09.03.2018 – E-VISA. MIEĆ ALBO NIE MIEĆ, OTO JEST PYTANIE

.
UWAŻAM, ŻE WYLOTY SAMOLOTÓW O 6 RANO POWINNY BYĆ ZAKAZANE PRAWEM MIĘDZYNARODOWYM OBOWIĄZUJĄCYM NA CAŁYM ŚWIECIE.
KIEDY WSTAWALIŚMY O 2:20 W NOCY ŚPIĄCY Z NAMI KOT NIE POSIADAŁ SIĘ ZE ZDZIWIENIA. MRUKNĄŁ COŚ POD WĄSEM, OBRÓCIŁ SIĘ PEŁEN POGARDY NA DRUGI BOK I ZASNĄŁ. BYŁAM PEŁNA ZAZDROŚCI DLA NIEGO.

O 3 RANO JECHALIŚMY NA LOTNISKO W KRAKOWIE. SZALONYM KIEROWCĄ, KTÓRY ZGODZIŁ SIĘ ZAWIEŹĆ NAS NA LOTNISKO O TEJ PORZE BYŁ SYN NASZEGO TRZECIEGO TOWARZYSZA PODRÓŻY NAZYWANEGO PIESZCZOTLIWIE KARASIEM LUB ZŁOTĄ RYBKĄ. JEGO MARZENIEM BYŁO ZOBACZENIE INDII, A MY REALIZOWALIŚMY TO MARZENIE.

OKOŁO 4:00 JAKO JEDNI Z PIERWSZYCH PODESZLIŚMY DO ODPRAWY PASZPORTOWO-BAGAŻOWEJ. URZĘDNICZKA POPROSIŁA O DOKUMENTY POTWIERDZAJĄCE POSIADANIE WIZ. GDY JE POKAZALIŚMY, OŚWIADCZONO NAM, ŻE TO NIE SĄ WIZY, BO NIE MAJĄ ANI ZDJĘCIA ANI KODU. NIE MOŻEMY WIĘC LECIEĆ.

ZGŁUPIELIŚMY WSZYSCY. PRZEDSTAWIAMY POTWIERDZENIA, Z KTÓRYCH WYNIKA, ŻE SĄ WIZAMI, ALE URZĘDNICZKI TO NIE PRZEKONUJE. WOŁA KOLEŻANKĘ. ICH DECYZJA JEST JEDNOZNACZNA, MIMO ŻE PROTESTUJEMY (NIC WIĘCEJ NIE DOSTALIŚMY ZAŁATWIAJĄC WIZĘ).

NAGLE KARAŚ ZNAJDUJE PISMO ZE ZDJĘCIEM. MY NIE MAMY W NASZYCH DOKUMENTACH CZEGOŚ TAKIEGO. URZĘDNICZKA MÓWIĄC ABYŚMY SPOKOJNIE POSZUKALI I PO ODNALEZIENIU WYDRUKOWALI WIZY, ZACZĘŁA OBSŁUGIWAĆ INNE OSOBY.

PODCZAS GDY KARAŚ WALCZYŁ Z DRUKOWANIEM DOKUMENTU CO WCALE NIE BYŁO PROSTE (DO TEGO TRZEBA BYŁO ZAPŁACIĆ 1,90 ZŁ KARTĄ (SIC!!!)), PIETRUSZKA SZUKAŁ W SWOICH e-DOKUMENTACH POZOSTAŁYCH DWÓCH WIZ. BYŁ KOSZMARNIE ZDENERWOWANY, BO BAŁ SIĘ ŻE COŚ PRZEOCZYŁ, SKORO JEDNA WIZA JEST, A DWÓCH POZOSTAŁYCH BRAK. JA NATOMIAST WESZŁAM NA INDYJSKĄ STRONĘ RZĄDOWĄ USIŁUJĄC SPRAWDZIĆ STATUS NASZYCH WIZ.

