05.05.2017 – MIASTO DLA ZUCHWAŁYCH

.

O 9 RANO PRZYBYŁ DO HOTELU NASZ WCZORAJSZY ZNAJOMY. BYLIŚMY ZAINTERESOWANI KUPNEM BILETU NA SZYBKI PROM DO LETICII. ZNALIŚMY NAZWY KOMPANII, DNI I GODZINY W JAKICH PROM PŁYWA.

NIESTETY IQUITOS STANOWIŁO DLA NAS TYLKO PRZYSTANEK W DRODZE DO KOLUMBII. MIELIŚMY ZBYT MAŁO CZASU NA OGLĄDANIE DŻUNGLI CZY REZERWATÓW PRZYRODY. Z DRUGIEJ STRONY POKUSA ABY ZATRZYMAĆ SIĘ W AMAZONII DZIEŃ LUB DWA, BYŁA ZBYT KUSZĄCA KIEDY PLANOWALIŚMY TRASĘ.

POSZLIŚMY DO WSKAZANEGO PRZEZ NIEGO BIURA POŚREDNICZĄCEGO W ZAKUPIE BILETÓW. MNIE ANI ON, ANI TO BIURO SIĘ NIE PODOBAŁO. ZA TO, ŻE NIE CHCIELIŚMY SKORZYSTAĆ Z JEGO USŁUG, A JEDNOCZEŚNIE ZA WSKAZANIE  HOTELU I AGENCJI W KTÓREJ KUPILIŚMY BILET, MUSIELIŚMY ZAPŁACIĆ. CENA BILETU ZAMIAST 200 SOLI OD OSOBY WYNIOSŁA 205 SOLI. WSZYSTKO TO ZAŁATWILIBYŚMY SAMI, ALE ZA POMOC SIĘ PŁACI. ZRESZTĄ TO NIE BYŁA AŻ TAKA DUŻA KWOTA.

NAJGORSZE BYŁO TO, ŻE MUSIELIŚMY ZJAWIĆ SIĘ W PORCIE O 4 RANO. PROM ODPŁYWAŁ O 5-tej. DO NADBRZEŻA Z KTÓREGO RUSZAŁ TRZEBA BYŁO LICZYĆ PÓŁ GODZINY JAZDY, CZYLI POBUDKA OKOŁO 3-ciej. JAKIŚ KOSZMAR W ŚRODKU NOCY, NIE DLA LUDZI NORMALNYCH.

WRÓCILIŚMY DO HOTELU ZJEŚĆ ŚNIADANIE I PONOWNIE RUSZYLIŚMY OGLĄDAĆ MIASTO.

GŁÓWNY PLAC O NAZWIE – JAKŻE BY INACZEJ – PLAZA DE ARMAS, OTOCZONY JEST STYLOWYMI BUDYNKAMI, W TYM DOMEM SŁYNNEGO FITZCARRALDA, ORAZ ŻELAZNYM DOMEM KONSTRUKCJI SAMEGO EIFFLA. KIEDYŚ BYŁY TU SIEDZIBY SŁYNNYCH BARONÓW KAUCZUKOWYCH. DZIŚ NIEKTÓRYM Z NICH PRZYDAŁABY SIĘ RENOWACJA. PARĘ KROKÓW DALEJ DOSTRZEGLIŚMY NASZĄ WCZORAJSZĄ RESTAURACJĘ. BYŁA TEŻ KATEDRA. NA ULICACH DUŻY RUCH. GŁÓWNIE MOTO-RIKSZE I AUTOBUSY. TAKSÓWEK MNIEJ.

KIERUJĄC SIĘ W STRONĘ RZEKI NAPOTKALIŚMY POŁOŻONĄ NA PALACH RESTAURACJĘ AJARYS. POSTANOWILIŚMY ZJEŚĆ TAM WIECZOREM KOLACJĘ.

