16.02. 2016 – POŻEGNANIE Z WARANASI

.

NA TEN DZIEŃ ZAPLANOWALIŚMY REJS PO GANGESIE ORAZ ZWIEDZANIE RELATYWNIE MAŁO TURYSTYCZNEJ DZIELNICY VARANASI, GDZIE ZNAJDUJE SIĘ UNIWERSYTET. OBIE WYCIECZKI BYŁY ZAARANŻOWANE PRZEZ HOSTEL, KTÓRY ZA 450 RUPI PODSTAWIŁ RANO ŁÓDKĘ, A POTEM RIKSZĘ Z ANGIELSKO-JĘZYCZNYM KIEROWCĄ.

WCZEŚNIE RANO ODBYLIŚMY REJS PO GANGESIE. ŁÓDKĄ Z NASZEGO GHATU DOPŁYNĘLIŚMY, W OKOLICE BHONSALE GHAT I Z POWROTEM. GHATY WIDZIANE Z PERSPEKTYWY GANGESU MIAŁY TROCHĘ INNY WYGLĄD. PRZEDE WSZYSTKIM RZEKA DAWAŁA PERSPEKTYWĘ, KTÓREJ NIE MA Z LĄDU. MNIEJ BYŁO WIDAĆ BRUDU, ZANIECZYSZCZEŃ NA BUDYNKACH. Z DALEKA ODZYSKIWAŁY SWÓJ MAJESTAT. PERSPEKTYWA POZWALAŁA DOSTRZEC URODĘ I KOLORYT POSZCZEGÓLNYCH GHATÓW, CHOCIAŻ PANUJĄCA LEKKA MGŁA SPOWIJAŁA JE SZARYM KOLOREM.

W MIJANYCH GHATACH LUDZIE DOKONYWALI RYTUALNYCH PORANNYCH ABLUCJI OCZYSZCZAJĄCYCH Z GRZECHÓW. CZYTAŁAM, ŻE POWINNO SIĘ JE DOKONYWAĆ W OKREŚLONYCH GHATACH, WEDŁUG USTALONEJ KOLEJNOŚCI. OBOK NAS PRZEPŁYWAŁY KOLEJNE ŁÓDKI Z TURYSTAMI. TYM RAZEM W MANIKARNICE NIE PŁONĄŁ ŻADEN STOS.

NASTĘPNIE PRZESIEDLIŚMY SIĘ DO RIKSZY I POJECHALIŚMY OBEJRZEĆ UNIWERSYTET BANARAS HINDU. NA BARDZO DUŻEJ PRZESTRZENI MIESZCZĄ SIĘ LICZNE WYDZIAŁY, AKADEMIKI, BIBLIOTEKA, ŚWIĄTYNIA, KTÓRA MNIE WYDAWAŁA  SIĘ BARDZO NOWOCZESNA.

KIEROWCA OKAZAŁ SIĘ BYĆ BARDZO SYMPATYCZNYM, MŁODYM CZŁOWIEKIEM MÓWIĄCYM PO ANGIELSKU. OBWIÓZŁ NAS PO UNIWERSYTECKIM KOMPLEKSIE Z DUMĄ OPOWIADAJĄC O NIM.

POTEM ZAWIÓZŁ NAS DO JEDNEJ Z BARDZIEJ ŚWIĘTYCH I WAŻNYCH ŚWIĄTYŃ W WARANASI – ŚWIĄTYNI SANKAT MOCHAN HANUMAN. TAM GDZIE JEST SŁOWO HANUMAN TAM MUSZĄ BYĆ MAŁPY. HANUMAN TO WŁADCA MAŁP. RZECZYWIŚCIE WSZĘDZIE TUTAJ JEST ICH PEŁNO. MIEJSCE JEST JEMU POŚWIĘCONE A JEGO NAZWA W HINDI OZNACZA UŚMIERZENIE CIERPIEŃ. REGULARNE ODWIEDZANIE ŚWIĄTYNI ZAPEWNIA ŁASKĘ BOGA.