PO OKOŁO 30 MINUTACH ZDECYDOWALIŚMY SIĘ PODEJŚĆ ZNOWU DO STANOWISKA ODPRAWY. TERAZ OKAZUJE SIĘ, ŻE WCZEŚNIEJ UZNANY PRZEZ PANIĄ ZA WIZĘ DOKUMENT KARASIA TO TYLKO JEJ PROMESA. PONOWNIE PODCHODZI DO NAS TA SAMA URZĘDNICZKA CO POPRZEDNIO.

OBIE OGLĄDAJĄ TO CO MAMY I TWIERDZĄ, ŻE NIE MOŻEMY LECIEĆ BO NIE MAMY WIZY. WIZA POWINNA MIEĆ ZDJĘCIE PIETRUSZKA SPOKOJNIE TŁUMACZY ŻE MAMY TYLKO TO, I TYLKO TO DOSTALIŚMY. JA PRZYTAKUJĘ. PANIE WYKONUJĄ TELEFON DO KOGOŚ WYŻEJ POSTAWIONEGO ALE ZAPADA DECYZJA NEGATYWNA. ZDENERWOWANIE NASZE ROŚNIE W GWAŁTOWNY SPOSÓB.

DRUGA Z PRACOWNIC KLM WCHODZI NA TĄ SAMĄ STRONĘ NA KTÓREJ JA BYŁAM, I DOKONUJE Z DANYMI KARASIA TEJ SAMEJ PROCEDURY. EFEKT JEST IDENTYCZNY JAK MÓJ, CZYLI ŻADEN.

MY DALEJ SWOJE TŁUMACZYMY. ONE TWIERDZĄ, ŻE TO JEST APLIKACJA DO WIZY. WIZA POWINNA MIEĆ ZDJĘCIE, KOD, DATĘ WJAZDU. MY NA TO, ŻE JEST DATA WJAZDU, WYJAZDU I NUMER. JESZCZE RAZ OGLĄDAJĄ TO, CO MAMY. ZACZYNA SIĘ DYSKUSJA ODNOŚNIE CZASU UŻYTEGO W DOKUMENCIE GDYŻ JEDNA Z NICH TWIERDZI, ŻE WIZA BĘDZIE PRZYZNANA. NA CO PRZYTOMNIE PIETRUSZKA ZAUWAŻA, ŻE CZAS, JAKI UŻYTO JEST CZASEM PRZESZŁYM, A TO OZNACZA ŻE MAMY WIZĘ. SYTUACJA ROBI SIĘ CORAZ BARDZIEJ TRUDNA. PYTAMY JAK TO TERAZ BĘDZIE SKORO MAMY BILETY, PONIEŚLIŚMY KOSZTY I MAMY WIZĘ.

ROBI SIĘ GODZINA 5:00. OD PONAD GODZINY UNIERUCHAMIAMY JEDNO STANOWISKO ODPRAWY. URZĘDNICZKI PRZYZNAJĄ, ŻE FAKTYCZNIE SĄ DATY I SŁOWO GRANTED I BRAK JEST UŻYCIA JAKIEGOKOLWIEK CZASU PRZYSZŁEGO.

JEDNA Z URZĘDNICZEK BIERZE WSZYSTKIE NASZE DOKUMENTY I IDZIE JESZCZE RAZ PYTAĆ ZWIERZCHNIKA. NASZE ZDENERWOWANIE SIĘGA ZENITU. PO KILKUNASTU MINUTACH WRACA. MOŻEMY LECIEĆ. MA NADZIEJĘ, ŻE NIE WYRZUCĄ JEJ Z PRACY PRZEZ NAS.

JEST GODZINA 5:20. PĘDZIMY DO ODPRAWY BEZPIECZEŃSTWA. PRZECHODZIMY JĄ JAKO OSTATNI I WSIADAMY DO SAMOLOTU. JESTEŚMY WYKOŃCZENI.

