.
O 8:20 BYLIŚMY W UMÓWIONEJ AGENCJI, CZYLI TUŻ ZA DWOMA ROGAMI OD NASZEJ STAJNI. NIEBO CAŁE ZACHMURZONE, ALE NA SZCZĘŚCIE NIE PADAŁO. SZYBKO POBIEGLIŚMY DO ZAUWAŻONEJ PRZEZ WOMBATA POPRZEDNIEGO DNIA PIEKARNI NA WÓZKU I KUPILIŚMY BAGIETKĘ – JEDNĄ Z NIEWIELU DOBRYCH RZECZY POZOSTAŁEJ TU PO KOLONISTACH FRANCUSKICH. W LEŻĄCEJ PO PRZECIWNEJ STRONIE DROGI GARKUCHNI, O KTÓREJ WSPOMINAŁEM WCZORAJ, NABYLIŚMY DROGĄ KUPNA DWIE WYSMAŻONE DOBRZE KIEŁBASKI I TOFU O WYGLĄDZIE STAREJ, ZIELENIEJĄCEJ ŚWIŃSKIEJ MIELONKI ORAZ TROCHĘ ZIELSKA. MIELONKA – TOFU, KTÓRA DZIEŃ WCZEŚNIEJ NIE PODOBAŁA SIĘ WCALE A WCALE WOMBATOWI ZOSTAŁA NAGLE OKRZYKNIĘTA WSPANIAŁOŚCIĄ, A PO PRZYPRAWIENIU OSTRYM CHILI I DODANIU POZOSTAŁYCH INGREDIENTÓW DO BAGIETKI ZMIENIONEJ PRZEZ NAS W 2 PYSZNE SANDWICZE, ZJEDZONA NATYCHMIAST. ZDĄŻYLIŚMY JESZCZE WYPIĆ PO HERBACIE, GDY PODJECHAŁ WYNAJĘTY BUSIK. PUNKTUALNIE.