08.11.2016 – TEHERAN – ŚWIĘTE KUM, MAUZOLEUM FATIMY – KASZAN

.
RANO, PO ŚNIADANIU WYMELDOWALIŚMY SIĘ Z HOTELU HAFEZ. ZA HOTEL ZAPŁACILIŚMY W KOŃCU PO US$ 70 ZA NOC, ALE NIE POLICZONO NAM TRZECH NOCY TYLKO DWIE. HOTEL MIMO, ŻE  PO RECEPCJI KRĘCIŁ SIĘ WŁAŚCICIEL, POMINĄŁ MILCZENIEM SWOJE NIEFORTUNNE ZACHOWANIE. UZNALIŚMY, ŻE BRAK ZAPŁATY ZA PIERWSZY MARNY NOCLEG, STANOWI PEWNĄ REKOMPENSATĘ ZA NASZE NIEDOGODNOŚCI.

SZYBKO DOTARLIŚMY DO STACJI METRA.

NASZ AUTOBUS ODJEŻDŻA Z DWORCA POŁUDNIOWEGO, DO KTÓREGO DOJEŻDŻA METRO. WYCHODZIMY NA DUŻY PLAC. STOJĘ Z BAGAŻEM A PIETRUSZKA POPĘDZIŁ DO KASY PO BILET. OCZYWIŚCIE JUŻ PARĘ OSÓB ZDĄŻYŁO ZAPYTAĆ GDZIE JEDZIEMY. CZEKAJĄC ROBIĘ FOTKI DWORCA. JAKAŚ KOBIETA MNIE STROFUJE, ALE NIE WIEM, O CO CHODZI. PO CHWILI JAKIŚ PAN MÓWI, ŻE NIE MOGĘ ROBIĆ ZDJĘĆ DWORCA, BO TO ZABRONIONE, ALE NIE POTRAFI MI POWIEDZIEĆ DLACZEGO.

ALE JUŻ JEST NASZ AUTOBUS, WIĘC WSIADAMY. BILET MOŻNA KUPIĆ U KIEROWCY. CENA  20 TOMANÓW.
 PO OKOŁO 90  MINUTACH WYSIEDLIŚMY PRZY NI TO DRODZE, NI TO ULICY. ZACZĘLIŚMY OD USTALENIA GODZINY ODJAZDU AUTOBUSU DO KASZANU, PYTAJĄC RÓŻNE OSOBY KRĘCĄCE SIĘ OBOK MIEJSCA GDZIE WYSIEDLIŚMY. SKIEROWANO NAS NA DRUGĄ STRONĘ POBLISKIEGO RONDA. STACJA AUTOBUSOWA TO ILUZJA, ALE AUTOBUS TU STAJE.

OCZYWIŚCIE O PRZECHOWALNI BAGAŻU NIKT NIE SŁYSZAŁ OD CZASÓW KRÓLA DAWIDA. MUSIMY, WIĘC DO GROBU FATIMY JECHAĆ Z CAŁYM DOBYTKIEM. PARU KIEROWCÓW PROPONUJE SWOJE USŁUGI, ALE UZNAJEMY ŻE TO ZA DROGO. W KOŃCU SOLIDARNOŚĆ KIEROWCÓW SIĘ ZAŁAMUJE PRZY KWOCIE 50 000 RIALI, CZYLI 5 TOMANÓW. JEDZIEMY. KIEROWCA WYSADZA NAS DOŚĆ DALEKO OD  SANKTUARIUM, DLATEGO, ŻE W OBRĘBIE OTACZAJĄCYCH GO ULIC RUCH SAMOCHODOWY JEST WYŁĄCZONY.
 ULICĄ DOCHODZĄCĄ DO PLACU PRZED MAUZOLEUM (SANKTUARIUM FATIMY AL-MASUMY) SUNĄ PIELGRZYMI. KOBIETY W CZARNYCH CZADORACH. WIDAĆ WIELU TALIBÓW W CHARAKTERYSTYCZNYCH DLA UCZNIÓW MEDRESY STROJACH. MIJAMY OSOBNE WEJŚCIA DLA KOBIET I MĘŻCZYZN.