PODCZAS LOTU DOSTAJEMY HERBATĘ I BARDZO FAJNE KANAPKI Z SEREM. PRZECIEŻ TO LINIE HOLENDERSKIE, WIĘC SER JEST JAK NAJBARDZIEJ NA MIEJSCU.

NA KARCIE POKŁADOWEJ NASTĘPNEGO LOTU Z AMSTERDAMU DO BANGALORE (BENGALURU), KTÓRĄ DOSTALIŚMY W KRAKOWIE PISZE ŻE SAMOLOT ODLATUJE Z BRAMKI G – 3. MAMY OKOŁO 2,5 GODZIN CZASU, WIĘC SPOKOJNIE IDZIEMY PRZEZ LOTNISKO, OGLĄDAMY SKLEPY. DO NASZEJ BRAMKI JEST DOŚĆ DALEKO. JEDNAK PIETRUSZKA CHCE PODEJŚĆ POD NIĄ JAK NAJSZYBCIEJ, ŻEBY DOŁADOWAĆ TELEFONY.

.

AMSTERDAM – NA LOTNISKU SCHIPHOL

.

NASZA ZŁOTA RYBKA SIADA PRZY BRAMCE Z BAGAŻAMI, PIETRUSZKA RUSZA SZUKAĆ KONTAKTÓW, A JA IDĘ PO WODĘ MINERALNĄ NA DROGĘ. NASUWA MI SIĘ TAKA MYŚL, ŻE NA TYM LOTNISKO JEST MAŁO TABLIC INFORMACYJNYCH DOTYCZĄCYCH ODLOTÓW SAMOLOTÓW.

POTEM JA SIADAM PRZY BAGAŻACH. NIE SŁYSZĘ, ABY OGŁASZANO NASZ SAMOLOT, ALE GDY WRACA KARAŚ I MÓWI: SŁUCHAJ, ALE TU JEST SAMOLOT DO TORONTO PODRYWAM SIĘ I PATRZĘ, FAKTYCZNIE. RUSZAM DO NASTĘPNEJ BRAMKI I WIDZĘ SAMOLOT DO MUMBAJU. PYTAM O BANGALORE. NIE UMIEJĄ ODPOWIEDZIEĆ, DALEJ JEST SAMOLOT DO DELHI.

LECĘ DO CHŁOPAKÓW, ALE ONI JUŻ USTALILI, ŻE TO BRAMKA 13. JESTEŚMY ZNOWU OSTATNI. A DO TEGO JESZCZE PIETRUSZKA WPADŁ NA MOMENT DO TOALETY. PRZED WEJŚCIEM DO SAMOLOTU KONTROLER SPRAWDZA BOARDINGI I PROSI O POKAZANIE WIZY. NOGI SIĘ PODE MNĄ UGIĘŁY.

WYSZARPUJĘ TO CO MAM, CZYLI WYMIĘTY ŚWISTEK PAPIERU Z DRUKIEM, KTÓRY LEDWO WIDAĆ. PATRZY I PATRZY A JA PATRZĘ NA NIEGO I LEDWO ŻYJĘ ZNOWU. PRZEPUSZCZA KARASIA. MÓWIĘ, ŻE TEN DOKUMENT TO JEST JESZCZE NA INNĄ OSOBĘ. KAŻE MI IŚĆ DALEJ.

PIETRUSZKI CIĄGLE NIE MA JESZCZE. PRZECHODZĘ PRZEZ OBROTOWE DRZWI, KIEDY NADCHODZI. WIDZĘ, ŻE COŚ SIĘ ZACZYNA DZIAĆ. NIE WYCHODZĘ Z TYCH DRZWI TYLKO OBRACAM SIĘ Z NIMI. DRZWI WRZUCAJĄ MNIE PONOWNIE DO SALI ODPRAW. PIETRUSZKA POKAZUJE COŚ W TELEFONIE. TO WYSTARCZA. IDZIE DO MNIE.

