYSTÓW RESTAURACJI EL DESCANSO MARINERO. LOKAL JEST BARDZO DUŻY, ŁATWO GO ZNALEŹĆ. PARTER I ANTRESOLA ZDOBIONA ELEMENTAMI MORSKIMI. OD SYLWETEK PIRATÓW POCZYNAJĄC NA ELEMENTACH OMASZTOWANIA KOŃCZĄC. NIE JESTEM PEWNA, CZY DOBRZE ZROZUMIAŁAM ZAMYSŁ DEKORATORA ALE CHYBA MIAŁ TO BYĆ STATEK WZIĘTY DO NIEWOLI PRZEZ PIRATÓW.
ZAMÓWILIŚMY BURRITO CZYLI WYWODZĄCY SIĘ Z MEKSYKU NALEŚNIK Z OWOCAMI MORZA ORAZ RYBĘ, NA KTÓREJ LEŻAŁO W CHARAKTERZE SOSU COŚ CZYM BYŁO NADZIANE BURRITO. RYBA BYŁA MOMENTAMI JAK PODESZWA. JEDZENIE NIE BYŁO ZŁE, ALE JAKIEŚ NIJAKIE. SŁABO DOPRAWIONE CHOĆ PIETRUSZCE BURRITO SMAKOWAŁO.
RACHUNEK WYNIÓSŁ US$ 50 Z TRZEMA PIWAMI CO BYŁO NASZYM ZDANIEM CENĄ WYGÓROWANĄ, ALE TAKIE MAJĄ TAM CENY.
DESZCZ POKAPYWAŁ KIEDY WRACALIŚMY DO DOMU. NA JEZDNI LEŻAŁ LEW MORSKI Z ŁBEM OPARTYM O KRAWĘDŹ CHODNIKA. SPAŁ. PRZEJEŻDŻAJĄCE SAMOCHODY STARAŁY SIĘ GO NIE OBUDZIĆ.
WIDOK BEZCENNY.
.
.
.