DOSZLIŚMY DO  NADRZECZNEGO PRZESTRONNEGO BULWARU, GDZIE TAKŻE MOŻNA OGLĄDAĆ ELEGANCKIE DOMY I REZYDENCJE MAJĄCE CZASY ŚWIETNOŚCI ZA SOBĄ. ALE BULWAR BARDZO ŁADNY.

DALIŚMY SIĘ TEŻ SKUSIĆ NA PRZEJAŻDŻKĘ ŁÓDKĄ ZA 50 SOLI TYLKO DLATEGO, ŻE PRZEWOŹNIK JĘCZAŁ, IŻ JEGO SYN MA URODZINY. NIE ZASTANAWIALIŚMY SIĘ NAD TYM CZY BYŁO TO PRAWDĄ.

POPŁYNĘLIŚMY DO MIEJSCA GDZIE RZEKI NANAY, ITAYA I AMAZONKA ŁĄCZĄ SIĘ ZE SOBĄ. KAŻDA MA INNY KOLOR. POSTALIŚMY TAM ŁADNĄ CHWILĘ PRZYPATRUJĄC SIĘ TYM KOLOROM. ODLEGŁE DELFINY NIE ZA BARDZO CHCIAŁY SIĘ Z NAMI WITAĆ, ALE I TAK BYŁO CIEKAWIE. POZA TYM BRZEG OD STRONY WODY JEST ZAWSZE INNY.

POTEM USIEDLIŚMY W KULTOWYM NADBRZEŻNYM BARZE OBWIESZONYM FOTOSAMI ZE SŁYNNEGO FILMU O BARONIE FITZCARRALDZIE.

IQUITOS CZASY XIX WIECZNEJ ŚWIETNOŚCI I BOOMU KAUCZUKOWEGO MA ZA SOBĄ, ALE JAKO PRZYSTANEK W PODRÓŻY, BAZA WYPADOWA DO ZETKNIĘCIA SIĘ Z FANTASTYCZNĄ PRZYRODĄ, ODMIENNOŚCIĄ KULTUROWĄ I OBYCZAJOWĄ JEST INTERESUJĄCE.

DO NASTĘPNEGO PUNKTU NASZEGO ZWIEDZENIA – BELEN – DOTARLIŚMY  MIEJSCOWYM AUTOBUSEM.

WYSIEDLIŚMY PRZY TARGU GDZIE MOŻNA DOSTAĆ WSZYSTKO. W UPALE LEŻAŁY OBOK SIEBIE KURCZAKI, KACZKI, PODROBY, MIĘSO NIE BARDZO WIADOMO Z JAKIEGO ZWIERZA, RÓŻNORAKIE RYBY, ŚLIMAKI, WĘŻE, KROKODYLE, ŻÓŁWIE. W INNEJ CZĘŚCI WARZYWA, RÓŻNORODNE ZIELONE LIŚCIE, TRAWY O NAZWACH ZNANYCH TYLKO MIEJSCOWYM, BULWY KARTOFLI, BURAKÓW. OBOK OWOCE. BANANY, PLANTANY MIESZAŁY SIĘ ZE ŚRODKAMI CZYSTOŚCI, A TE Z UBRANIAMI. TYSIĄCE RZECZY DO SPRZEDANIA. PAKOWANE LUB NIE. BRUDNO. ODPADKI, LEKKI SMRÓD WSZĘDZIE.

MALUTKIE, JEDNO, DWU-PALENISKOWE JADŁODAJNIE OFERUJĄCE DWIE LUB TRZY RZECZY DO JEDZENIA. PORUSZAJĄCY SIĘ W  RÓŻNE STRONY TŁUM LUDZI. HARMIDER I ZAMĘT. PIETRUSZKA WYPATRZYŁ NADZIEWANE NA PATYCZKI LARWY. NIE MOŻNA POWIEDZIEĆ: WYGLĄDAŁY APETYCZNIE I CZYSTO. SKUSILIŚMY SIĘ. BYŁY TŁUŚCIUTKIE I CHRUPAŁY.