PIERWSZĄ RZECZĄ, JAKĄ ZROBILIŚMY PO STARCIE SAMOLOTU BYŁO ZAMÓWIENIE DRINKA. NALEŻAŁ NAM SIĘ PO TYM WSZYSTKIM.

DALSZĄ PODRÓŻ ODBYWALIŚMY W MIŁEJ ATMOSFERZE. JEDZENIE BYŁO FAJNE. ALE DALEJ MIELIŚMY PROBLEMY Z OBSŁUGĄ. JAKIEŚ FATUM UNOSIŁO SIĘ NAD NAMI.
NIGDY PODCZAS TYLU LOTÓW ILE ODBYLIŚMY NIE ZDARZYŁO SIĘ ABY ZAŁOGA SAMOLOTU BYŁA NIEMIŁA ALBO NIEKULTURALNA. PROFESJONALIZM OBSŁUGI LOTNICZEJ MIĘDZY INNYMI POLEGA NA UPRZEJMOŚCI WOBEC PASAŻERA. Z OBSŁUGUJĄCEJ NAS PARY STEWARDA I STEWARDESSY, ONA BYŁA DLA NAS NIEUPRZEJMA WRĘCZ NA POGRANICZU NIEGRZECZNOŚCI. OBOJĘTNIE CZY SERWOWAŁA NAM JEDZENIE, CZY HERBATĘ LUB KAWĘ O KTÓRĄ PROSILIŚMY. W EFEKCIE PIETRUSZKA SIĘ ZDENERWOWAŁ I ZWRÓCIŁ JEJ UWAGĘ. LEKKO SKONSTERNOWANA I SKRUSZONA SPYTAŁA CO NAM MA PRZYNIEŚĆ. PODZIĘKOWALIŚMY. ZA CHWIL PARĘ POPROSILIŚMY STEWARDA. TEN Z UŚMIECHEM PODAŁ TO O CO PROSILIŚMY.

ODPRAWA INDYJSKA PRZESZŁA BEZ NAJMNIEJSZYCH PRZESZKÓD. WEDŁUG NAZWISK SPRAWDZONO CZY MAMY WIZĘ I POBRANO ODCISK PALCA. BYŁO TO DOŚĆ CZASOCHŁONNE, GDYŻ MIMO KILKUKROTNEGO CZYSZCZENIA, URZĄDZENIE DO POBIERANIA ODCISKÓW ODMAWIAŁO WSPÓŁPRACY.  JAK SOBIE PRZYPOMNIAŁAM TO, CO WYPRAWIANO Z NAMI W KRAKOWIE TO MI SIĘ SŁABO ROBIŁO.

Z LOTNISKA WZIĘLIŚMY OFICJALNĄ TAKSÓWKĘ I DOJECHALIŚMY ZA 1500 RUPII NA DWORZEC KOLEJOWY KRISHNARAJAPURAM W BANGALORE. TO JEDEN Z PARU DWORCÓW KOLEJOWYCH W TYM MIEŚCIE, W GRANICACH 38 km OD LOTNISKA. PRZYPUSZCZALNIE TAXI MOGŁABY BYĆ TAŃSZA ALE O 2-giej W NOCY I NIE CHCIELIŚMY RYZYKOWAĆ NIEPEWNEGO PRZEWOZU.

DOJECHALIŚMY W NIECAŁĄ GODZINĘ. MIMO TAK PÓŹNEJ PORY GDZIENIEGDZIE NA ŁAWKACH SIEDZIELI LUDZIE.

CHCIELIŚMY KUPIĆ BILET NA JEŻDŻĄCY TYLKO W SOBOTĘ SNSI CHENNAI EXPRESS – POCIĄG NR 22602 DO ĆENNAJU (MADRASU). Z TYM, ŻE MY CHCIELIŚMY WYSIĄŚĆ W ARAKKONAM. A STAMTĄD JAKOŚ PODJECHAĆ DO KANCHIPURAM.