PRZED WEJŚCIEM TRZEBA WSZYSTKO, DOSŁOWNIE WSZYSTKO ZOSTAWIĆ. MOŻNA ZAMKNĄĆ RZECZY W SEJFIE. WE WTORKI I SOBOTY TŁUMY LUDZIE PRZYCHODZĄ MODLIĆ SIĘ O PRZYCHYLNOŚĆ BOGA, SZCZEGÓLNIE O OCHRONĘ PRZECIW ZŁYM WPŁYWOM SATURNA, NIEPOWODZENIOM, KŁOPOTOM. JEST TU OLBRZYMIE STOISKO ZE SŁODYCZAMI, KTÓRE WSZYSCY KUPUJĄ I PODCHODZĄ Z NIMI DO OŁTARZY. OSOBNO KOBIETY, OSOBNO MĘŻCZYŹNI. KOLEJKA WIJE SIĘ PRZEZ SZEREG METRÓW. STOJĘ Z INNYMI KOBIETAMI, ALE ZGAPIŁAM SIĘ ZUPEŁNIE Z TYMI SŁODYCZAMI. TO PRZEZ TO, ŻE JEST TAK DUŻO LUDZI. KOLEJNY RAZ OBSERWUJĘ MALUJĄCE SIĘ NA TWARZY HINDUSÓW PRZEŻYCIE RELIGIJNE POPARTE GESTAMI RĄK. DOCHODZĘ DO MIEJSCA W KTÓRYM KAPŁAN DOKONUJE RYTUALNEGO GESTU ALE ODCZUWAM BRAK SŁODYCZY I KWIATÓW W RĘKU. JAK NAM POTEM WYJAŚNIA NASZ RIKSZARZ SŁODYCZE ZJADA CAŁA RODZINA ZA POMYŚLNOŚĆ.

W POWROTNEJ DRODZE Z UNIWERSYTETU MUSIELIŚMY WSTĄPIĆ DO HURTOWNI MATERIAŁÓW I SZALI ZNAJDUJĄCEJ SIĘ  MUZUŁMAŃSKIEJ DZIELNICY. TYPOWE DLA ŚWIADCZONYCH TUTAJ TURYSTYCZNYCH USŁUG. KAŻDY, KTO CIĘ WOZI MA „SWÓJ” SKLEP CZY RESTAURACJĘ, DO KTÓREJ CIĘ PROWADZI ABYŚ COŚ KUPIŁ.

HURTOWNIA MATERIAŁÓW I SZALI, DO KTÓREJ WESZLIŚMY, BYŁA, MYŚLĘ, TAKA JAK WSZYSTKIE. SPRZEDAWCA PREZENTUJE SZEREG TOWARÓW, ZACHWALAJĄC JAKOŚĆ I WYMYŚLAJĄC MNIEJ LUB BARDZIEJ REALNE CENY. CO I ZA ILE KUPISZ  ZALEŻY OD ZDOLNOŚCI TARGOWANIA I CIERPLIWOŚCI. WSZYSTKO MA TEATRALNY POSMAK.

WRACAJĄC DO HOSTELU KUPILIŚMY NA ULICY JAKIEŚ JEDZENIE I ZJEDLIŚMY NA NASZYM BALKONIE.

WCZESNYM POPOŁUDNIEM RUSZYLIŚMY NA OSTATNI SPACER PO WARANASI. DLA ODMIANY SZLIŚMY ULICAMI, A NIE BRZEGIEM RZEKI. NAGLE ZACZĄŁ PADAĆ DESZCZ. DOTARLIŚMY DO RUCHLIWEJ ULICY W CENTRUM STAREGO MIASTA, OGLĄDALIŚMY SKLEPY, USIŁOWALIŚMY BEZSKUTECZNIE KUPIĆ JAKIEŚ PAMIĄTKI. KUPCY ROZKŁADALI PRZED NAMI SWOJE TOWARY. WŁAŚCICIEL SKLEPU Z ZAPACHAMI PODAWAŁ, CO RUSZ TO NOWE PACHNIDŁA, OBIECUJĄC SKOMPONOWANIE TAKIEGO ZAPACHU, JAKI SOBIE ZAŻYCZYMY, A WŁAŚCIWIE, JAKI PIETRUSZKA ZACHCE, BO TO ON GŁÓWNIE BYŁ ZAINTERESOWANY ODTWORZENIEM ZAPACHU SPRZED ILUŚ TAM LAT. NIE BYLIŚMY DOBRYMI KLIENTAMI. NIC NIE KUPILIŚMY.