 

TARGOWISKO BELEN – PYSZNE SZASZŁYCZKI Z LARW Z RODZINY RHYNCHOPHORUS PHOENICIS

.

W PEWNYM MOMENCIE ZACZEPIŁ NAS JAKIŚ FACET OFERUJĄCY POKAZANIE BELENU. MIESZKA TUTAJ. Z NIM BĘDZIEMY BEZPIECZNI. BARDZO SIĘ CHWALIŁ TYM, ŻE NIC NAM Z NIM NIE GROZI. NAWET JAK ROBIMY ZDJĘCIA, CO NIE JEST TUTAJ MILE WIDZIANE. BELEN TO ŻYCIE BIEDOTY W DOMACH  STOJĄCYCH NA PALACH W WODZIE. PORUSZAĆ SIĘ MIĘDZY NIMI MOŻNA TYLKO ŁÓDKĄ. ZGODZILIŚMY NA KWOTĘ 40 SOLI. CHYBA DUŻO. ALE BYŁA TO CENA DLA DWÓCH OSÓB. TEGO, KTÓRY SŁUŻYŁ ZA PRZEWODNIKA I TEGO, KTÓRY MIAŁ ŁÓDKĘ.

ŁÓDKĄ PRZEMIESZCZALIŚMY SIĘ MIĘDZY CHATAMI, BO CZĘSTO TRUDNO TO NAZWAĆ DOMAMI, CHOCIAŻ BYŁY I DOMY. JEDNE LEPSZE, DRUGIE GORSZE. Z NIEKTÓRYCH WNĘTRZ PATRZYŁO UBÓSTWO Z INNYCH TELEWIZORY. SŁUPY Z KTÓRYCH TUTEJSI POBIERAJĄ PRĄD STOJĄ W RZECE. WYSTARCZY SIĘ PODPIĄĆ. ZA DARMO. NA DREWNIANYCH POMOSTACH BAWIŁY SIĘ DZIECI, SUSZYŁO PRANIE. WIDZIELIŚMY SZKOŁĘ, DOMEK BURMISTRZA. CAŁOŚĆ ROZLOKOWANA NA DUŻEJ PRZESTRZENI.

W PORZE SUCHEJ WODA OPADA I MIESZKAŃCY PORUSZAJĄ SIĘ MIĘDZY DOMAMI PO MULISTYCH „ULICZKACH”

ZOSTALIŚMY ZAPROSZENI DO DOMU NASZEGO PRZEWODNIKA. POZNALIŚMY JEGO ŻONĘ. W CHACIE PANOWAŁ BAŁAGAN, BYŁO BRUDNO. STAŁY DWIE PRYCZE, STÓŁ. PO PODŁODZE WALAŁY SIĘ NACZYNIA. BYŁO TO PRZYGNĘBIAJĄCE, NAWET JEŻELI MA SIĘ ŚWIADOMOŚĆ TEGO, ŻE TAKI JEST TUTAJ STYL ŻYCIA, A BIEDA MA ZUPEŁNIE INNY WYMIAR.

POCHODZILIŚMY JESZCZE TROCHĘ PO TARGU I WRÓCILIŚMY ZATŁOCZONYM BUSIKIEM DO CENTRUM MIASTA.

WIECZOREM IDĄC NA POŻEGNALNĄ KOLACJĘ W PERU PRZESZLIŚMY PRZEZ BULWAR TERAZ TĘTNIĄCY ŻYCIEM. WYLEGLI SPRZEDAWCY PAMIĄTEK, PRZECHODNIE, TURYŚCI, GRAŁA MUZYKA. WSZYSCY SPACEROWALI TO W JEDNĄ, TO W DRUGĄ STRONĘ. TRUDNO BYŁO SIĘ OPRZEĆ I KUPILIŚMY KOLOROWE SZNURECZKI DO WIĄZANIA NA RĘKĘ. W PERU NIE MA NACHALNEGO NAGABYWANIA DO KUPNA CZEGOKOLWIEK A TARGOWANIE SIĘ JEST SPOKOJNE, BEZ PRESJI. NIE JEST TAKIM KULTUROWYM OBYCZAJEM JAK W KRAJACH ARABSKICH CZY AZJATYCKICH, GDZIE KUPUJĄCY I SPRZEDAJĄCY ODGRYWAJĄ SPEKTAKL TEATRALNY.