PRZY GŁÓWNYM WEJŚCIU SŁUŻBA PORZĄDKOWA POTWIERDZA MOŻLIWOŚĆ  DEPOZYTU BAGAŻU, ALE KAŻĄ NAM POCZEKAĆ DZWONIĄC GDZIEŚ W MIĘDZYCZASIE. PO CHWILI STAJE PRZED NAMI JAKO ŻYWY MŁODY CZŁOWIEK W DŁUGIEJ SZACIE I CZARNYM TURBANIE NA GŁOWIE. 
BARDZO WYRAŹNĄ ANGIELSZCZYZNĄ WITA SIĘ Z NAMI I OŚWIADCZA, ŻE BĘDZIE NASZYM
 PRZEWODNIKIEM. MUSZĘ IŚĆ DO WEJŚCIA DLA KOBIET. DOSTAJĘ CZADOR I WCHODZĘ. ZA ZASŁONĄ PANI W CZERNI WYGLĄDAJĄCA JAK KRUK POMAGA MI WŁOŻYĆ  CZADOR. ROBI TO W DOŚĆ BRUTALNY SPOSÓB, SZCZEGÓLNIE, KIEDY NAKŁADA MI GO NA GŁOWĘ. WYCHODZĘ NA DZIEDZINIEC GDZIE JEST PEŁNO PIELGRZYMÓW.

NASZ PRZEWODNIK JEST PROFESOREM W MEDRESIE, A PRZEWODNICTWO PO ŚWIĘTYM MIEJSCU TRAKTUJE JAKO POSŁUGĘ WYKONYWANĄ W WOLNYM CZASIE. JEST UDUCHOWIONY I POSIADA OLBRZYMIĄ ZNAJOMOŚĆ KORANU. DOSTAJEMY WIZYTÓWKĘ. WRAŻENIE ROBI POLSKO BRZMIĄCE NAZWISKO NASZEGO PRZEWODNIKA. OPOWIADA O ŚWIĄTYNI, ZNACZENIU KOLORÓW MOZAIK, ISTOCIE BOGA. BARDZO DOBRZE SIĘ GO SŁUCHA. WYJAŚNIA, ŻE CZARNY KOLOR TURBANU NA GŁOWIE MOGĄ NOSIĆ CI, KTÓRZY TAK JAK ON POCHODZĄ W PROSTEJ LINII OD PROROKA LUB JEDNEGO Z 12 IMAMÓW.

DO MODLITEWNEJ CZĘŚCI OCZYWIŚCIE NIE MOŻEMY WEJŚĆ. NA KONIEC PRZEWODNIK PODWOZI NAS POD DOM, W KTÓRYM MIESZKAŁ CHOMEINI.
 DOM JEST NIEWIELKI, NISKI, BARDZO SKROMNY.

KOM (QOM) – HARAM-E HAZRAT MASOUMEH – WYJŚCIE – WEJŚCIE DLA PAŃ

.

WRACAMY PO BAGAŻ I ŁAPIEMY TAXI. PO KRÓTKIM TARGOWANIU ZAWIEZIENI ZOSTAJEMY NA RZEKOMY DWORZEC GDZIE MAMY WSIĄŚĆ DO AUTOBUSU. TAM WPADAMY W TŁUM TAKSÓWKARZY, CHCĄCYCH NAS ZAWIEŚĆ DO KASZANU. KRZYCZĄ TAK, ŻE UPADA MIT O KRZYKLIWYCH I PEŁNYCH TEMPERAMENTU WŁOCHACH. JEDEN Z NICH DOSŁOWNIE WYRYWA PIETRUSZCE TORBY Z RĄK I WSADZA DO BAGAŻNIKA. W TYM MOMENCIE PODJEŻDŻA AUTOBUS. KIEROWCA AUTOBUSU TEŻ COŚ KRZYCZY. JEST TAKI TUMULT, ŻE SIĘ NIE SŁYSZYMY NAWZAJEM. W KOŃCU HAŁAS TROCHĘ CICHNIE I PIETRUSZKA PRZEKONANY PRZEZ KIEROWCĘ, KTÓRZY PORWAŁ NASZ BAGAŻ USTALA CENĘ PODRÓŻY NA 30  TOMANÓW TŁUMACZĄC, ŻE TO TYLE, CO AUTOBUS. OKAZUJE SIĘ JEDNAK, ŻE W AUCIE SĄ JESZCZE 2 OSOBY. NIE GODZIMY SIĘ NA TO, WIĘC KIEROWCA KAŻE JAKIEMUŚ BIEDNEMU STARUSZKOWI WYSIĄŚĆ Z AUTA. WYGLĄDA TO FATALNIE.
 ZASTANAWIAMY SIĘ GDZIE KIEROWCA NAS WYSADZI. CZY PODWIEZIE DO CENTRUM?