CO DO PERFUMERII W HINDUSKIM WYDANIU TO MYŚLĘ, ŻE  SĄ TO OLEJKI ZAPACHOWE, BARDZO PIĘKNIE PACHNĄCE, ALE MAŁO TRWAŁE. NACIERALIŚMY SIĘ TYMI, KTÓRE KUPILIŚMY W RADŻASTANIE. TO, CO WTARLIŚMY W SIEBIE POWINNO TAK PACHNIEĆ, ŻE WSZYSCY ALBO UCIEKALIBY OD NAS ALBO ODWROTNIE. NIC TAKIEGO NIE MIAŁO MIEJSCA. DZIAŁAŁA NATOMIAST METODA NASYCANIA WATKI OLEJKIEM I WKŁADANIA DO MAŁŻOWINY UCHA.

W KOŃCU DOTARLIŚMY DO HOSTELU SANKATHA I JEGO RESTAURACJI NA DACHU. POPRZEDNIEGO DNIA PRZECHODZILIŚMY TAMTĘDY, A NAWET PILIŚMY PIWO. WŁAŚCICIEL OFEROWAŁ DOBRY KURS WYMIANY EURO I ZACHWALAŁ SWOJĄ RESTAURACJĘ.

W RESTAURACJI SZALENIE UPRZEJMA OBSŁUGA PRZYJĘŁA ZAMÓWIENIE, A KIEDY ZASUGEROWALIŚMY BUTELKĘ WINA – BYŁY TO W KOŃCU MOJE IMIENINY – POBIEGŁA DO SKLEPU I WINO DO KOLACJI POJAWIŁO SIĘ NA STOLE. JEDZENIE BYŁO DOBRA. NAJLEPIEJ SMAKOWAŁO WEGETARIAŃSKIE BRIANI, CZYLI RYŻ Z WARZYWAMI. ZA POSIŁEK ZAPŁACILIŚMY 490 RUPI, A MNIE BYŁO DODATKOWO MIŁO, BO ZADZWONIŁ DO MNIE MÓJ KOLEGA, Z KTÓRYM, LATA TEMU BYŁAM PO RAZ PIERWSZY W INDIACH. ŚWIAT ZATOCZYŁ KOŁO.

PO KOLACJI WRÓCILIŚMY DO SKLEPU Z ZAPACHAMI, ALE TAK JAK I INNE KRAMY BYŁ ZAMKNIĘTY. IDĄC ULICZKAMI STAREGO MIASTA STEROWALIŚMY  DO BLUE LASSI SHOP, W POBLIŻU MANIKARNIKA GHAT.

WESZLIŚMY DO ŚRODKA NIEWIELKIEGO LOKALU. WEJŚCIE I OKNO WYCHODZIŁO NA DOŚĆ WĄSKĄ ULICZKĘ. LOKAL MA DŁUGĄ 70 LETNIĄ TRADYCJĘ I PROWADZONY JEST OBECNIE PRZEZ WNUKA ZAŁOŻYCIELA.

PIETRUSZKA ZACZĄŁ COŚ ZAMAWIAĆ, ALE MOJĄ UWAGĘ PRZYKULI MĘŻCZYŹNI SZYBKO IDĄCY ULICZKĄ, KTÓRZY NIEŚLI NA MARACH OWINIĘTE CAŁUNEM ZWŁOKI. MĘŻCZYŹNI JEDNOSTAJNYM GŁOSEM ALBO OBWIESZCZALI, ŻE IDĄ ZE ZMARŁYM, ALBO ODMAWIALI JAKIEŚ MODLITWY. BARDZO PORUSZAJĄCY WIDOK. SIEDZĄC I CZEKAJĄC NA LASSI JESZCZE PARĘ RAZY WIDZIELIŚMY GRUPY MĘŻCZYZN PRZECHODZĄCYCH ZE ZWŁOKAMI.

.

WARANASI - BLUE LASSI SHOP JEST BARDZO DOBRZE ZNANY ...
WARANASI – BLUE LASSI SHOP JEST BARDZO DOBRZE ZNANY …

.

