24.03.2014  –   Z SABANA DE LA MAR DO LAS TERRENAS

.

WYMĘCZENI NOCNYMI ODGŁOSAMI POZBIERALIŚMY SIĘ SKORO ŚWIT, ALE I TAK MUSIELIŚMY CZEKAĆ NA ŚNIADANIE. JEST PRAKTYCZNIE PO SEZONIE I NIKOGO Z OBSŁUGI JESZCZE NIE DOWIEŹLI. DOSTALIŚMY NA ŻYCZENIE ŚNIADANIE W DOMINIKAŃSKIM STYLU – PUREE Z BATATÓW, KAWAŁEK PIECZONEGO SERKA I PIECZONEGO MIĘSKA, SMAKUJĄCE JAK SZYNKA WIELKANOCNA. CHYBA SZYNKĄ BYŁO. DO TEGO SOK, OWOCE. Z PERSPEKTYWY PATRZĄC BYŁO TO CHYBA NAJLEPSZE ŚNIADANIE NA DOMINIKANIE.

ABY SIĘ STAMTĄD WYDOSTAĆ MUSIELIŚMY MIEĆ DWA PIŹDZIKI LUB TAXI, KTÓRA JEST DROŻSZA. PRZYJECHAŁA TYLKO JEDNA MOTORYNKA WIĘC OBSŁUGA HOTELU WYDELEGOWAŁA Z NAMI KOLEGĘ, TEŻ POSIADACZA TAKIEGO POJAZDU.

JAKO WETERANI PIŹDZIKOWI ZAJECHALIŚMY Z FASONEM DO CITY. KONKRETNIE DO PORTU, A WŁAŚCIWIE NABRZEŻA, Z KTÓREGO MA ODPŁYNĄĆ TRANSPORT MORSKI. (więcej…)


23.03.2014 – ZA KILKA BAKSÓW DO SABANA DE LA MAR

.

BIORĄC POD UWAGĘ HAŁAS DOCHODZĄCY Z OKOLICY PLUS MINUS DO 5:00 RANO, NASZA POBUDKA DOKONANA PRZEZ JAKIEGOŚ SZALONEGO, CHYBA NIE WYŻYTEGO KOGUTA, NASTĄPIŁA BARDZO WCZEŚNIE. TOTALNIE NIEWYSPANI ZEBRALIŚMY NASZE GRATY I POGALOPOWALIŚMY W KIERUNKU SUPERMARKETU. STAŁ TAM, WIDOCZNY Z DALEKA NIEŹLE WYGLĄDAJĄCY AUTOBUS. OKAZAŁO SIĘ, ŻE KIEROWCA JE ŚNIADANIE W PRZYSUPERMARKETOWYM BARZE. PODSZEDŁEM SIĘ DOWIEDZIEĆ GDZIE I KIEDY JEDZIE …

OKAZAŁO SIĘ JEDNAK, ŻE JEDZIE NA LOTNISKO. ALE GLEN – TAKIE MIAŁ IMIĘ – BYŁ BARDZO UPRZEJMY. PODSZEDŁ DO INNEGO JEDZĄCEGO ŚNIADANIE GOSTKA I ZAGADAŁ DO NIEGO PO ICHNIEMU. DOWIEDZIELIŚMY SIĘ, IŻ NAJLEPIEJ DLA NAS BĘDZIE ZŁAPAĆ ICHNI PRZEWÓZ ZWANY GUA-GUA (CZYTAJ GŁAŁA). (więcej…)


 23.03.2014  – Z PUNTA CANA DO SABANA DE LA MAR

.

(HIGÜEY, HATO MAYOR DEL REY, SABANA DE LA MAR)

WYDAWAŁO SIĘ, ŻE SPĘDZIMY MIŁO PIERWSZĄ NOC NA DOMINIKANIE, ALE STAŁO SIĘ INACZEJ. ODLEGŁOŚĆ HOTELU OD OSIEDLA TUBYLCÓW OKAZAŁA SIĘ NASZĄ ZGUBĄ. PRZEZ CAŁĄ NOC LOKALSI W SWOICH BARACH PUSZCZALI BARDZO GŁOŚNO MUZYKĘ. DŹWIĘKI TYPOWEGO RYTMICZNEGO HAŁASU ROZNOSIŁY SIĘ PO CAŁYM NASZYM POKOJU. MIELIŚMY WRAŻENIE JAKBY ŁÓŻKA ZNAJDOWAŁY SIĘ POŚRODKU LOKALNEGO BARU. KIEDY TROCHĘ PRZED ŚWITEM WSZYSTKO UCICHŁO OBUDZIŁ NAS JAKIŚ CHYBA NAĆPANY KOGUT, OBWIESZCZAJĄC KURZYM WIELBICIELKOM SWOJĄ SIŁĘ I JURNOŚĆ. PRAWIE NIE SPALIŚMY. OCKNĘLIŚMY SIĘ PÓŁPRZYTOMNI OKOŁO 6 RANO – NIE WIADOMO, JAKIEGO CZASU. POZBIERALIŚMY SIĘ I WYCHODZIMY.

POPRZEDNIEGO WIECZORU PYTAŁAM KOBITKI W RECEPCJI O AUTOBUS, BO WYDAWAŁO MI SIĘ, ŻE COŚ NA TEJ HAŁAŚLIWEJ DRODZE STALE JEŹDZI. ONA NA TO: TAK OCZYWIŚCIE…  I TO BYŁ KONIEC  KONWERSACJI… IDZIEMY PARĘ METRÓW I WIDZIMY W ODDALI STOJĄCY, NIEŹLE WYGLĄDAJĄCY AUTOBUS. POGALOPOWALIŚMY W JEGO KIERUNKU. OKAZAŁO SIĘ, ŻE KIEROWCA JE ŚNIADANIE W PRZY SUPERMARKETOWYM BARZE. ZE WSTĘPNEJ WYMIANY ZDAŃ WYNIKA, IŻ TEN AUTOBUS JEŹDZI TYLKO NA LOTNISKO I Z POWROTEM. MANAGER AUTOBUSU, BO CHYBA TAK GO NAZWAĆ WYPADA, MÓWIŁ PIĘKNIE PO ANGIELSKU. KIEDY USŁYSZAŁ JAK BOGATE MAMY PLANY I JAK PODRÓŻUJEMY OMIJAJĄC RESORTY, WZRUSZYŁ SIĘ I SKORYGOWAŁ NASZĄ TRASĘ, MÓWIĄC JAK NAJLEPIEJ JECHAĆ DALEJ. (więcej…)