IQUITOS JEST ODMIENNE OD TEGO CO WIDZIELIŚMY DOTYCHCZAS W PERU. LUDZIE O INNYCH RYSACH TWARZY, BARDZIEJ OTWARCI, WESELI. WIDAĆ, ŻE ICH STYL ŻYCIA DETERMINOWANY JEST PRZEZ KLIMAT, ŚRODOWISKO NATURALNE, TO CO MOGĄ UZYSKAĆ Z PRZYRODY. WIDAĆ TEŻ BIEDĘ, CHOCIAŻ JEST TO POJĘCIE WZGLĘDNE. JAK MÓWIĄ, SĄ TU NARKOTYKI, KRADZIEŻE, RABUNKI. MY TEGO NIE DOŚWIADCZYLIŚMY. NATOMIAST JEST W ATMOSFERZE MIASTA COŚ CO POCIĄGA.

BULWAREM DOSZLIŚMY DO WYBRANEJ RESTAURACJI W KTÓREJ BYŁO PUSTO I CIEMNO. MIMO TAK PIĘKNEGO POŁOŻENIA NIE BYŁO W NIEJ NIKOGO. ZANIEPOKOILIŚMY SIĘ. ŚWIADCZYŁO TO O ZŁEJ KUCHNI, BRAKU ATMOSFERY. KIEDY JESZCZE KELNERKA NIE POTRAFIŁA SIĘ Z NAMI POROZUMIEĆ, WYSZLIŚMY.

JEDNOMYŚLNIE ZDECYDOWALIŚMY SIĘ WRÓCIĆ DO WYPRÓBOWANEGO TEXASU. OBSŁUGĘ UCIESZYŁ NASZ WIDOK. WSZYSCY KELNERZY CHCIELI NAS OBSŁUGIWAĆ. POZOSTALIŚMY WIERNI WCZORAJSZEJ KELNERCE. OD RAZU PRZYNIOSŁA PIETRUSZCE LODOWATE PIWO.

JEDZENIE BYŁO NADAL ŚWIETNE. OBOK USIADŁ DUŻY MĘŻCZYZNA O NIERUCHOMEJ JAK MASKA TWARZY. OKAZAŁO SIĘ, ŻE TO AMERYKANIN. Z POCHODZENIA PORTORYKAŃCZYK OSIADŁY OD PARU LAT TUTAJ. SŁUŻYŁ W MARYNARCE WOJENNEJ. MA DOBRĄ EMERYTURĘ I DOSTATNIE ŻYCIE W IQUITOS. RAZ W TYGODNIU PRZYCHODZI DO TEXASU NA SPAGHETTI BO JEST PYSZNE, A ŻONA NIE POTRAFI TAKIEGO ZROBIĆ. ECH CI FACECI…, WZIĄŁBY CHOCIAŻ TĘ ŻONĘ ZE SOBĄ.

ZAPŁACILIŚMY 96 SOLI I WRÓCILIŚMY DO DOMU. CO DO MENU AYAHUASCA TO BYLIŚMY ZBYT KRÓTKO ABY JE SPRÓBOWAĆ, A CO DO NAPOJU I CEREMONII Z ZWIĄZANEJ Z JEGO WYPICIEM POD OKIEM SZAMANA TO NIE NASZA BAJKA.

.

►ZOBACZ FOTY◀︎

.

Komentarze

Dodaj komentarz