LASSI, JAKIE MIELIŚMY DOSTAĆ NIE BYŁO ZWYKŁE. MIAŁO MIEĆ TO „COŚ”. PAROKROTNIE PYTANO PIETRUSZKĘ CZY PALI, I CZY NA PEWNO MA TO BYĆ „LIGHT” LASSI. ODPOWIADAŁ TWIERDZĄCO.
DOSTALIŚMY BARDZO DOBRY, JOGURTOWY NAPÓJ Z JAGODAMI I … NIE WIEMY, Z CZYM JESZCZE. WYPILIŚMY MNIEJ WIĘCEJ – JA – 1/5 CZYLI 20%, PIETRUSZKA RESZTĘ. PO WYJŚCIU NA ULICĘ, PODCZAS ROZMOWY Z WŁAŚCICIELEM (CHYBA), PIETRUSZKA BYŁ NAGABYWANY DO DALSZYCH DEGUSTACJI, ALE KONSEKWENTNIE ODMAWIAŁ. POSTALIŚMY JESZCZE TROCHĘ NA ULICY, JA ZROBIŁAM PARĘ ZDJĘĆ DOKUMENTUJĄCYCH POZYSKIWANIE NAS JAKO POTENCJALNYCH KLIENTÓW I WOLNO ULICZKAMI DOSZLIŚMY PONOWNIE DO MANIKARNIKA GHAT. PO RAZ OSTATNI SPOJRZELIŚMY NA PŁONĄCE STOSY I SKIEROWALIŚMY SIĘ, JAK ZWYKLE NADBRZEŻEM, W STRONĘ DOMU.

PIETRUSZKA PRAWIE BIEGŁ. JA NIE NADĄŻAŁAM ZA NIM I OD CZASU DO CZASU GUBIŁAM KROK. BYŁAM CORAZ BARDZIEJ ZŁA. TYM BARDZIEJ, ŻE PRAKTYCZNIE SZŁAM SAMA I CO CHWILĘ NATYKAŁAM SIĘ NA GRUPY HINDUSÓW. IDĄC BRZEGIEM, WZDŁUŻ GHATÓW, TRZEBA NIEKIEDY WEJŚĆ STOPNIAMI TROCHĘ WYŻEJ LUB ZEJŚĆ O JEDEN STOPIEŃ NIŻEJ. W PEWNYM MOMENCIE MIAŁAM MAŁY PROBLEM Z ZEJŚCIEM Z KOLEJNEGO STOPNIA. PIETRUSZKA PODBIEGŁ I PODAŁ MI RĘKĘ. OKAZAŁO SIĘ WTEDY, ŻE OBOJE MAMY TE SAME ODCZUCIA. WSZYSTKO FALUJE. PIETRUSZKA SIĘ PRZYZNAŁ, ŻE LECI DO DOMU, BO ODCZUWA DYSKOMFORT I NIE WIE, JAKIE BĘDĄ DALSZE REAKCJE.

W KOŃCU DOTARLIŚMY DO NASZEGO GHATU. WSPINALIŚMY SIĘ PO FALUJĄCYCH SCHODACH, TRZYMAJĄC SIĘ KURCZOWO ZA RĘCE. DOTARLIŚMY DO, HOSTELU, KTÓRY, JAK SADZĘ Z POWODU PÓŹNEJ PORY OKAZAŁ SIĘ BYĆ ZAMKNIĘTY. NIE MOGLIŚMY WEJŚĆ, ALE PO CHWILI UDAŁO NAM SIĘ ODSUNĄĆ ZASUWKĘ ZABEZPIECZAJĄCĄ DRZWI.

W DOMU FALOWAŁY ŚCIANY, A PIETRUSZKA POWIEDZIAŁ, ŻE WIDZI ŚWIAT INACZEJ, OSTRZEJ. MA UCZUCIE JAKBY BYŁ PO ALKOHOLU, ALE NIE CZUJE SIĘ PIJANY.

PRZESPALIŚMY NOC BEZ ŻADNYCH PROBLEMÓW.

.

► ZOBACZ FOTY ◀︎

.

Komentarze

Dodaj komentarz