STAJEMY PRZY JAKIEJŚ DRODZE, TO KONIEC JAZDY. WYSIADAMY I PRZY PŁACENIU ZACZYNA SIĘ DYSKUSJA. KIEROWCA CHCE WIĘCEJ PIENIĘDZY, CZEMU SIĘ SPRZECIWIAMY. WYMIANA ZDAŃ JEST CORAZ BARDZIEJ GWAŁTOWNA, OBAJ MACHAJĄ  PIENIĘDZMI. W TO WSZYSTKO WŁĄCZA SIĘ JAKIŚ PAN MÓWIĄCY W MIARĘ PO ANGIELSKU. ZACZYNA ROZSTRZYGAĆ SPÓR. PIETRUSZKA JEST TAK ZIRYTOWANY, ŻE NIE CHCE NAWET DORZUCIĆ 1 TOMANA. WYGRYWA I POKONANY KIEROWCA ODJEŻDŻA. NA SZCZĘŚCIE NIE ROZUMIEMY, CO MÓWI. 
PAN PRZEDSTAWIA SIĘ JAKO RENOMOWANY TAXI-PRZEWODNIK,  POKAZUJE OPINIE KLIENTÓW W GRUBYM ZESZYCIE I PROPONUJE, ŻE ZAWIEZIE  NAS DO GUEST HOUSE’u.

KAMALALMOLK TRADITIONAL GUEST HOUSE – TAK NAZYWA SIĘ POŁOŻONY W STYLOWEJ WĄSKIEJ ULICZCE HOSTEL, DO KTÓREGO ZOSTAJEMY ZAWIEZIENI. Z RECEPCJI WYCHODZI SIĘ NA DZIEDZINIEC NA WOLNYM POWIETRZU GDZIE MIESZCZĄ SIĘ TYPOWE TUTAJ ŁÓŻKA DO SIEDZENIA I BAR – KUCHNIA, SERWUJĄCA ŚNIADANIA. CZĘŚĆ POKOI MIEŚCI SIĘ POD ZIEMIĄ. DWU ŁÓŻKOWE CELE Z ŁAZIENKAMI BEZ OKNA. DRZWI WYCHODZĄ NA WEWNĘTRZNE DUŻE PATIO ZE STOŁAMI, KUCHNIĄ, LODÓWKĄ. CAŁOŚĆ JEST BARDZO ORYGINALNA I DOBRZE POMYŚLANA. UPRZEJMY PERSONEL. NOC US$ 30.
 W BONUSIE KIEROWCA CZEKA NA NAS I PODWOZI POD BAZAR. WSZYSTKIE SZANUJĄCE SIĘ MIASTA W IRANIE MAJĄ WIELKI BAZAR. KASZAŃSKI  JEST ROZLEGŁY, Z ŁADNĄ STRUKTURĄ MURÓW I SKLEPIEŃ. OGLĄDAMY KOLEJNE SKLEPY, TOWARY, PODZIWIAMY TKANINY. CHODZĄC PO NIM NAPOTYKAMY ŁADNĄ, Z TRADYCYJNYM WYSTROJEM RESTAURACJĘ, CHYBA JEDYNĄ NA BAZARZE.
 PIETRUSZKA CHCE OD RAZU COŚ JEŚĆ, ALE  GO POWSTRZYMUJĘ, BO  MOŻE BĘDZIE COŚ LEPSZEGO A POZA TYM MAMY JESZCZE KANAPKI ZROBIONE NA DROGĘ. TRZEBA JE ZJEŚĆ.
 PO PARU GODZINACH WRACAMY DO DOMU. NIE NAPOTYKAMY ŻADNEGO CIEKAWEGO LOKALU W KTÓRYM MOŻNA BY COŚ ZJEŚĆ. PODOBNIE JAK W TEHERANIE MAŁO JEST ULICZNEGO JEDZENIA, A TO, CO WIDZIMY TO PIZZA W WYDANIU IRAŃSKIM.
 ZJADAMY NASZE KANAPKI GADAJĄC Z SĄSIADAMI BELGAMI. POLECAJĄ NAM HOTEL JUNGLE W JAZD. OKAZUJE SIĘ TEŻ, ŻE W TEHERANIE MIESZKAĆ BĘDĄ W HOTELU HAFEZ  ZA 50 $!!!

.

► ZOBACZ FOTY ◀︎

.

Komentarze

Dodaj komentarz