NA STACJĘ KRISHNARAJAPURAM POCIĄG MIAŁ PRZYJECHAĆ O GODZ. 3:50. POSZLIŚMY DO KASY BILETOWEJ. SPRZEDAWCA NIE DAWAŁ NAM SZANS NA KUPNO MIEJSCA DO SPANIA. TO BYŁA MAŁA STACJA, NIE MIAŁ WGLĄDU DO MIEJSC LEŻĄCYCH, A Z JEGO DOŚWIADCZENIA WYNIKAŁO, ŻE BĘDZIE KRUCHO, BO TO JEST WEEKENDOWY POCIĄG. NASTĘPNY, ZNACZNIE PÓŹNIEJ, MIAŁ BYĆ MOŻE LEPSZY.

ZDECYDOWALIŚMY SIĘ NA POCIĄG 22602. NIC NIE RYZYKOWALIŚMY, A LEPIEJ BYŁO JECHAĆ WCZEŚNIEJ NIŻ PÓŹNIEJ. KUPILIŚMY ZA GROSZE TRZY BILETY, OCZYWIŚCIE BEZ NUMERU MIEJSCA. UPRZEDZILIŚMY KARASIA, ŻE MOŻE BYĆ RÓŻNIE NIE TYLKO Z SIEDZENIEM, ALE I STANIEM.

POCIĄG JAK NA SWOJĄ TRASĘ I INDYJSKIE KOLEJE MIAŁ MAŁE SPÓŹNIENIE. WESZLIŚMY NIE TAK JAK WSKAZYWAŁY BILETY (MIEJSCE SIEDZĄCE LUB STOJĄCE W WAGONACH NAJNIŻSZEJ KLASY), TYLKO DO SLEEPERA – CZĘŚCI POCIĄGU Z MIEJSCAMI DO LEŻENIA W KLASIE TROCHĘ WYŻSZEJ, BO Z MIEJSCÓWKAMI. SĄ TO DREWNIANE LUB OBITE JAKĄŚ DERMĄ NUMEROWANE MIEJSCA TYPU KUSZETKA. STOIMY PRZY DRZWIACH. POCIĄG RUSZYŁ. IDĘ W GŁĄB WAGONU. MOŻE ZNAJDĘ CHOCIAŻ KAWAŁECZEK MIEJSCA ŻEBY GDZIEŚ PRZYSIĄŚĆ… WIDZĘ, ŻE NA JAKIEJŚ DOLNEJ ŁAWCE SIEDZI JEDNA OSOBA. PATRZĘ PYTAJĄCO I SIADAM. ZA CHWILĘ IDĘ PO CHŁOPAKÓW. PIETRUSZKA, KTÓRY ZORIENTOWAŁ SIĘ ŻE CHYBA ZNALAZŁAM MIEJSCA BEZ SŁOWA CHWYTA TORBY. LEDWO MOI PANOWIE ZDĄŻYLI PRZYJŚĆ Z BAGAŻAMI, HINDUSI: SIEDZĄCY PRZY MNIE, DRUGI LEŻĄCY NA ŚRODKOWEJ ŁAWCE ORAZ DWÓCH POZOSTAŁYCH Z NAPRZECIWKA, ULOTNILI SIĘ PRZECHODZĄC NA INNE MIEJSCA.

W EFEKCIE KAŻDY Z NAS MIAŁ DLA SIEBIE CAŁĄ ŁAWKĘ. NIE BYŁO TO KOMFORTOWE SPANIE W SYPIALNYM I KLASY Z BIAŁĄ POŚCIELĄ, ALE MIELIŚMY JECHAĆ TYLKO 4,5 GODZINY. I TAK MIELIŚMY DUŻY FART.

.

> ZOBACZ FOTY <

.

.

Komentarze

Dodaj komentarz